Raz. Dwa. Trzy.
Nie, błagam... tylko nie to... tylko znowu nie to...
- Lily... Lily - nawołuje mnie cicho Louise skradając się ze złowrogim uśmiechem na ustach i nożem w dłoni.
- Hej, Czwórka! - Georgia ocieka wodą, jej twarz jest trupio blada.
Strach ściska mnie za gardło, wiem, że to już koniec, że teraz przyszła kolej na mnie.
- Kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie - Gor ociera zakrwawione ostrze białą chusteczką z napisem "Juliet" wyhaftowanym w rogu.
- Bez ryzyka nie ma zabawy - śmieje się Barthly - zaryzykowałaś i przegrałaś.
- Ostatnie słowa? - Scarlett napina cięciwę łuku nakładając strzałę, mruży oczy celując we mnie.
- Ja... - próbuję coś z siebie wykrztusić - nie chciałam was zabić...
Szyderczy złowrogi śmiech tnie powietrze, wibruje mi w uszach. Moje serce przeszywa strzała, nóż podrzyna gardło, kamień roztrzaskuje czaszkę. Całym moim ciałem wstrząsają dreszcze, padam na ziemię czując niewyobrażalnie ogromny ból. Próbuję złapać oddech, nie jestem w stanie zahamować potoku krwi, podtrzymać pracy serca.
- Czemu... - charczę ostatnim tchem, nie mam już sił...
- Bo w tej grze zwycięzca jest tylko jeden - Mort nachyla się nade mną, wbija mi miecz w brzuch, kulę się w cierpieniu. - I to nie będziesz ty.
Krzyczę, krzyczę, krzyczę, krzyczę wniebogłosy.* Umieram.
- Lily!
Bomby, wszędzie bomby! Huk! Krzyk! CHAOS! Dystrykt płonie, dystrykt umiera. Dystrykt, który stchórzył! Śmierć, śmierć, śmierć. Huki armat. Jeden za jednego zabitego. Ile ich już jest? Dwóch? Dziesięciu? Milion? Gińcie, zdrajcy!
Chwila. Lepiej żyć, czy zginąć? W panem? Śmierć wydaje się być łagodniejszą karą.
Gruzy. Ruiny toną w morzu krwi mieszkańców dystryktu, szkielety tańczą kołysane na wietrze, szkielety objęte naszyjnikami ze sznura przewiązanego na drzewie wisielców. Drzewie pełnym zwisających z niego trupów, a dookoła trzęsawiska. Dzwon smutno dzwoni - raz, dwa, trzy, gdy w bagnie toniesz już**. Śmiech. Przerażający śmiech przecina powietrze, wibruje zdając się potrząsać rzeczami, tłuc szkło, zabija mnie. Ale... ale ja już jestem martwa, prawda? W odpowiedzi, pulsujący ból przeszywa całe moje ciało, rozdziera już przebite serce, tnie moją skórę na małe kawałeczki. Śmiech zmienia się we wrzaski, gdy na mokradła sfruwają głoskułki powtarzając ostatnie krzyki mordowanych. Ogień pali niebo sięgając płomieniami ku ziemi, by i tu rozpętać pożar. A Kapitol świętuje. Śmieje się gratulując sobie tak sprytnych i przebiegłych morderstw.
Laugh, laugh, i nearly died***!
Diana! Cała jest we krwi... otwiera usta i szepcze wyciągając do mnie rękę:
- I tell you, we must die****...
- LILY!
- Zabij mnie... - proszę. Nie zniosę tego dłużej. Jak to w ogóle możliwe, że przeżyłam takie cierpienie? Człowiek nie jest w stanie wytrzymać takiego bólu. To katorgi psychiczne, nie fizyczne. Więc niech już się skończą...
Łzy spływają po moich policzkach. Czuję, jak ktoś obejmuje mnie delikatnie.
- Już dobrze, Lily - cichy, znany mi szept - wszystko jest dobrze.
Ból znika, ale zostawia po sobie przerażenie i smutek.
Ból znika, ale zostawia po sobie przerażenie i smutek.
- Powstanie... igrzyska - łkam - śmierć...
- To tylko zły sen, Li. nie masz się czego bać. Jesteśmy razem, bezpieczni.
