niedziela, 31 grudnia 2017

Rozdział XVI

  Patrzymy się po sobie w konsternacji.
 - Musimy zobaczyć, kto zginął - stwierdza zdecydowanie Natan.
 - Ja pójdę - zgłaszam się, choć wcale nie mam na to ochoty. I choć wcale nie uważam, żeby było to konieczne. Widzę, że Matt chce zaoponować, więc dodaję szybko, nie dając mu dojść do słowa - wyjdę tylko za drzwi chaty i będę miała broń. Jeśli cokolwiek zaatakuje, będę na tyle blisko, że zdążę wrócić, a wy na tyle blisko, żeby mi ewentualnie pomóc.
  Biorę nóż do ręki i kiwam głową Natanowi. Odsuwamy razem starą komodę, którą zabarykadowaliśmy drzwi i wychodzę na zewnątrz. W ciemności widzę tylko zarys chałup i drzew, za to niebo rozświetla godło Panem przy akompaniamencie hymnu. Po chwili zamiast godła ukazuje się zdjęcie dziewczyny z Trójki. Zginęła tak młodo... za nic... i po nic... i nagle jej twarz znika, zastąpiona przez zdjęcie... Idril. Zasłaniam usta dłonią, żeby nie krzyknąć. Zabili ją. Zabili moją córeczkę... Łzy zaczynają spływać po moich policzkach, gdy wpatruję się w jej zdjęcie - zdjęcie poległej. Znów się zmienia, a tym razem nie potrafię powstrzymać krzyku. Padam na kolana, niezdolna ustać na nogach o własnych siłach. Wpadam w spazmatyczny szloch. Łzy, wciąż napływające do oczu, rozmazują wyświetlone na niebie zdjęcie Dylana. Zabili ich. Chociaż Wert obiecał. Wert kłamał. Zabił ich. A teraz zabije nas. Niech to zrobi! Już wszystko jedno... Kulę się w sobie, łkając. Słyszę jakieś głosy, jakby z oddali, choć chyba dochodzą z bliska. Ktoś próbuje mnie podnieść, szarpie za ramię. Ale już wszystko jedno. Straciłam wszystko. Straciłam wszystkich. Reuela, Idril, Dylana... Nie. Jeszcze nie wszystkich. Z trudem się podnoszę i daję zawlec za próg. Siadam przy ścianie i chowam twarz w dłoniach, próbując się uspokoić. Nagle ktoś mocno potrząsa moimi ramionami. Podnoszę zapłakany wzrok na rozgorączkowanego Natana.
 - Co ty zrobiłaś?! - krzyczy wyprowadzony z równowagi. - Zwariowałaś?! Znajdą nas teraz! Musimy uciekać!
  Kręcę głową, zrozpaczona nie mogąc wydusić choćby słowa.
 - Spokojnie - mówi za jego plecami cicho Matt, zmęczony przecierając twarz dłonią. - Nawet jak nas znajdą, to poradzimy sobie. Jakoś - dodaje jeszcze ciszej.
 - Poradzimy sobie?!
 - Twoje krzyki na nic się nie zdadzą i na pewno nam nie pomogą. Chyba że w tym, żeby szybciej nas znaleźli. - Podchodzi do nas i kuca przy mnie. - Lily - mówi cicho. - Co się stało?
  Ocieram łzy spływające po policzkach, rozmazując je sobie w efekcie na twarzy i staram się powstrzymać kolejne.
 - Zabili ich - łkam. - Zabili Idril i Dylana.

