wtorek, 12 lutego 2013

II

   To moje nazwisko. To ja idę na śmierć. Bo o to tam chodzi, tak? By się zabijać.
  Stephy patrzy na mojego oniemiałego ojca, po czym znów na karteczkę i ponownie czyta:
 - Lily Anderson – przenosi swój wzrok na mnie.
  A ja... ja nie mam pojęcia co zrobić. Iść tam? Prędzej bym uciekła. Nie, nie uciekłabym. Więc mam podejść do nich? Nic nie mówili o tym, co mają zrobić wylosowani. Chyba. No oprócz tego, że mają iść na Głodowe Igrzyska. 
 - Ruszaj się – mruczy Strażnik Pokoju, popychając mnie delikatnie w stronę tarasu.
  Więc mam tam iść. Ruszam drogą między chłopcami a dziewczynami. Gwiżdżę cicho, niby dodając sobie otuchy. Wchodzę na scenę. Ojciec wpatruje się we mnie przerażony.
 - Nie – charczy, jakby dopiero odzyskując głos – to przecież niemożliwe! - Zaczyna coś szeptać sam do siebie, chwiejnym krokiem podchodzi i opada na krzesło. Chowa twarz w dłoniach, mamrocząc coś pod nosem.
  Stephy obrzuca mnie obojętnym spojrzeniem i podchodzi do kuli z nazwiskami chłopców. Gwiżdżę kolejny raz, na co pani burmistrzowa spogląda na mnie karcąco. Nagle odpowiada mi cichszy gwizd i na moje ramię sfruwa Alia - oswojona przeze mnie podczas powstania głoskułka. Uśmiecham się lekko, chociaż ledwo co stoję na nogach.
 - Czas na chłopców - mówi Stephy i wkłada dłoń do drugiej kuli. 
 - Zgłaszam się na ochotnika! - odzywa się pewny, donośny, tak dobrze mi znany, głos.
  Oszołomiona patrzę jak Stephy wzrusza ramionami i wraca na swoje miejsce. Na taras wchodzi Reuel i staje obok mnie.
 - Co teraz? - szepczę do niego, uśmiechając się ciągle jak głupia. 
  Teraz na scenę wpada jakaś młoda entuzjastyczna dziewczyna ubrana w skąpy, jaskrawozielony strój, niebieskie loki opadają jej na sztucznie różową twarz. Od razu można rozpoznać wytwór Kapitolu.
 - Przepraszam, ach! Przepraszam za spóźnienie! - piszczy - co za emocje! Mamy już pierwszych reprezentantów Głodowych Igrzysk z Czwartego Dystryktu!
  Wszyscy milczą, wpatrzeni w scenę lub wielkie ekrany. Cisza panująca na placu wibruje mi w uszach, czuję, że zaraz przez nią oszaleję. 
  Alia cicho zaczyna nucić melodię, którą słyszała najczęściej - melodię powstańczej piosenki. Śpiewam cicho ostatni wers:
 - Powrócimy do domu, my zwycięzcy, w kwiatach i nadziei, my niepokonani. 
  Reuel chwyta mnie a rękę, a ja dziękuję mu w duchu za ten gest, bo jeszcze chwila, a bym się chyba przewróciła. Patrzę na mieszkańców dystryktu, nastolatków, którzy nie podzielą naszego losu. Jakikolwiek by on nie był. Dostrzegam Jamesa. Uśmiecha się smutno, patrząc na mnie i powtarza:
 - My niepokonani - słowa wypowiedziane bardzo cicho, wśród milczenia panującego na placu brzmią głośno i pewnie.
  W tłumie dostrzegam też córkę Stephy. Uśmiecha się szyderczo, cieszy ją to, że zginę. Rozpieszczona idiotka. 
 - Teraz można pożegnać się z trybutami w specjalnych pokojach ratuszu - piszczy Kapitolinka.
  Świetnie. Ostatni raz zobaczę swój dom. Gwiżdżę krótko i Alia sfruwa z mojego ramienia. Podchodzi do nas po dwóch Strażników Pokoju i prowadzą do największego budynku w dystrykcie, w którym mieści się mój dom. Pałac Sprawiedliwości, czy jak to się nazywa, jest dopiero budowany. Przy drzwiach do naszej część mieszkalnej prowadzą Reuely'ego w lewo, mnie do mojego pokoju. Drzwi zatrzaskują się za mną. Bezradnie siadam na łóżku i rozglądam się po swoim małym, przytulnym pokoiku - jedynym miejscu w budynku, w którym naprawdę czuję się dobrze. Patrzę w okno. Morze... skały... to jedyne co tu kocham.
  Nagle drzwi się otwierają i wchodzi mój ojciec. Jest sam. Siada na łóżku obok mnie.
 - Lily - mówi cicho, patrzy się na mnie z bólem w oczach - Lilia... nie możesz odejść... musisz to wygrać, musisz przeżyć.
 - Czemu? - patrzę na niego zaskoczona. - Co cię obchodzi moje życie? Przecież...
 - Lil - przerywa mi. - Jesteś jedyną osobą na tym okrutnym świecie którą kocham, dla której żyję! - w jego oczach widzę, że mówi prawdę, nawet, gdy tego nie rozumiem. - Melanie odeszła, kto zostanie, gdy i ty zginiesz?
