piątek, 1 lutego 2019

Rozdział XVIII

  Gdy się budzę, od razu czuję, że coś jest nie tak. I jest. Jest już poranek i nikt nie obudził mnie na wartę. Zrywam się na równe nogi i rozglądam zdezorientowana po chacie. W dodatku nigdzie nie ma Matta. 
 - Dzień dobry, sojuszniczko - odzywa się Natan z lekkim uśmiechem na ustach.
 - Gdzie jest Matt? - pytam zdenerwowana. Zabił go. Na pewno go zabił. Wyjmuję nóż i ściskam go mocno w dłoni. - Nie jestem twoją sojuszniczką i masz natychmiast powiedzieć, gdzie on jest - staram się brzmieć jak najgroźniej, ale mój głos drży lekko ze strachu. 
 - Spokojnie - chłopak podnosi ręce w obronnym geście. - Poszedł na zwiady. 
 - Jak mogłeś mu pozwolić pójść samemu? I czemu nikt mnie nie obudził? 
 - Spokojnie - powtarza, a lekki uśmiech wciąż błąka się na jego wargach. - Nie budziliśmy cię, bo jesteś trochę starsza i na pewno potrzebujesz więcej snu od nas. A Matt nie jest sam. 
  Puszczam kpinę mimo uszu. W tym momencie są ważniejsze sprawy. 
 - Jak to: "nie jest sam"?
 - Jest z Grace - odpowiada beztrosko Natan. 
 - Jaką Grace? Kim jest Grace? - próbuję nie podnosić głosu, ale coraz gorzej mi to wychodzi. 
 - Trybutką z Drugiego Dystryktu. Naszą sojuszniczka. 
 - Nie - mówię zdecydowanie. - Nie wiem kim jest, ale nie ufam ani jej, ani tobie. Zrywam ten sojusz.
 - Nie ty go zawiązałaś i nie ty go zerwiesz - odpowiada niespodziewanie poważnie Natan, a uśmiech znika z jego ust. - Jeśli chcesz odejść, to możesz to zrobić. Ale Matt zostaje z nami, a ciebie i tak znajdziemy. I schowaj ten nóż. Nie będziemy walczyć.
  Marszczę brwi, ale zanim zdążę cokolwiek odpowiedzieć, ze straszliwym skrzypieniem otwierają się drzwi chaty i do środka wchodzi Matt i ciemnowłosa dziewczyna.
 - Dobrze, że już jesteście - mówi Natan. - Lily...
 - Później - Matt przerywa mu szybko. - Musimy się zbierać. Paręnaście metrów od nas widzieliśmy parę z Szóstki i chłopaka z Jedynki, ale mogą być też inni.
 - Nas jest czwórka, ich trójka. My o nich wiemy, oni o nas nie. Możemy przyspieszyć koniec igrzysk.
 - Może ich być więcej - odzywa się Grace cichym, poważnym głosem. - Nie będziemy ryzykować.
 - Skarbie, możemy ich wybić, zanim się spostrzegą. Ty masz łuk, a Czwórka noże, którymi potrafi rzucać. Z resztą poradzimy sobie bez problemu z Mattem w bezpośrednim starciu.
 - Nie będziemy nikogo zabijać - mówię zdecydowanie. - Ja nie będę nikogo zabijać.
 - Czy zapomniałaś już o idei igrzysk, mamuśko? - pyta kpiąco Natan.
 - Dokończymy później tę rozmowę - ucina Matt, zanim zdążę odpowiedzieć. - Teraz zbierajmy się stąd.
 - Niby dokąd?
 - Znaleźliśmy w lesie strumień - chłopak wyjmuje butelkę i rzuca do mnie. - Napijcie się i ruszamy.
  Odkręcam korek i biorę parę łyków wody. Przez to wszystko zapomniałam, jak bardzo chciało mi się pić. Rzucam butelkę do Natana, choć odczuwam coraz większą niechęć do dzielenia z nim wody czy sojuszu.
 - Więc ruszajmy - mówię, zarzucając swój plecak na ramię. Po drodze porozmawiam z Mattem i albo dowiem się, co tu się dzieje, albo zerwiemy ten sojusz.