***

Parę godzin wcześniej
Dylan


 - To ja powinnam być tam zamiast niej - szepcze ledwo słyszalnie Idril.
  Zapalam kolejnego papierosa, wpatrując się w ekran, na którym widać obrazy z kamer z igrzysk. Co mam powiedzieć? Jakakolwiek odpowiedź wydaje mi się bez sensu. Ale Idril chyba nie czeka na żadną odpowiedź.
 - Choć ja już pewnie bym nie żyła - dodaje jeszcze ciszej.
  Aha. Czyli jednak mam coś powiedzieć? Tylko wzruszam ramionami. Jakie to teraz ma znaczenie? Jest tutaj, bezpieczna. A Lily na arenie, ciągle zagrożona. Patrzę, jak biegnie, wciąż oddalając się od Rogu. Na razie nic jej nie grozi. I od początku była całkiem bezpieczna. W przeciwieństwie do Matta, który już by nie żył, gdyby nie trybut Chrisa. Mentor Dwójki wyjaśnił mi warunki tego sojuszu, ale nie ode mnie zależy jego wypełnienie. A Lily o niczym nie wie...
 - Dylan, czy to możliwe, żeby... - Idril znów zaczyna, ale nagle się waha.
  Odwracam wzrok od ekranu, by na nią spojrzeć. Jest ze mną w pokoju mentorów, udając Lily. Mimo że i tak większość triumfatorów wie, kim jest, to i tak chowa się za ciemnymi okularami i kapeluszem z szerokim rondem, tak, że ciężko w ogóle rozpoznać, z kim ma się do czynienia. Zdejmuje okulary i patrzy na mnie zrezygnowanym wzrokiem, przemieszanym z determinacją.
 - Czy to możliwe, żeby oboje wrócili? - pyta i dodaje szybko - ja wiem, że nikt tego nigdy nie zrobił, ale to jest LILY - mówi dobitnie. - Czy są jakieś ukryte przejścia z areny? Czy może udawać zmarłą i wtedy zostałaby zabrana przez poduszkowiec? Czy...
 - Idril - przerywam jej gwałtownie. Po co ona to robi? Przecież wie, że gdybym mógł, gdyby tylko istniał jakikolwiek sposób, żeby ją ocalić, zrobiłbym to od razu. Po co wciąż na nowo się tym zadręczać, wiedząc, że to na nic? - Nie.
  Oczy dziewczyny zachodzą łzami. Ile jeszcze razy w ciągu tego dnia będzie płakać? I co to zmieni? A co zmieni palenie papierosa za papierosem, oprócz skrócenia sobie życia? - wręcz słyszę głos Lily w swojej głowie. Gaszę papierosa i kładę dłoń na ramieniu Idril.
 - Zrobiła to dla ciebie - mówię łagodniej. - I wiedziała na co się pisze. Ona wie, co robi. I od początku wiedziała. Zawsze wiedziała - dodaję pod nosem.
  Idril spuszcza głowę.
 - Nawet się z nią nie pożegnałam - szepcze kolejny raz w ciągu tego dnia. I na pewno nie ostatni.
  Otwieram usta, żeby coś powiedzieć, może podnieść ją trochę na duchu, ale nagle drzwi do sali otwierają się gwałtownie i do środka wchodzi młody chłopak. Kogoś mi przypomina, ale za nic nie mogę sobie przypomnieć kogo. Rozgląda się dookoła, a w jego ruchach widać nerwowość i pośpiech. Zatrzymuje swój wzrok na mnie i podchodzi do nas energicznym krokiem. Idril zerka na mnie przestraszona i szybko zakłada okulary.
 - Musicie iść ze mną - mówi cicho chłopak, gdy tylko znajduje się przy nas. - Nie mamy czasu!
  Chcę coś powiedzieć, ale Idril mnie uprzedza.
 - Niby dlaczego? - rzuca podejrzliwie. - Kim jesteś, że mielibyśmy się ciebie słuchać i co to wszystko ma znaczyć?
  Chłopak rzuca jej krótkie spojrzenie i przenosi wzrok z powrotem na mnie.
 - Nie mamy czasu na wyjaśnienia. Mam na imię James. Wszystko opowiem, ale teraz naprawdę musimy stąd iść.
 - Idziemy - rzucam w stronę Idril, wstając i narzucając szybko kurtkę. W końcu uświadamiam sobie, kogo mi przypomina ten chłopak. - Pospiesz się - dodaję, widząc, że wciąż siedzi nieprzekonana.
