To
moje nazwisko. To ja idę na śmierć. Bo o to tam chodzi, tak?
By się zabijać.
Stephy patrzy na mojego oniemiałego ojca, po czym znów na karteczkę
i ponownie czyta:
A
ja... ja nie mam pojęcia co zrobić. Iść tam? Prędzej bym
uciekła. Nie, nie uciekłabym. Więc mam podejść do nich? Nic nie
mówili o tym, co mają zrobić wylosowani. Chyba. No oprócz tego, że mają
iść na Głodowe Igrzyska.
- Ruszaj
się – mruczy Strażnik Pokoju, popychając mnie delikatnie w
stronę tarasu.
Więc mam tam iść. Ruszam drogą między chłopcami a dziewczynami.
Gwiżdżę cicho, niby dodając sobie otuchy. Wchodzę na scenę.
Ojciec wpatruje się we mnie przerażony.
- Nie
– charczy, jakby dopiero odzyskując głos – to przecież niemożliwe! - Zaczyna coś szeptać sam do siebie, chwiejnym krokiem
podchodzi i opada na krzesło. Chowa twarz w dłoniach, mamrocząc
coś pod nosem.
Stephy obrzuca mnie obojętnym spojrzeniem i podchodzi do kuli z
nazwiskami chłopców. Gwiżdżę kolejny raz, na co pani
burmistrzowa spogląda na mnie karcąco. Nagle odpowiada mi cichszy gwizd i na moje ramię sfruwa Alia - oswojona przeze mnie podczas powstania głoskułka. Uśmiecham się lekko, chociaż ledwo co stoję na nogach.- Czas na chłopców - mówi Stephy i wkłada dłoń do drugiej kuli.
- Zgłaszam się na ochotnika! - odzywa się pewny, donośny, tak dobrze mi znany, głos.
Oszołomiona patrzę jak Stephy wzrusza ramionami i wraca na swoje miejsce. Na taras wchodzi Reuel i staje obok mnie.
- Co teraz? - szepczę do niego, uśmiechając się ciągle jak głupia.
Teraz na scenę wpada jakaś młoda entuzjastyczna dziewczyna ubrana w skąpy, jaskrawozielony strój, niebieskie loki opadają jej na sztucznie różową twarz. Od razu można rozpoznać wytwór Kapitolu.
-
Przepraszam, ach! Przepraszam za spóźnienie! - piszczy - co za
emocje! Mamy już pierwszych reprezentantów Głodowych Igrzysk z
Czwartego Dystryktu!
Wszyscy
milczą, wpatrzeni w scenę lub wielkie ekrany. Cisza panująca na placu wibruje mi w uszach, czuję, że zaraz przez nią oszaleję.
Alia cicho zaczyna nucić melodię, którą słyszała najczęściej - melodię powstańczej piosenki. Śpiewam cicho ostatni wers:
- Powrócimy do domu, my zwycięzcy, w kwiatach i nadziei, my niepokonani.
Reuel chwyta mnie a rękę, a ja dziękuję mu w duchu za ten gest, bo jeszcze chwila, a bym się chyba przewróciła. Patrzę na mieszkańców dystryktu, nastolatków, którzy nie podzielą naszego losu. Jakikolwiek by on nie był. Dostrzegam Jamesa. Uśmiecha się smutno, patrząc na mnie i powtarza:
- My niepokonani - słowa wypowiedziane bardzo cicho, wśród milczenia panującego na placu brzmią głośno i pewnie.
W tłumie dostrzegam też córkę Stephy. Uśmiecha się szyderczo, cieszy ją to, że zginę. Rozpieszczona idiotka.
Alia cicho zaczyna nucić melodię, którą słyszała najczęściej - melodię powstańczej piosenki. Śpiewam cicho ostatni wers:
- Powrócimy do domu, my zwycięzcy, w kwiatach i nadziei, my niepokonani.
Reuel chwyta mnie a rękę, a ja dziękuję mu w duchu za ten gest, bo jeszcze chwila, a bym się chyba przewróciła. Patrzę na mieszkańców dystryktu, nastolatków, którzy nie podzielą naszego losu. Jakikolwiek by on nie był. Dostrzegam Jamesa. Uśmiecha się smutno, patrząc na mnie i powtarza:
- My niepokonani - słowa wypowiedziane bardzo cicho, wśród milczenia panującego na placu brzmią głośno i pewnie.
W tłumie dostrzegam też córkę Stephy. Uśmiecha się szyderczo, cieszy ją to, że zginę. Rozpieszczona idiotka.
-
Teraz można pożegnać się z trybutami w specjalnych pokojach
ratuszu - piszczy Kapitolinka.
Świetnie.
Ostatni raz zobaczę swój dom. Gwiżdżę krótko i Alia sfruwa z mojego ramienia. Podchodzi do nas po dwóch Strażników
Pokoju i prowadzą do największego budynku w dystrykcie, w którym
mieści się mój dom. Pałac Sprawiedliwości, czy jak to się nazywa, jest dopiero budowany. Przy drzwiach do naszej część mieszkalnej
prowadzą Reuely'ego w lewo, mnie do mojego pokoju. Drzwi zatrzaskują
się za mną. Bezradnie siadam na łóżku i rozglądam się po swoim
małym, przytulnym pokoiku - jedynym miejscu w budynku, w którym
naprawdę czuję się dobrze. Patrzę w okno. Morze... skały... to
jedyne co tu kocham.