  Wychodzimy na zewnątrz, nie odzywając się do siebie i starając się poruszać jak najciszej. Każdy z nas trzyma broń w pogotowiu, choć cały czas mam nadzieję, że nie będziemy musieli jej użyć. Rozglądam się czujnie dookoła, ale nikogo nie dostrzegam. Za to arena wygląda zupełnie inaczej niż poprzedniego dnia. Słońce świeci wysoko na niebie, oświetlając pięknie świat, wieje lekki wiatr kołyszący liśćmi drzew i łodygami kwiatów, a w powietrzu czuć zapach ziół rosnących przy drewnianych płotkach. Piękny, wiosenny poranek... zapowiadający kolejny krwawy dzień na arenie.
  Przemykamy obok kolejnej chaty i dalej, zgięci wpół, do następnej, gdy nagle za moimi plecami rozlega się trzask.
 - Stójcie! - krzyczy męski głos.
  Padam na ziemię, kątem oka widząc, jak Matt odskakuje za drzewo, a Grace w półobrocie wyciąga strzałę z kołczanu i strzela w stronę, z której dobiegł głos.
 - Stop! - krzyczy Natan równocześnie z wrzaskiem nieznajomego. Dwójka musiała trafić.
  Staję na równe nogi i patrzę, jak obcy chłopak zwija się na ziemi, ściskając krwawiącą łydkę.
 - No i co narobiłaś, Grace? - rzuca z pretensją nasz "sojusznik", podchodząc do rannego. Kuca przy nim. - Jak tam, stary?
 - A jak ma być? - charczy.
 - Byłeś przy rogu? Masz to? - Natan ścisza głos. Nachyla się nad chłopakiem i szepcze coś jeszcze, czego nie jestem w stanie dosłyszeć, a on mu odpowiada równie cicho.
  Tego już za wiele.
 - Dosyć - mówię najbardziej zdecydowanym tonem, na jaki mnie stać w tym momencie. - Albo wytłumaczysz, co tu się dzieje, albo zrywamy ten sojusz.
  Natan patrzy na mnie z niechęcią i prostuje się, wzdychając teatralnie.
 - Przecież już ci mówiłem: nie ty zawarłaś ten sojusz i nie ty go zerwiesz. Zaufałaś triumfatorom? Chciałaś wszystkich ocalić? Zdaje się, że tak. Więc pogódź się z tym, że nie wiesz o wszystkim i nie nad wszystkim masz kontrolę. Trochę wiary w ludzi! - mruga do mnie.
 - Musimy im ufać - mówi Matt, podchodząc.
 - Nie - potrząsam głową. - Nie musimy. Nie o taką pomoc prosiłam.
 - Ej, spokojnie - Natan unosi dłonie w pojednawczym geście. - Jeśli chodzi tylko i wyłącznie o Teda, to nie jest to żaden problem - rzuca, po czym błyskawicznie wyciąga długi nóż i wbija go w klatkę piersiową rannego chłopaka.
  Krzyczę krótko, odwracając wzrok. Huk armaty obwieszcza szybką śmierć trybuta.
 - No i znów ściągasz na nas uwagę - mówi z wyrzutem Natan.
 - Zabiłeś go! - dość idiotyczne stwierdzenie, zważywszy na okoliczności.
 - Oczywiście, że go zabiłem - odpowiada i wzrusza ramionami. - To naprawdę niewielka strata, Lilijko.
 - Przestańcie - warczy Grace. - Ty - wskazuje palcem na Natana. - Przestań ją przedrzeźniać i zwracaj się do niej po imieniu. JEJ imieniu. To że jest podobna do matki, nie znaczy, że nią jest. A ty - zwraca się do mnie. - Jesteś na igrzyskach. Głodowych Igrzyskach. Ludzie będą ginąć i my będziemy zabijać. Aż zostanie tylko jedno z nas. Zaakceptuj to. A jeśli zechcesz zerwać ten sojusz zawczasu, to będziemy zmuszeni cię zabić. Rozumiesz? 