 - Dylan - słyszę za sobą.
 - Chris - odkręcam się w stronę mentora. - Zajmiesz się nimi? - pytam, wskazując na ekran.
 - Obiecuję. Wszystkiego dopilnuję. - Wyciąga do mnie rękę. - Uważajcie na siebie.
 - Dziękuję - ściskam ją. - Skontaktujemy się później.
 - Proszę, pospieszcie się - rzuca zdenerwowany James.
 - Możemy iść.
  Chłopak rusza szybko do drzwi. Idę za nim, a Idril trzyma się blisko mnie.
 - Dlaczego mu ufamy? - pyta cicho dziewczyna, gdy James zatrzymuje się, żeby sprawdzić, czy nikogo nie ma na korytarzu.
 - Potem ci powiem. Na razie ufaj mi - odpowiadam i ruszam za chłopakiem.
  James prowadzi nas do windy, którą jedziemy do podziemi. Tam długo kluczymy korytarzami, które słabo oświetlają stare, przygasające jarzeniówki. W końcu James zatrzymuje się przy jednych z drzwi, wyciąga stare, pordzewiałe klucze i otwiera nimi zamek.
 - Wchodźcie - rzuca.
  Wkraczam niepewnie do środka, Idril cały czas idzie krok w krok za mną. Zdjęła ciemne okulary, jak zeszliśmy do podziemi, ale wciąż chowa twarz pod kapeluszem z szerokim rondem. James wchodzi za nami, zapala światło i zamyka cicho drzwi. Znajdujemy się w sporym pomieszczeniu, przypominającym trochę malutkie mieszkanie. Przy jednej ścianie stoi kanapa, w rogu jest urządzona prowizoryczna kuchnia, a naprzeciwko znajdują się drzwi. Podchodzę do nich i, tak jak się spodziewałem, widzę malutką łazienkę. Wracam do pokoju i staję naprzeciwko Jamesa, zaplatając ręce na piersi.
 - A teraz mów, co się dzieje - bardziej rozkazuję niż proszę.
 - Szukają was - mówi cicho. - Dzieje się coś bardzo złego. Mój ojciec...
 - Chwila - przerywa mu Idril, odzyskując pewność siebie. - Nie obchodzi mnie twój ojciec, a złe rzeczy dzieją się w Panem cały czas. Właśnie rozgrywają się igrzyska - to się właśnie dzieje! - Odkręca się w moją stronę. - Dylan, dlaczego my za nim poszliśmy? Nie powinno nas tutaj być.
  Przecieram dłonią twarz, czując ogarniające mnie zmęczenie.
 - Idril, po prostu go wysłuchaj.
  Dziewczyna syczy cicho, słysząc swoje imię i patrzy na mnie z wyrzutem.
 - Nie bój się - mówię uspokajająco. - On doskonale wie, kim jesteś i wiedział o wiele wcześniej od ciebie, że to Lily pójdzie na igrzyska. Miło poznać - kiwam głową w stronę chłopaka. - Choć w nie najlepszych okolicznościach, jak widać.
 - Niech ktoś mi powie, co tu się dzieje - mówi cicho, drżącym głosem Idril, ściągając kapelusz.
  James wzdycha cicho.
 - Przecież próbowałem powiedzieć - mówi pod nosem, po czym dodaje głośniej - mój ojciec chciał powstrzymać igrzyska. Wiem, że w to nie wierzysz - zwraca się do mnie, widząc, jak marszczę brwi. - Może też bym nie uwierzył, ale widziałem nagranie z jednej z kamer z hali, z której wylatują poduszkowce na arenę. Ale tam był Wert. I on... - Waha się przez chwilę, jakby nie wiedząc, co powiedzieć. - Nie wiem, co oni z nim teraz zrobią - mówi zrezygnowany. - Chciał to zatrzymać, darł się na cały hangar, ale coś mu wstrzyknęli, a ja... ja nie wiem, gdzie on teraz jest. Nie wiem, co mu zrobią... Ale Wert wrócił do centrum Kapitolu. I kazał was znaleźć. I zabić, gdybyście stawiali opór - dodaje cicho. - A jakbyście nie stawiali oporu, to...
 - Zabiliby nas później - kończę za niego, zamyślony.
