sobota, 14 lutego 2015

Rozdział IX i drugie urodziny bloga

   Wpatruję się w milczeniu w ciemności pomieszczenia. Biorę kolejny łyk z butelki, ale już się nie krzywię, uodporniona na palenie w przełyku. Staram się ułożyć sobie wszystko w głowie, ale wbrew moim oczekiwaniom, nawet alkohol mi tego nie ułatwia. 
  James mówił prawdę, choć tak ciężko przyszło mi uwierzyć jego słowom. Wszystko jednak udowodnił, odtwarzając niekiedy całe kasety, a czasami tylko fragmenty. Gdybym chciała obejrzeć je wszystkie, zajęłoby mi to niesamowicie dużo czasu. Nie przyszłoby mi nawet do głowy zakwestionować ich autentyczność. Nagrania można z pewnością zmodyfikować, ale na pewno nie w takim stopniu. Byłam szalona. Widziałam to, oglądając kasety, ale przecież wiedziałam to już wcześniej. Szalona i uzależniona od wszystkiego, co mogło zapewnić choć na chwilę zapomnienie i oderwanie się od rzeczywistości. Ale to koniec. Byłam - nie jestem i nie będę. Nareszcie się otrząsnęłam, obudziłam z obłędu i więcej w niego popadać nie zamierzam.
  Nagle zapala się delikatne światło lampy, rozpędzając mroki nocy. Odwracam głowę i w milczeniu śledzę wzrokiem Dylana, który podchodzi i siada w fotelu naprzeciwko. Jak zawsze. Uśmiecham się do niego blado, a on bardzo delikatnie unosi kąciki ust. Ku mojemu zdziwieniu, nie zapala papierosa. Pewnie nie chce mnie denerwować, choć tak się już do tego przyzwyczaiłam, że gdy teraz spieram się z nim o to, to robię to już chyba tylko z czystej przekory.
 - Wszystko dobrze? - pyta cicho, a ton jego głosu zdradza zmartwienie i troskę.
  Wzruszam ramionami.
 - Miałeś rację - mówię spokojnie. Nie wiem, czy mam siłę opowiadać mu o wszystkim, czego się dzisiaj dowiedziałam. Tak naprawdę w ogóle nie mam siły na jakiekolwiek rozmowy. - Nagrałeś relację z inauguracji? - pytam. Wiem, że o tej porze nie ma już co liczyć na powtórki, a chciałabym wiedzieć, jak wypadli. Szczególnie, że nie miałam zbytnio czasu nawet zainteresować się, jak Marii w tym roku będzie chciała ich wystroić.
  Kiwa głową i włącza ekran. Chwilę coś ustawia i w końcu naszym oczom ukazuje się studio. Chwilę coś mówią, zapowiadają i po chwili obraz ze studia zmienia się na relację z przejazdu rydwanów. Wyjeżdżają jak zawsze zgodnie z kolejnością według numerów dystryktów. Jedynka w tym roku nie popisała się za bardzo, błyszczeli z oddali, ale kreacje nie były zniewalające. Dwójka wygląda dobrze, naprawdę dobrze, czarnowłosa dziewczyna prezentuje się pięknie w długiej sukni stworzonej z płytek przypominających odłamki kamieni, a chłopak stojący obok i przewyższający ją o głowę, nie zostaje w tyle, dumnie się