Nagle
drzwi się otwierają i wchodzi mój ojciec. Jest sam. Siada na łóżku
obok mnie.
- Lily - mówi cicho, patrzy się na
mnie z bólem w oczach - Lilia... nie możesz odejść... musisz to
wygrać, musisz przeżyć.
- Czemu? - patrzę na niego zaskoczona.
- Co cię obchodzi moje życie? Przecież...
- Lil - przerywa mi. - Jesteś jedyną
osobą na tym okrutnym świecie którą kocham, dla której żyję! -
w jego oczach widzę, że mówi prawdę, nawet, gdy tego nie rozumiem.
- Melanie odeszła, kto zostanie, gdy i ty zginiesz?
Przytulam go mocno, po raz pierwszy
od śmierci mamy.
- Kocham cię, tato - szlocham.
Obejmuje mnie po ojcowsku, też
płacze. Kiedyś byliśmy prawdziwie szczęśliwi i teraz
przypominamy sobie te chwile szczęścia.
- Lily... mam coś dla ciebie - mówi,
odsuwamy się od się od siebie, wyciąga coś z kieszeni i podaje mi...
- Flet mamy - szepczę.
Tata przewleka malutki flecik i
zawiesza mi na szyi.
- Żeby jego melodia przypominała ci,
że czas wrócić do domu.
Przychodzą strażnicy, każą mu
wyjść. Przytula mnie ostatni raz.
- Kocham cię, Lily.
- Ja ciebie też, tato! - krzyczę za
nim, gdy wyprowadzają go z pokoju.
Po chwili drzwi ponownie się
otwierają i wchodzi... Steve. Ciągle utyka na pamiątkę mojej
strzały sprzed roku. Milczę. Widzę, że czuje się niepewnie, jest
mu wstyd?
- Li - mówi cicho, jak zwykle skraca wszystko do minimum. - Przyszedłem prosić o wybaczenie.
Ciągle milczę.
- Wierzę, że sobie poradzisz, ale...
nie zawsze wszystko zależy od ciebie, dlatego gdybyś już nie
wróciła... i tak do końca życia będą mnie dręczyły wyrzuty
sumienia, ale... z twoim przebaczeniem będę się czuł... mniej
podle - spuszcza wzrok, nie patrzy na mnie.
- Steve... zdradziłeś nas - mówię
cicho, ale pewnie.
- Zdradziłem, by pomóc, wybrałem...
- Mniejsze zło - mówimy
jednocześnie, on podnosi wzrok na mnie, patrzymy sobie w oczy i
widzę w nich tego dawnego chłopaka, w którym się zauroczyłam. Za
swoją zdradę zapłacił słono, uratował życie wielu ludziom, ale
zapłacił za to życiem innych.
Podchodzi niepewnie i kuca przy mnie,
delikatnie łapie za rękę, jego dotyk jest przyjemny, znajomy.
Wzruszam ramionami.
- I tak umrę, więc... tak, wybaczam
ci.
Uśmiecha się lekko, przybliża
jeszcze bardziej i składa pocałunek na moim czole.
- Powodzenia, Li - szepcze i wychodzi.
Praktycznie od razu drzwi się
otwierają i wchodzi James. Wstaję i przytulam się do niego,
obejmuje mnie mocnym, braterskim uściskiem. w końcu mogę
powiedzieć co czuję.
- Boję się - szepczę.
- Poradzisz sobie, to tylko kolejna
walka w powstaniu.
- James... zajmiesz się Alią?
- Tylko wracaj szybko, wiesz, że
długo bez ciebie nie pożyje - odsuwamy się od siebie
- Wrócę - patrzę mu prosto w oczy -
uciekniemy, przeczekamy aż się pozabijają i wrócimy. My niepokonani - kłamię, wcale nie wierzę w swój powrót do domu.
- Jesteś świetną aktorką i każdego
byś przekonała, ale nie mnie. Nie wierzysz w to co mówisz.
- Pomagaj tacie - mówię krótko.
- Uważaj na siebie, siostro.
- Ty też, braciszku.
Przytula mnie mocno, wtulam głowę w
jego ramię, czuję się tu taka bezpieczna.
Nadszedł czas. Przychodzą
strażnicy, każą mu wyjść.
- Do zobaczenia, Lily - szepcze
jeszcze i wychodzi.
Znowu zostaję sama, ale nie na
długo. Po chwili drzwi się otwierają, Strażnicy Pokoju każą mi
wyjść. Biorę głęboki wdech. Czas opuścić dom.
Reuel = prezydent Snow
OdpowiedzUsuńProszę nie!
Tylko nie to!
:(
Mój ukochany Reuel ma być Snowem?!
OdpowiedzUsuńKobieto,ubóstwiam cię *__*
Błagam cię nie zaprzepaść tego wątku i pisz dalej c:
Ciekawe. Tylko taki drobiazg: strategiem, nie strategikiem. Poza tym wszystko pięknie.
OdpowiedzUsuńno nie spodziewałam, że się ktoś zgłosi, a co dopiero Reuel. chyba o czymś nie wiem, on am być Snowem ?! :o świetnie piszesz. *-* uwielbiam Cię. <3
OdpowiedzUsuńDodałam prolog i wszystkie komentarze do siódmego rozdziału są o jedną notkę za wcześnie xp
Usuńprzykro mi, że zepsuło Ci to niespodziankę :<
rozdział ciekawy :)
OdpowiedzUsuń