 - Ja chyba nie wszystko rozumiem - odzywa się Idril niepewnym głosem. - Dylan, dlaczego my mu ufamy? I kim jest jego ojciec? I dlaczego Wert miałby chcieć nas zabić? On nam pomagał...
 - Uwierz mi, że nigdy nam nie pomagał - odpowiada za mnie James. - A mój ojciec - uśmiecha się lekko, ale widać ból w jego oczach. - Jest też twoim ojcem. Choć teraz, może już "był" - dodaje ze smutkiem. - Nazywam się James Castelert. A ty, Idril Anderson, jesteś moją siostrą. Bliźniaczką, choć podobieństwa zbytnio nie widać. Natomiast naszymi rodzicami są Reuel Castelert, znany od parunastu lat jako Coriolanus Snow, prezydent Panem i Lily Anderson. Dlatego mi ufacie.
 - To jakaś paranoja - szepcze Idril, cofając się, jakby chciała uciec przed słowami chłopaka.
 - Idril, to prawda - mówię cicho.
 - A skąd ty to wiesz?! - krzyczy. - Skąd ty niby to wiesz?!
 - Id, spokojnie. Lily ci przecież też to mówiła. Też nie chciałaś jej wierzyć. Ale ona wcale nie była taka szalona, jak się wydawała.
  Dziewczyna wygląda, jakby nie mogła wytrzymać już ani chwili dłużej. Opada na kanapę stojącą w pokoju i zaczyna szlochać.
 - Od kiedy zacząłeś mówić o niej w czasie przeszłym, co?! - krzyczy na mnie przez łzy. - Ona wciąż żyje! Ona będzie żyła!
  Podchodzę i siadam przy niej. Biorę jej trzęsącą się dłoń w swoją i mówię cicho:
 - Idril. Najważniejsze jest teraz, żebyśmy stąd uciekli. Zginiemy wszyscy, jeśli nie weźmiemy się w garść.
 - Nie rozumiesz - łka. Podnosi na mnie swój zapłakany wzrok. - Ja byłam dla niej okropna! I mówiłam jej okropne rzeczy... i już nigdy... nigdy jej za to nie przeproszę... - Zamyka na chwilę oczy, starając się uspokoić. Ociera wolną dłonią łzy z policzków. - Ja wiem, że ona zginie - mówi cicho. - Ona albo Matt. Albo oboje. Ja to wiem. Wiem, że to ja powinnam zginąć zamiast niej. Wiem, że byłam okropną córką, a ona i tak... i tak chciała mnie ocalić...
  James podchodzi bliżej. Patrzy ze smutkiem na Idril.
 - Kapitol pozwolił jej zabrać ciebie do Czwórki - mówi cicho. - Ale powiedzieli, że ja umarłem przy porodzie. Ty miałaś Lily, ja miałem Reuela. A teraz tracimy ich, jeśli już nie straciliśmy. I nic już nie możemy zrobić, żeby im pomóc. Ale teraz... teraz musicie uciekać.
 - Gdzie? - Idril podnosi wzrok na Jamesa. - Znajdą nas w Kapitolu, znajdą nas w Czwórce...
 - Do Dwunastki. Tam nikt was nie będzie szukać. Mam znajomych. Za dwa dni, jak trochę osłabną poszukiwania i zaczną szukać w Czwórce, pojedziecie pociągiem najpierw do Siódemki, potem Trójki, a na końcu do Dwunastki. Nie znajdą was tam.
 - A ty? - pyta cicho Idril, wpatrując się w świeżo odnalezionego brata.
 - Ja muszę tu zostać - odpowiada smutno. - Myślę, że po jakimś czasie odpuszczą i przestaną was szukać, ale gdybym uciekł z wami, na pewno nie zaprzestaliby poszukiwań, dopóki by nas nie znaleźli. Poza tym, muszę tu zostać. Muszę odszukać tatę. Muszę spróbować mu pomóc. I muszę być na miejscu, gdyby Lily albo Matt wrócili z areny.
 - Wierzysz w to? - Idril wpatruje się intensywnie w chłopaka, jakby chcąc wyczytać odpowiedź z jego myśli.
  James milczy przez chwilę. W końcu odzywa się cicho, zachrypniętym głosem:
 - Myślę, że nie dadzą im wrócić. Myślę, że planują nie dać im wrócić. Ale mają sojuszników. A Lily... ona nie odpuści. I nie da się zabić, a na pewno nie da zabić Matta. Myślę, że może im się udać. Wierzę, że może im się udać. A na pewno chcę wierzyć - dodaje szeptem.