prostując, by ukazać swą posturę. Na trójkę nawet nie patrzę, czekając zniecierpliwiona na nasz rydwan. Biorę kolejny łyk z butelki i zachłystuję się. Oniemiała  zatrzymuję obraz, wstaję i podchodzę do dużego ekranu. Z niedowierzaniem obserwuję to, co dzieje się na placu. Bo to MY. Gdyby nie poprzednie pary, byłabym pewna, że to nagranie sprzed kilkunastu lat, gdy to ja z Reuelem byliśmy trybutami. Idril i Matt są przyodziani w te same stroje, które my mieliśmy na inauguracji pierwszych igrzysk. Czuję jak wracają te emocje, które mi wtedy towarzyszyły, czuję się jakbym to ja była tam zamiast Idril, jakbym to ja szła na igrzyska. Gdy Matt jeszcze różni się od Reuela, to Idril wygląda praktycznie identycznie jak ja, gdy byłam na jej miejscu. Czuję jak mimowolnie szeroki uśmiech wpływa mi na usta.
 - Wiem! - krzyczę. Wybucham śmiechem, odwracając się w stronę Dylana. Mężczyzna patrzy się na mnie zaskoczony, nie rozumiejąc o co chodzi. Myśli pewnie, że to mój kolejny atak szaleństwa. - Spójrz! - wskazuję na rydwan Czwartego Dystryktu. - Spójrz! I powiedz, co widzisz!
 - Idril i Matta - wzrusza ramionami niepewny o co mi chodzi.
 - Nie! - kręcę głową, wciąż się śmiejąc. - Nie. To ja. Ja i Reuel! Ja! Nie widzisz tego?
 - Jesteście podobne, ale...
 - To ja pójdę zamiast niej na igrzyska! - wołam szczęśliwa. - Ocalę ich! W końcu mogę ich ocalić! Pójdę za nią na arenę! Kapitol trochę mnie odmłodzi, nikt się nie pozna! To ja pójdę zamiast niej! Dylan! OCALĘ ICH!  
  Widzę, jak wyraz jego twarzy z zaskoczenia przeradza się w niedowierzanie, a następnie w przerażenie.
 - Nie... nie możesz... nie zgadzam się...
 - Dylan... wolę stanąć kolejny raz na arenie, niż oglądać bezradnie, jak Idril i Matt walczą na igrzyskach.
 - Ale... przecież i tak nie wrócicie ob - urywa nagle, gdy na jego twarzy maluje się zrozumienie przeradzające się w jeszcze większe przerażenie. - Chcesz zginąć! Chcesz się poświęcić!
 - A co mogę zrobić innego? Miałeś rację, a ja nie chciałam Ci wierzyć. To nie jest już mój Reuel, nie pomoże nam, a ja nie mam już kolejnej deski ratunku. - Przez myśl przebiega mi James, ale przecież on też nie jest w stanie mi pomóc ocalić Idril i Matta. Bo jak mógłby to zrobić? Skazanych na arenę nie można uratować.
 - Lily... - patrzy mi prosto w oczy. Bierze głęboki oddech i mówi - jeśli ty wracasz na arenę, ja wracam z tobą.
 - Nie...
 - Co ja zrobię bez ciebie? Przez te wszystkie lata... wiesz dlaczego zachowałem zdrowy rozsądek? Dlaczego nie zwariowałem? Bo próbując ciebie ocalić od szaleństwa, musiałem zachować spokój. Przeżyliśmy te lata, bo wspieraliśmy się nawzajem. Jeśli ty idziesz na śmierć - idę z tobą, to proste.