  Przez chwilę jestem pewna, że dziewczyna nie ma pojęcia kim jestem. Ale nagle dociera do mnie, że próbuje mnie kryć. Ale przed kim? Chyba tylko przed widzami z Kapitolu. Przecież trybuci, mentorzy, władze Panem - wszyscy wiedzą kim jestem. Ale ma rację. Zachowanie pozorów jest ważne. Ma też rację, co do igrzysk. Przecież to wszystko wiem. I wiedziałam od samego początku. Wiem lepiej od nich, bo już to raz przeżyłam. Nie ocalę Matta, rozpaczając po każdym zabitym trybucie. I na pewno ciężko będzie go ocalić, nie zabijając żadnego z nich. Zamykam oczy. Może będę musiała ich zabić. Może potem będę musiała zabić samą siebie. Zatracić nie tylko swoje życie, ale i duszę. Od początku znałam cenę. I zgodziłam się ją zapłacić. Otwieram oczy. Chcę coś odpowiedzieć, ale uprzedza mnie Matt.
 - Skończmy już te pogawędki. Nie ma teraz na nie czasu. Musimy znaleźć jakieś schronienie, w którym ustalimy dalszy plan działania. Ale nie tu i nie teraz - podkreśla.
 - Musimy iść do zamku - mówi poważnym głosem Natan.
 - Nigdy w życiu - protestuję, przypominając sobie, co spotkało mnie na pierwszych igrzyskach w pałacu na pustyni.
 - To nie podlega dyskusji. Ufasz mentorom? Ufasz Lily Anderson, Idril? Bo ona im zaufała. A oni mają plan. Poza tym, wiesz, jak to mówią: "nie ma ryzyka, nie ma zabawy" - mruga do mnie.
  Od razu przypomina mi się Barthy, trybut pierwszych igrzysk, który podczas szkolenia dał mi w ten sposób znać, że jest byłym powstańcem. I że wciąż jest gotów walczyć o wolność. Momentalnie wzbiera się we mnie gniew na to, w jaki sposób chłopak drwi sobie ze mnie, używając tego szyfru sprzed laty. Ale zanim zdążę cokolwiek powiedzieć, dociera do mnie, że on wcale nie drwi. Patrzę na niego i, mimo że na jego ustach błąka się wyzywający uśmiech, to jego wzrok jest poważny i nie ma w nim nawet cienia kpiny. Nie znoszę tego człowieka. Ale postanawiam mu zaufać. Nie bezgranicznie, ale na tyle, na ile można zaufać komukolwiek na arenie.
  Kiwam głową. Nie muszę wszystkiego wiedzieć, nie muszę wszystkiego rozumieć. Chcę tylko ocalić Matta. Jestem mu to winna. I tak tu zginę. Ale zrobię wszystko, żeby to on był triumfatorem tych igrzysk. Reszta nie jest ważna.
 - Zgadzasz się? - pyta podejrzliwie Grace.
 - Tak - odpowiadam cicho. - Ale ruszajmy, zanim ktoś nas tu znajdzie.
  Natan śmieje się krótko.
 - Dzień dopiero się zaczyna - mruga do mnie. - Najpierw pójdźmy po wodę. Jeśli nawet przed zamkiem będzie tryskała fontanna, wątpię, by płynęła z niej woda życia.
 - Co z parą z Szóstki? - pyta Matt. - Muszą być wciąż gdzieś w pobliżu.
 - Nie musimy się nimi martwić. Nie mają żadnej broni. Gdyby nawet chcieli nas zaatakować, bez problemu wygralibyśmy to starcie.
 - Chodźmy już, nie traćmy więcej czasu. Ktoś inny mógł nas usłyszeć - mówi Grace.
  Rzucam spojrzenie na martwego trybuta. Teda. Prawdopodobnie nie minie tydzień, a ja będę leżeć martwa na tej arenie w kałuży krwi. A Reuel może już nie żyje. Nie czas na takie myśli.
  Podnoszę wzrok i kiwam głową.
 - Chodźmy.