***
Lily


  Matt odsuwa się gwałtownie, wpatrując się we mnie przerażony.
 - Skąd wiesz? - pyta po chwili, marszcząc brwi. Jakby biorąc pod uwagę słowa Natana, że rzeczywiście mogłam po prostu zwariować.
 - Ich zdjęcia - głos mi się załamuje, słowa ledwo przechodzą przez gardło. - Zdjęcia poległych - wyrzucam z siebie.
 - Lily - Matt znów kuca przy mnie. - To o niczym nie świadczy - mówi spokojnie. - Kapitol ich nie zabił. Po prostu chcą wyprowadzić cię z równowagi. To tylko ich kolejna sztuczka, kolejne kłamstwo.
 - A jeśli nie? - patrzę na niego zrozpaczona.
 - A jeśli tak? Co ci da opłakiwanie teraz kogokolwiek? Lily, jesteśmy na arenie. Jesteśmy na Głodowych Igrzyskach. I musimy przeżyć. Cokolwiek się nie stanie.
  Ocieram łzy, uspokajając się. Wiem, że ma rację. Wiem, że zachowałam się idiotycznie. Wiem, że musimy teraz przede wszystkim skupić się na tym, by sami przeżyć. Ale to wszystko jest dla mnie za ciężkie. Już od dawna nie jestem tą Lily Anderson, która przetrwała powstanie, która zwyciężyła Pierwsze Igrzyska Głodowe, która walczyła i zabijała. Jestem matką, kobietą, która przeżyła zbyt wiele i nie potrafi udźwignąć więcej. Ale musi. Ale muszę. Muszę ocalić jeszcze jedną osobę. Bez względu na wszystko.
  Kiwam głową.
 - Przepraszam - mówię cicho.
  Zdenerwowany Natan macha ręką w moją stronę, jakby chcąc powiedzieć: "To nie ma żadnego znaczenia" i podchodzi do drzwi, dosuwając komodę do drzwi, choć nie da się już jej bardziej dosunąć. I nagle rozlega się wycie przemieszane z jakimś zawodzącym jękiem. Zrywam się na równe nogi, przerażona okropnymi dźwiękami. Matt blednie jeszcze bardziej, a Natan zamiera, po czym nagle się rozluźnia i uśmiecha lekko.
 - Myślę, że możemy spokojnie ułożyć się do snu - mówi beztrosko.
 - Oszalałeś? - patrzę się na niego zszokowana.
  Kręci głową, uśmiechając się szeroko.
 - To coś może zje trybutów, którzy będą nas szukać, a nas nie tknie palcem. Albo czymkolwiek. Zmiechy ingerują, gdy zaczyna się robić nudno. To jest pierwsza noc i na pewno do tej pory nie było nudno.
 - "Zmiechy ingerują, gdy zaczyna się robić nudno"? - powtarza za nim Matt z niedowierzaniem. - Czy ty nie uciekałeś ze mną spod Rogu? Nie widziałeś tych potworów?