 - A co z Idril? Mattem? Jak uciekną Kapitolowi bez pomocy? Jak sobie poradzą?
 - Więc mam zostać i patrzeć jak giniesz? Nie potrafię tego zrobić, Lily. Jeśli pójdziemy na arenę razem...
 - To żadne z nas nie wróci - wcinam się. - Rzucalibyśmy losami, kto ma przeżyć, a i tak którekolwiek by z nas nie wygrało, nie chciałoby wracać bez drugiego. Dylan, ja wiem co robię. Nareszcie wiem, co robić. I wiem, że to jest najlepsza rzecz, jaką zrobię w całym swoim życiu.
 - A co jeśli coś pójdzie nie tak? Jeśli Matt zginie zanim nawet zdążysz go odnaleźć? Jeśli nie dasz rady go uratować?
 - Od tego mam ciebie - uśmiecham się gorzko.
 - Czego oczekujesz? Że wysadzę róg, jak to zrobiłaś rok temu? Zatopię arenę? Ja nie mam takich znajomości jak ty.
 - Pieniądze, Dylan. Za pieniądze w Kapitolu kupisz wszystko. Spójrz na nich! Sztuczne ludziki, śmieszne marionetki, które tylko biegną w pogoni za fortuną. Tylko to się dla większości liczy, sława i pieniądze.
  Mężczyzna zapala nerwowo papierosa. Przeciera dłonią twarz.
 - Kto jest w tym roku? - rzuca cicho.
 - Organizatorem? Thomas Martery. Nikomu nie chce zdradzić nawet szczegółu z areny.
 - Więc dlaczego miałby dać się przekupić, gdy nawet nie chce wziąć łapówki za coś takiego?
 - Bo uwielbia bawić się ludzkim życiem. Boję się tego, co wymyśli. Przypomina mi trochę Carava - wyznaję cicho.
 - Tego szaleńca z twoich igrzysk?  - marszczy brwi.
  Kiwam głową, a przez moje ciało przebiega dreszcz. - Ma ten sam obłęd w oczach.
  Dylan wzdycha ciężko i zaciąga się papierosem. Siadam na kanapie i patrzę na niego wyczekująco.
 - Pomożesz mi? - pytam cicho.
 - Przecież wiesz - uśmiecha się smutno. - Poza tym, czy mam jakiekolwiek wyjście? Ale sama moja pomoc ci nie wystarczy. Nie dasz rady tak oszukać Kapitolu, oszukać wszystkich.
 - Przecież nie jestem sama.
 - Ja sam tyle nie jestem w stanie ci pomóc, a znajomości w Kapitolu ci nie wystarczą, nie masz tu aż tylu sprzymierzeńców, nie tak wpływowych. I nie masz tylu pieniędzy, by resztę opłacić.
 - Nie - zgadzam się z nim, a na moje usta wpływa przebiegły uśmiech. - Ale mam o wiele potężniejszych sojuszników.
  Marszczy brwi zdziwiony.
 - Kogo?
 - Triumfatorów - odpowiadam pewnym głosem, gdy właśnie sama to sobie uświadamiam.
  Prycha kpiąco.
 - Tych paru szaleńców, narkomanów i pupilków Kapitolu? Wszyscy są sobie równi! I żaden ci nie pomoże.
 - Jeszcze zobaczymy!
 - Lily... kolejny raz ci powtarzam, oni nie walczyli w powstaniu. To już inne pokolenie, mimo tego, że dzieli nas tylko parę lat.
 - Ale walczyli w igrzyskach. I wygrali je. Pomogą nam. Zobaczysz.