******

Nie było mnie wieki, za co bardzo przepraszam. Przepraszam też, że rozdział jest, jaki jest. Jeśli już wracam, powinno być to chyba w lepszym stylu. Ale już bardzo dawno nie pisałam i trochę ciężko mi do tego wrócić. Przez ten czas wydarzyło się wiele niespodziewanych rzeczy i dużo się zmieniło. Brakowało mi i weny, i czasu, i motywacji, i sił, żeby tu wrócić. Ale obiecałam, że kiedyś skończę tę historię. I słowa dotrzymam. Powinnam była to zrobić dawno temu, gdy ten blog jeszcze żył, ale wyszło, jak wyszło. W każdym razie, zbliżamy się ku końcowi.
Dziękuję, jeśli to czytasz. Każde wejście, każdy komentarz jest dla mnie bardzo ważny i bardzo dziękuję za wszystko ♥

Pozdrawiam serdecznie,
Lily

4 komentarze:

  1. Dużo czasu minęło to racja... A jednak co jakiś czas wchodziłam tu by zobaczyć czy coś napiszesz, no i jest. Szczerze mówiąc nie pamiętam już co i jak niestety ale może kiedyś przeczytam wszystko jeszcze raz i mi się ułoży .. A poza tym podziwiam że wróciłaś,ja u siebie niestety nie pociagnelam historii dalej i bardzo żałuję a najbardziej że moja stara blogosfera gdzieś ucichła i stanęła w miejscu, wszyscy po kolei usuwali zawieszali blogi, każdy poszedł w swoją stronę . .eh gdzie te dawne czasy ... No cóż taka kolej rzeczy . Dziękuję za to że chociaż ty dokończysz co zaczęłaś pozdrawiam stara koleżanka z dawnych czasów haha 😘

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozumiem cię, kochana. Mnie też już dopadł brak chęci i sił do pisania, więc zaglądam na blogi od czasu do czasu. W każdym razie zawitałam tutaj i zobaczyłam kolejny rozdział! Ogromnie się ucieszyłam i dziabnęłam go w chwilkę. :D
    Hmm, nie rozumiem tutaj zachowania Lily. Z jednej strony wydaje się zachowywać jak nadęta księżniczka "nie o taką pomoc prosiłam". Ale przecież zdaje sobie sprawę, że to Natan i Grace z dwójki zostały wybrani do Igrzysk, więc innej opcji jakby nie miała? xD Skoro już o pomoc poprosiła i ją dostała, to jeszcze narzeka, doszukuje się dziury w całym i okropnie mnie irytuje. Trochę jak dziecko... xD Rozumiem, że nie powinna ufać każdemu, bo może wbić jej nóż w plecy, ale bez przesady. Popada już w obłęd.
    Dodatkowo zastanawia mnie, co dzieje się dalej z Ruelem, Idril i jej bratem.
    W tym rozdziale nie dzieje się zbyt wiele, ale czekam na kolejny, być może tam dostanę więcej odpowiedzi i akcji. :D
    Weny i chęci do pisania życzę, kochana!
    Pozdrawiam,
    Lex May

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny wpis, bardzo dobrze się czyta. Zapraszam też do mnie w wolnej chwili: https://www.fryzomania.pl/category/olejki-do-brody
    Może znajdziesz coś dla siebie. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy komentarz c: one naprawdę bardzo pomagają w prowadzeniu bloga
I proszę o niespamowanie pod postami :) do tego jest zakładka SPAM