 - Było wystarczająco ciekawie do tej pory. Poza tym, wszyscy doskonale wiemy, że Kapitol planuje, żebyście przeżyli niemalże do samego końca. Jesteście zbyt świetną atrakcją, żeby zabijać was na początku.
 - Myślę, że ma rację - mówię cicho, siadając znów przy ścianie i uspokajając się odrobinę. - Podzielimy się na warty, ktoś zawsze będzie czuwał. A rano pomyślimy, co robić dalej. 
  Matt nie wygląda na przekonanego, ale siada bez słowa obok mnie.
 - Powiedział, że ich nie skrzywdzi - mówię cicho. - Wert. Powiedział, że da im żyć, jeśli zginę na arenie. Ale on zawsze kłamał.
 - Co? - Natan patrzy się na mnie spod zmarszczonych brwi. - To to wszystko nie jest po to, żebyście oboje wrócili z areny?
 - A jak niby mielibyśmy to zrobić? - dziwię się. Kto mógł wpaść na coś takiego?
 - Nie wiem - wzrusza ramionami. - To ty jesteś Lily Anderson. Ty potrafisz robić takie rzeczy.
 - Nie, nie potrafię. - Wzdycham cicho. - A nawet jakbym potrafiła, nie wróciłabym. Zrobiłam to po to, żeby ocalić bliskich. A ty? Nie liczysz się z powrotem?
 - Każdy chce wydostać się z areny - ponownie wzrusza ramionami. - Ale są rzeczy, o których nie wolno mi mówić. Tak jak tobie - mruga do mnie.
  Milczę, utwierdzając się w przekonaniu, że jest coś, o czym nie wiem, ale przed śmiercią prawdopodobnie się nie dowiem, a po - nie będzie mnie to już pewnie wiele obchodzić.
 - Lily - odzywa się cicho Matt. - Przepraszam, że ci nie wierzyłem. Odnośnie Reuela. Miałaś rację, a ja... uwierzyłem, że jesteś szalona. Uwierzyłem, że go zabiłaś.
 - Prawdopodobnie byłam szalona - uśmiecham się lekko. - I dużo osób w to uwierzyło. Ale to już nie ma znaczenia. Już żadnego.
 - Zabiją go? - w jego głosie słyszę obawę. I niepewność. - I... czy myślisz, że naprawdę zabili Idril i Dylana?
  Więc tylko udawał spokój i opanowanie. Wcale nie ma pewności, czy to jedynie sztuczka Kapitolu.
 - Nie wiem - odpowiadam szczerze. - I już nie mamy na to wpływu. Możemy uratować już tylko siebie - mówię cicho, czując nagle ogarniające mnie zmęczenie. - Już nie istniejemy dla tamtego świata - dodaję, błądząc na granicy jawy i snu. - I on nie istnieje dla nas.