***

 - Oszalałaś - powtarza kolejny raz, gdy wchodzimy do sali.
  Nie odpowiadam, tylko uśmiecham się lekko. Są wszyscy, których zaprosiłam. Siedzą w pełnym napięcia milczeniu, a ja zaczynam rozumieć, jak ciężkie będzie przekonanie ich, by mi pomogli. Szanują mnie, uważają za coś w rodzaju legendy - pierwszej, która przeżyła rzeź, dlatego się tu zjawili. Ku mojemu zaskoczeniu jest nawet Silvana, która nawet nie raczyła stawić się na dożynki w czwórce.
 - To samobójstwo - syczy Dylan, a ja po części wiem, że ma rację. Ale bez pomocy triumfatorów, nic się nie uda. Muszę zaryzykować
  Uśmiecham się do zgromadzonych i siadam w  jednym z foteli ustawionych w sali. Dylan staje koło okna zapalając papierosa.
 - Pewnie domyślacie się czemu was tu zgromadziłam - mówię patrząc na twarze zwycięzców, twarze morderców
 - Chcesz, żebyśmy skazali naszych trybutów na śmierć, by twoi mogli przeżyć - odzywa się Chris, mentor dwójki, który wygrał igrzyska rok po Dylanie, tylko dlatego, że potrafił przeżyć w ekstremalnych warunkach. Nie jest okrutny i chyba nawet możnaby powiedzieć, że jesteśmy kimś na kształt dobrych znajomych. Na jego pomoc liczyłam najbardziej myśląc o tym spotkaniu, ale jego słowa wcale na to nie zapowiadały.
 - Tylko kogo ocalisz? - Helen z piątki wpatruje się we mnie uważnie. - Chyba powinniśmy wiedzieć, dla kogo poświęcamy życie trybutów...
 - Ja jeszcze nie powiedziałam, że poświęcę cokolwiek dla kogokolwiek - odzywa się stanowczo Roxan, olśniewająca urodą, uwodząca każdego osobnika płci męskiej i mająca chyba kilkadziesiąt kochanków w Kapitolu, arogancka mentorka dystryktu dziewiątego. Nienawidzi mnie za Carava i Scarlet, choć chyba nawet ich nie znała. - Rok temu uratowałaś jakąś przesłodką dziewuszkę, co rok mamy pozwalać na zwycięzce z czwórki? Użyj swoich znajomości i sama ich ratuj, jak uważasz, że są tego bardziej warci od innych! Ja nie będę przykładała się do śmierci swoich trybutów.
  Czemu uważałam, że mi pomoże? Bo uwielbia wyzwania i kocha sobie pogrywać z innymi.
 - I tak ci na nich nie zależy - wzdycha cicho Chris zwracając się do piękności. - Na niczym ci nie zależy. Chyba że na tym, by przespać się z prezydentem.
  Drgam gwałtownie, a Rox prycha głośno.
 - Teraz sobie kpisz, ale już niedługo zobaczysz!
 - Uwierz mi, wolę tego nie widzieć - mruczy pod nosem. - Może lepiej wróćmy do tematu...
 - Zrobiłbym to, ale dla ciebie Li - odzywa się spokojnie Peter, moderca z Jedyni, z którym wbrew wszystkiemu, dość dobrze się dogaduję. - Nie dla chłopaka, który sam się zgłasza lub dziewczyny, która cię nienawidzi.
 - To moja córka - modlę się w duchu, by nie usłyszeli drżenia w moim głosie. - I masz okazję zrobić to dla mnie. - Biorę głęboki wdech. - Bo to ja pójdę na igrzyska zamiast Idril.
  Cisza jaka zapada jest jeszcze gorsza od tej, która panowała na samym początku. Wszyscy wpatrują się we mnie zaskoczeni, wszyscy oprócz Dylana.
 - To do tego potrzebuje waszej pomocy - przerywa ciszę. - Nie chce żebyście zabijali swoich trybutów tylko pomogli zatuszować, że matka idzie na arenę zamiast córki.
 - Nie potrafię poświęcić życia któregokolwiek z nich, ale swoje tak. Będę pilnować, by Mattowi nie stała się żadna krzywda i żeby wygrał igrzyska, ale nie oczekuję od was, że pomożecie mi pozabijać własnych trybutów.
 -Właściwie... to by było niezłe show - Peter uśmiecha się przebiegle. - Mentorka na arenie zamiast trybutki i triumfatorzy, którzy zabijają własnych podopiecznych... Podoba mi się to - jego uśmiech rozszerza się.
 - Wyklęliby nas - odzywa się cicho Helen.