  Przytulam go mocno, po raz pierwszy od śmierci mamy.
 - Kocham cię, tato - szlocham.
  Obejmuje mnie po ojcowsku, też płacze. Kiedyś byliśmy prawdziwie szczęśliwi i teraz przypominamy sobie te chwile szczęścia.
 - Lily... mam coś dla ciebie - mówi, odsuwamy się od się od siebie, wyciąga coś z kieszeni i podaje mi...
 - Flet mamy - szepczę.
  Tata przewleka malutki flecik i zawiesza mi na szyi.
 - Żeby jego melodia przypominała ci, że czas wrócić do domu.
  Przychodzą strażnicy, każą mu wyjść. Przytula mnie ostatni raz.
 - Kocham cię, Lily.
 - Ja ciebie też, tato! - krzyczę za nim, gdy wyprowadzają go z pokoju.
Po chwili drzwi ponownie się otwierają i wchodzi... Steve. Ciągle utyka na pamiątkę mojej strzały sprzed roku. Milczę. Widzę, że czuje się niepewnie, jest mu wstyd?
 - Li - mówi cicho, jak zwykle skraca wszystko do minimum. - Przyszedłem prosić o wybaczenie.
  Ciągle milczę.
 - Wierzę, że sobie poradzisz, ale... nie zawsze wszystko zależy od ciebie, dlatego gdybyś już nie wróciła... i tak do końca życia będą mnie dręczyły wyrzuty sumienia, ale... z twoim przebaczeniem będę się czuł... mniej podle - spuszcza wzrok, nie patrzy na mnie.
 - Steve... zdradziłeś nas - mówię cicho, ale pewnie.
 - Zdradziłem, by pomóc, wybrałem...
 - Mniejsze zło - mówimy jednocześnie, on podnosi wzrok na mnie, patrzymy sobie w oczy i widzę w nich tego dawnego chłopaka, w którym się zauroczyłam. Za swoją zdradę zapłacił słono, uratował życie wielu ludziom, ale zapłacił za to życiem innych.
  Podchodzi niepewnie i kuca przy mnie, delikatnie łapie za rękę, jego dotyk jest przyjemny, znajomy.
  Wzruszam ramionami.
 - I tak umrę, więc... tak, wybaczam ci.
  Uśmiecha się lekko, przybliża jeszcze bardziej i składa pocałunek na moim czole.
 - Powodzenia, Li - szepcze i wychodzi.
  Praktycznie od razu drzwi się otwierają i wchodzi James. Wstaję i przytulam się do niego, obejmuje mnie mocnym, braterskim uściskiem. w końcu mogę powiedzieć co czuję.
 - Boję się - szepczę.
 - Poradzisz sobie, to tylko kolejna walka w powstaniu.
 - James... zajmiesz się Alią?
 - Tylko wracaj szybko, wiesz, że długo bez ciebie nie pożyje - odsuwamy się od siebie
 - Wrócę - patrzę mu prosto w oczy - uciekniemy, przeczekamy aż się pozabijają i wrócimy. My niepokonani - kłamię, wcale nie wierzę w swój powrót do domu.
 - Jesteś świetną aktorką i każdego byś przekonała, ale nie mnie. Nie wierzysz w to co mówisz.
 - Pomagaj tacie - mówię krótko.
 - Uważaj na siebie, siostro.
 - Ty też, braciszku.
  Przytula mnie mocno, wtulam głowę w jego ramię, czuję się tu taka bezpieczna.
  Nadszedł czas. Przychodzą strażnicy, każą mu wyjść.
 - Do zobaczenia, Lily - szepcze jeszcze i wychodzi.
  Znowu zostaję sama, ale nie na długo. Po chwili drzwi się otwierają, Strażnicy Pokoju każą mi wyjść. Biorę głęboki wdech. Czas opuścić dom.

6 komentarzy:

  1. Reuel = prezydent Snow
    Proszę nie!
    Tylko nie to!
    :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Mój ukochany Reuel ma być Snowem?!
    Kobieto,ubóstwiam cię *__*
    Błagam cię nie zaprzepaść tego wątku i pisz dalej c:

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawe. Tylko taki drobiazg: strategiem, nie strategikiem. Poza tym wszystko pięknie.

    OdpowiedzUsuń
  4. no nie spodziewałam, że się ktoś zgłosi, a co dopiero Reuel. chyba o czymś nie wiem, on am być Snowem ?! :o świetnie piszesz. *-* uwielbiam Cię. <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dodałam prolog i wszystkie komentarze do siódmego rozdziału są o jedną notkę za wcześnie xp
      przykro mi, że zepsuło Ci to niespodziankę :<

      Usuń
  5. rozdział ciekawy :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy komentarz c: one naprawdę bardzo pomagają w prowadzeniu bloga
I proszę o niespamowanie pod postami :) do tego jest zakładka SPAM