*****

Witajcie, jeszcze w 2017 roku!
Na początku chciałabym życzyć spóźnionego wszystkiego dobrego z okazji minionych Świąt i najlepszego na nowy rok! Dużo szczęścia, zdrowia, miłości i weny!

Miałam ten rozdział dodać już dawno temu, ale nie potrafiłam go jakoś skończyć. Jest chyba trochę taki połamany, ale już trudno! Nie mam siły poprawiać go kolejny raz, więc oddaję go takim, jakim jest.
Serdecznie pozdrawiam, jeszcze raz przepraszam za tak długie nieobecności i jeszcze raz wszystkiego dobrego na nowy rok!

Lily

3 komentarze:

  1. Hahahaha, ledwo się loguję do bloggera, sprawdzam listę czytelniczą, a tu rozdział u Lily. Przyleciałam niemal od razu cała w skowronkach! <3
    Przyznaję, że mnie zaskoczyłaś. Tego się nie spodziewałam, a mogłam... Wert to szuja, więc nic dziwnego, że chciał wykończyć ich wszystkich, choć powinien mieć choć gram przyzwoitości... Ale dobra, nie będę się irytować tym bucem w sylwestra... xD
    Byłam zaskoczona i nadal jestem. Nie mam zielonego pojęcia, jaką umowę zawarli Natan, Chris i Dylan, ale ciekawi mnie to niezmiernie. Mam nadzieję, że jak najszybciej zostanie to wyjaśnione, gdyż potrafisz mnie na tyle zaskoczyć, iż jestem pewna jednego - nie dam rady tutaj odgadnąć. xD
    Jestem zadowolona z tego, że James ich uratował, ale... Czy na pewno? Może jednak nie udało im się uciec, zostali złapani i zabici? A może jednak wszystko się powiodło, a to, co wydarzyło się na arenie było prowokacją, żeby zabić ducha walki Lily? Sama już nie wiem... Najbardziej teraz obawiam się o Reuela... :( Matko, pewnie zrobią mu pranie mózgu i to koniec... Znowu będzie bezwzględnym Snowem, jednak... On wiekowo by nie pasował, w porównaniu do wydarzeń podczas 74 igrzysk... Dlatego na myśl przychodzi mi film "Wyścig śmierci 3: Piekło" i pewien cytat "Frankenstein nie może umrzeć. Można go podpalić, ale on i tak wróci. Poobijany, ale wróci. On zawsze wraca." albo "Tę maskę może nosić każdy". Wystarczyło, że zmieniło się osobę, bo nikt nie wiedział, kto naprawdę się za nią kryje. Przez to można było go wymienić w każdej chwili na kogoś innego, jeśli sprawiałby problemy. Tutaj wydaje mi się podobnie. Nikt nie wie, że Snow to Reuel... A wiekowo mi nie bardzo pasuje względem późniejszych wydarzeń, więc czemu by go nie podmienić? Mają tak nowoczesną technologię, jeśli upodobnili Lily do Idril (w sensie tak bardzo odmłodzili), to mogą bez problemu się go pozbyć... Mogą go zabić, a wybrać jakiegoś nowego następcę... Nawet sam Wert mógłby się nim stać... Ale to znaczy, że zapewne jak nie pomieszanie na umyśle, to Reuela zabiją... Niech James wymyśli sposób, podmieni go i uciekną! Niech wydostaną Lily i Matta z areny, oczywiście Natana też. Niech Chris o to zadba! xD
    Jejku, ale się tu rozpisałam i rozmarzyłam... Jestem w swoim żywiole. xD No nic, jeśli chodzi o rozdział to naprawdę mi się podobał. Wstawiony po długim czasie, więc musiałam sobie co nieco przypomnieć, ale ogólnie jest świetny! :D Miło było wreszcie przeczytać kolejny rozdział z przygodami moich ukochanych bohaterów. <3
    Również chcę ci życzyć, żebyś miała niepohamowane pokłady weny, chęci i czasu do pisania, aby udało ci się zrealizować wszystko, co sobie zaplanujesz. A przede wszystkim, szczęścia! :)
    Tak jak mówiłam już nie raz, zostaję do końca! ^^
    Pozdrawiam Lex May

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lubię zaskakiwać :D choć z biegiem czasu wydaje mi się, że jestem coraz bardziej przewidywalna :/
      Wszytko się powoli wyjaśni ^_^ i to już niedługo, bo jesteśmy coraz bliżej końca :)
      Na wyjaśnienie, co z Reuelem trzeba będzie najkrócej czekać, bo tylko do przyszłego rozdziału (będzie prawdopodobnie ekstremalnie krótki, ale na razie więcej nie powiem c; )
      Bardzo dziękuję ^_^ postaram się trochę częściej coś wstawiać, ale niczego nie obiecuję, bo znów różnie z tym może wyjść :c
      Dziękuję Ci bardzo ^_^ teraz już Ci wierzę, że zostaniesz ^_^

      Usuń
  2. Przeczytałam juz ostatnio rozdział ale jakoś wyszło mi z głowy napisać komentarz. Czekam na rozwój areny i wątek z idril Pozdrawiam i do następnego. Komentarz krótki bo mój telefon cos nie umie pisac nwm co się stało eh
    Ale jestem i czytam!!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy komentarz c: one naprawdę bardzo pomagają w prowadzeniu bloga
I proszę o niespamowanie pod postami :) do tego jest zakładka SPAM