 - Zawsze można zrzucić winę na organizatorów - zauważa Peter. Robi przerażoną minę - och, nie! Jak oni mogli zatruć prezenty od sponsorów?! Czy już NIC nie jest pewne na arenie?! Jak to się mogło stać?! - parodiuje dramatyzację.
 - Przestań - rozkazuje Chris. - To nie jest zabawa, czy kolejny żart.
- Ależ oczywiście, że jest! Przeżyliśmy igrzyska, nie możemy wszystkim się tak przejmować i brać tak na poważnie, jak powinniśmy! Musimy obracać niektóre rzeczy w żart i mieć luźne podejście. Inaczej nie przeżyjemy, a czy nie o to chodziło? Czy nie o to chodzi cały czas? - Milknie na chwile, po czy mówi cicho ze smutkiem w głosie, który słyszałam u niego tylko raz, po jego igrzyskach. - Przeżyliśmy morderczy głód, będąc na skraju wyczerpania, przeżyliśmy ból, którego nie da się opisać, przeżyliśmy piekła i lodowe pustkowia, przeżyliśmy, mordując. I po co było nam to wszystko? Czy nie lepiej było zginąć? Poddać się? Czy to wszystko miało w ogóle jakieś znaczenie? Sens? Czy przeżyliśmy... po nic...?
 - To nie miało sensu - głos Helen jest ledwo słyszalny i zachrypnięty. - Najmniejszego. I nic nie jest warte tego przeżycia.
 - Nie jest - potwierdza Peter, choć nigdy nie spodziewałabym się po nim tych słów. - Mamy pomagać trybutom. Po to tu jesteśmy. Oni będą po przeżyciu tak samo zniszczeni jak my. Nie ma sensu oszukiwać się, że kochamy pławić się w luksusach Kapitolu - błądzi wzrokiem po twarzach i zatrzymuje się na milczącej wciąż Silvanie. - Czy że czerpiemy przyjemność z ekstrawaganckich rozrywek - przenosi wzrok na Roxan. - Zagłębiamy się w używkach, by wytrzymać i nie skończyć ze swoim życiem, bo śmierć wydaje się być o wiele lepszym rozwiązaniem, a mając dbać jak najlepiej o trybutów, chcemy skazać ich na nasz los? Jeśli ktoś jest wylosowany, to czeka go już tylko śmierć, niezależnie czy wygra, czy nie.
 - Czy zaraz usłyszymy o rebelii, która zmieni świat? - odzywa się pierwszy raz Silvana. - zaproponujesz nam, byśmy wszyscy porwali za broń i ruszyli na Kapitol? Jak tak, to sobie daruj. Kapitol wygrał już raz i wygra następny.
 - Tylko dlatego, że Trzynastka stchórzyła!
 - A teraz nie mamy broni jądrowej. I przegramy znowu.
 - Chyba że zabijemy prezydenta - mówi nagle spokojnym głosem Roxan.
  Zapada cisza. Moje serce się zatrzymuje, by zaraz zacząć szaleńczą próbę wyrwania się z mych piersi. Ona mówi poważnie, ona jest gotowa to zrobić, ona chce uwieść i zabić mojego Reuela... prezydenta, który już dawno przestał być "twoim Reuelem"
 - I co dalej? - ciszę kolejny raz przerywa Dylan. - Zabijesz go, a potem co? Co zrobisz? Pojawi się kolejny, który będzie jeszcze gorszy.
 - Chyba że będzie podstawiony przez nas - zauważa Silvana.
 - Chyba trochę przeceniacie swoje możliwości - wtrąca się Chris kręcąc głową z politowaniem. Najpierw chcecie sami mordować swoich trybutów, a teraz planujecie zamach na głowę państwa? Przestańcie wymyślać coraz to bardziej nierealne i głupie pomysły, nie mamy władzy niekiedy nad swoim własnym umysłem, a chcemy mieć nad całym Panem? To będzie niekończąca się bajka - wygrany zawsze będzie chciał się mścić na pokonanym. Nie potrafimy zmienić tego świata, nie my. My tylko ocaleliśmy rzeź, mordując i spadając na dno upodleń ludzkich. To wszystko. My nie mamy nawet prawa zmienić świata, powinniśmy się cieszyć, że wciąż mamy prawo żyć, bo tym co zrobiliśmy, zasłużyliśmy tylko na potępienie, wygnanie i cierpienie.
- Przesadzasz - prycha Rox.
- Ty przesadziłaś - rzuca oschle. - I przesadzasz każdego dnia. Spójrz na siebie! Czy potrafisz zobaczyć kim się stałaś?
 - Przynajmniej nie dramatyzuję - mruczy pod nosem urażona.
 - Przestańcie - proszę cicho. Biegnę wzrokiem po zgromadzonych, odczytując emocje, jakie malują się na ich twarzach. - Pomożecie mi?

*****
To już drugie urodziny bloga! Minął kolejny rok :D szczerze powiedziawszy, zapomniałam, że to już. Czas jakoś ostatnio szybko mi mija... trochę się opuściłam w stosunku do poprzedniego roku, ale uwierzcie mi, to nie było zależne ode mnie. Matura, teraz studia - a czasu brak :c 

Ale z tej okazji chcę Wam podziękować - że wciąż tu jesteście, że jesteście! Bo nie prowadzę tego bloga dla siebie, ale dla Was! I chcę Wam podziękować za wszystkie komentarze, za te wszystkie miłe, podbudowujące słowa, ale i za te krytyczne, dzięki którym się wciąż uczę :) i dziękuję za tyle wejść, nie spodziewałam się, że ten blog doczeka tylu wyświetleń :) 

I chcę Wam życzyć wszystkiego co najlepsze! I prosić, byście jeszcze ze mną zostali :) 
Więc - wszystkiego najlepszego jeszcze raz! :*
A odnośnie rozdziału: 
Dziś trochę inaczej i trochę dziwnie. Nie wiem, czy jesteście mi w stanie wybaczyć (o ile ktokolwiek w ogóle jeszcze tutaj został), ale gdyby to było ode mnie zależne, to dostalibyście ten rozdział już na święta. Niestety - nie potrafię zatrzymać czasu, czy zmniejszyć ilości swoich obowiązków i nauki. Za parę dni wyjeżdżam i znów nie wiem, kiedy będzie kolejny rozdział i kiedy skomentuję Wasze, nadrabiając wieczne zaległości. Nie jestem zadowolona z tego rozdziału, ale wenę wyparły całki i jakieś dzikie chemiczne coś wraz z niezrozumiałymi eksperymentami. I nie potrafię na razie za bardzo nic na to poradzić, ale mam nadzieję, że dzięki odpoczynkowi od uczelni, znów odzyskam wenę :)
Bardzo proszę o komentarze, nawet najmniejszy ślad, że ktoś wciąż jeszcze tu zagląda od czasu do czasu i jeszcze mnie nie opuścił 

Pozdrawiam i całuję! 
Wasza Lily c:

17 komentarzy:

  1. LILY! A mówią, że nadzieja matką głupich, a tu proszę ^.^ Lily powróciła w wielkim stylu XD plan podmienienia Idril szalony, ale czy można się dziwić? Natomiast plan przejęcia władzy przez trumfatorów jest jeszcze bardziej szalony... Hm, ciekawe rzeczy się zapowiadają ^.^
    Weny :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. BLACKY! :D nawet nie wyobrażasz sobie mojego uśmiechu, jak zobaczyłam pierwszy komentarz - oczywiście, jak zawsze, od Ciebie ^_^
      dużo szaleństwa jak zwykle to u mnie bywa ;>
      Dzięki :D

      Usuń
  2. Właśnie wczoraj skończyłam czytać wszystko od początku. A dzisiaj, dorywając się do komputera, miałam zamiar zmusić cie do powrotu, a tu taka niespodzianka. :) Chyba nie mam się co rozwodzić, powiem tylko, że kocham twoje opowiadanie. Masz po prostu niesamowite pomysły i momentami twoja wersja igrzysk była lepsza od oryginału.Opisy przecudowne, dialogi momentami rozwalały, styl bardzo dobry. No po prostu kocham. Tyle emocji, co we mnie wywołałaś, to tylko możesz być z siebie dumna. Ile razy ja się popłakałam na tym opowiadaniu, a ile razy śmiałam się do rozpuku. A wierz mi, niewiele blogów potrafi wywołać we mnie takie uczucia.
    Bohaterów wykreowałaś bardzo dobrze, sam pomysł też jest świetny i przede wszystkim oryginalny. Powiem szczerze, że ja też parę razy zastanawiałam się nad pierwszymi igrzyskami i dostałam swoje odpowiedzi. Może to nie tekst autorstwa pani Collins, ale przecież równie dobry.
    Nawiązując do obecnego rozdziału, znów mnie zaskoczyłaś. Lily zamiast swojej córki? Ciekawe czy jej się uda? I w ogóle to mam chyba ze sto pytań, ale może powstrzymam się od zadawania ich, bo jeszcze przecież nie skończyłaś.
    Bardzo się cieszę, że wróciłaś i mam nadzieję, że nie będziesz już znikać na tak długo.
    Pozdrawiam serdecznie i weny!
    [pat-czyli-ognistowlosa]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybacz, że tak późno odpowiadam!
      Bardzo Ci dziękuję, choć tak ciężko mi uwierzyć, że aż tak Ci się spodobał mój blog ^_^ ogromnie się cieszę, że tak bardzo przypadło Ci do gustu moje pisanie i bardzo Ci dziękuję za komentarz, który ilekroć czytam, wywołuje uśmiech na mojej twarzy :) dziękuję ^_^
      Na wszystkie pytania znajdą się w końcu odpowiedzi ;>
      Jeszcze raz bardzo Ci dziękuję :)

      Usuń
  3. Właśnie skończyłam czytać. I z podziwu wyjść nie mogę. Pomysł z podmianką Lily i Idril wydaje się być niegłupi, bo Kapitol może pójść na taki układ byle tylko pozbyć się niewygodnej osoby jaką jest Lily. Ale i tak nic nie pobije narady bojowej poprzednich zwycięzców. Podoba mi się, że pojawia się po raz kolejny rewolucja. Tylko czy się uda, czy nie i igrzyska będą dalej trwać? W sumie teraz byłby dobry moment, bo chyba nikt się nie spodziewa, że to właśnie zwycięzcy mogą sprawić jakikolwiek problem. A tu ciach <3
    A tak z ciekawości spytam, jaki masz kierunek studiów? Bo brzmi to trochę przerażająco ;)
    Pozdrawiam serdecznie i ściskam!
    Jejku to naprawdę już dwa lata? Zazdroszczę Ci, że tak długo wytrzymałaś i wciąż masz motywację do dodawania rozdziałów. Mam nadzieję, że kolejny szybko się pojawi, bo w tym baaardzo mnie zaciekawiłaś :P
    Przepraszam za marny komentarz, ale jestem wykończona i marzę o śnie :D
    Weny i czasu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ^_^ dziękuję, dziękuję :>
      narada triumfatorów jest chyba moją ulubioną częścią tego rozdziału :> byłby, ale niestety wszyscy dobrze wiemy, że igrzyska potrwają jeszcze z sześćdziesiąt lat :/
      taki nieprzyjemny inżynierski kieruneczek z mnóstwem chemii i matematyki, co mówi więcej niż gdybym podała jego nazwę :p
      Dziękuję :D
      No nie? mi też ciężko uwierzyć...no właśnie z tą motywacją ostatnio trochę krucho, a kolejny rozdział... postaram się dodać przed świętami
      Dziękuję raz jeszcze ^_^

      Usuń
  4. No dobra, to komentujemy!
    Po pierwsze, rozdział przeczytałam niedługo po pojawieniu się go na blogu, ale z braku czasu nic nie wystukałam w odpowiedzi. Teraz leżę chora w łóżku i mam zamiar nadrobić zaległości (zaciera ręce) ! To tyle z cyklu: "Dlaczego Grace komentuje po czasie?".
    Po drugie, jaki wspaniały rooooozdziaaaał! Normalnie cały czas mnie zaskakujesz! Robię sobie normalnie przegląd blogów, nagle patrzę... O! Na Pierwszych Głodowych Igrzyskach coś się pojawiło! Co tam nasza Lily wymyśliła? A tu, bam! Zwroty akcji, intrygi, bohaterowie, ktoś umiera, ktoś ożywa, ktoś się poświęca... A ja na to: "Nie, jak to? Jakim cudem? Jak oni to zrobią...? Ej, to w sumie ma sens...! Co? Rozdział się skończył? Nieeee..." To w sumie cała moja reakcja, tak mniej więcej. Pozostaje tylko czekać. Ten pomysł z Idril to nawet może się uda. Tylko szkoda Lily, drugi raz Igrzyska...
    Ach, urodzinki :3! To już? Ach, jak to szybko minęło jakoś... Wszystkiego najlepszego, dużo czasu i weny! Rozumiem, że przecież rozdziały nie mogą być codziennie, byle byś tylko o nas nie zapomniała!
    Jeszcze raz wszystkiego najlepszego!
    Grace

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja z braku czasu odpowiadam dopiero teraz :( za co bardzo przepraszam
      dziękuję ^_^ zaskakiwanie chyba sprawia mi największą frajdę na tym blogu :D
      szkoda, szkoda :c (nawet mi!)
      strasznie szybko... sama prawie zapomniałam o urodzinkach :p
      dziękuję ^_^ nigdy nie zapomnę, tego możesz być pewna :)
      jeszcze raz dziękuję :D

      Usuń
  5. super czekam ba nasteony:(co z ruelem jejuuu :(

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie chce mi się rozpisywać...
    Nie chce mi się znowu pisać, jakie to cudowne...
    Świetny :)
    Pozdrawiam,
    Ala

    OdpowiedzUsuń
  7. No cóż... Bardzo pozytywnie mnie zaskoczyłaś rozdziałem. NIGDY nie wpadłabym na pomysł podmianki na arenie i kupuję to w całości. Tym bardziej, że wzięłaś pod uwagę wszystkie aspekty tego planu i mam takie wrażenie, że ta opowieść z tego powodu zbliża się ku końcowi, bo czuję, że Lily zginie (eww... kocham sadyzm na czytelnikach, ale nie wtedy gdy jest idealnie wymierzony we mnie;____; Żarcik, jestem literacką masochistką xD). Ale ogólnie to rozdział cudo<3
    A z okazji drugich urodzin życzę weny do napisania całości opcia (no i czekam na twoje kolejne opowiadania^^), czasu na pisanie i mnóstwa pomysłów.
    Pozdrawiam :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lubię zaskakiwać ^_^ a ja planowałam to praktycznie od zawsze :>
      jeszcze trochę minie, nim zakończę tego bloga, w końcu... jeszcze całe igrzyska przed nami! :D i znów będzie kogo mordować...
      Dziękuję c:

      Usuń
  8. Witaj :) Do obserwatorów dodałam się już jakiś czas temu, ale czytałam tego bloga już z 1-2 lata temu tylko nie posiadałam wtedy konta google :D W każdym razie cieszę się, że jednak są ich dalsze przygody :P Podmiana Lily za Idril nie jestem pewna czy zadziała, w końcu ona jest starsza :P Styliści może i dadzą radę ją odmłodzić, ale czy aż o tyle? xD Życzę weny ^^
    Pozdrawiam Lex May

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam, witam ^_^ cieszę się w takim razie, że tyle wytrwałaś tutaj c:
      zobaczymy ;>
      dziękuję :)

      Usuń
  9. Uwielbiam to twoje opowiadanie, więc zostałaś nominowana do Awarda.
    Więcej informacji na 49igrzyska.blogspot.com.
    Pozdrawiam i życzę weny (kiedy się coś pojawi?).

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy komentarz c: one naprawdę bardzo pomagają w prowadzeniu bloga
I proszę o niespamowanie pod postami :) do tego jest zakładka SPAM