Uspokojona szeptami uchylam powieki. Naprzeciwko moich są, tak dobrze znane mi, oczy. Ale w nieznanej twarzy. W pierwszej chwili odsuwam się przestraszona, ale moment później pamiętam już wszystko. Igrzyska, upozorowana śmierć Reuela, Kapitol, Snow, Snow, który jest tak naprawdę Reuelym.
- Koszmar? - pyta, chociaż doskonale zna odpowiedź.
- Nie miałam ich już od dawna - szepczę roztrzęsiona.
- Widzisz ich? - odzywa się nagle cichym głosem.
- Kogo? - marszczę brwi.
- Tych, co zamordowałaś.
- Nie tylko - szepczę smutno. Wtem uderza mi do głowy jedna myśl - ty nie masz złych snów?
- Mam. Ale jest w nich tylko pustka, ciemność. I głosy. Głosy, które śpiewają żałobne pieśni. Wiem, że wszyscy nie żyją, że zostałem sam... - patrzy się nieobecnym wzrokiem gdzieś za moje plecy - i wiem, że zostanę sam aż do końca swojego życia... i po nim. Już na zawsze - przenosi na mnie swój wzrok.
- Ja będę z tobą - uśmiecham się lekko.
- Wyjeżdżasz - stwierdza smutno.
Kiwam głową.
- Ale ty możesz jechać ze mną.
- Wiesz, że nie - wstaje przygnębiony - rady, konferencje, jakieś durne bankiety, na których trzeba być, głosowania...
- Kiedy to się wszystko skończy? - wzdycham cicho.
- Nigdy - patrzy się na mnie ze smutkiem. - Zawsze... - waha się przez chwilę - zawsze przecież ty możesz zostać tutaj.
Przygryzam wargę.
- I będę chodziła z tobą na przyjęcia? dyskutowała z Kapitolinkami o modzie panującej w stolicy? udawała, że nie nienawidzę ich wszystkich i świetnie się bawię pławiąc w luksusach? Czy całe życie już spędzę w tym mieszkaniu czekając na cud, który się nigdy nie wydarzy?! Nie - kręcę głową - nie zostanę w Kapitolu - rzucam ostro wstając.
Chwytam energicznie szlafrok z krzesła przy łóżku i idę do łazienki. Zatrzaskuję za sobą drzwi i opieram się o nie. Staram się uspokoić. Niepotrzebnie się denerwuję, niepotrzebnie się złoszczę. Wiem to, ale nie potrafię teraz racjonalnie myśleć. Wszystko było już tak dobrze.. mijają dwa tygodnie od powrotu z areny. Odliczając czas, gdy leżałam nieprzytomna, ponad tydzień spędziłam w apartamencie Reuela w Kapitolu. Nie wychodziłam poza próg drzwi, nie chciałam. Tu byłam z NIM. Rozmawiałam i cieszyłam się jego towarzystwem, tym, że jest tu, tuż obok mnie. Gdy miał jakieś rady, zebrania, głosowania, urządzałam ogród na zakrytym balkonie. Byłam odcięta od Kapitolińczyków, stolicy, tych wszystkich jaskrawo absurdalnych barw, hałasu. Wśród ciszy, intensywnego zapachu kwiatów i spokoju, czułam się naprawdę dobrze. A potem wracał on. Każdego dnia najpierw wpatrywałam się w jego oczy, by odnaleźć w nich potwierdzenia, kim jest naprawdę, kto kryje się pod tym nieznanym mi wyglądem. Potem rzucałam się mu na szyje, a on śmiał się cicho. Nie rozmawialiśmy o igrzyskach, nie wspominałam ich. Było tak, jakby one się nigdy nie wydarzyły. Nie mam pojęcia jak potrafiłam się tak całkowicie od tego odciąć, ale to, co działo się na arenie stało się dla mnie odległym snem, koszmarem, śnionym tak dawno, że już rozmazał się w mojej pamięci. Sama podświadomie przeistoczyłam go w zaledwie mgliste wspomnienie. Chciałam żyć. Normalnie żyć nie pamiętając o tym, co działo się jeszcze paręnaście dni wcześniej. Rozpoczęła się zabawa w dom. Udawałam, i święcie w to wierzyłam, że wynieśliśmy się gdzieś, z dala od Kapitolu, z dala od Panem, i jesteśmy szczęśliwym małżeństwem. Ja dbam o dom, ogród, w wolnych chwilach czytam książki, których jest pełno w naszej biblioteczce, Reuel chodzi do pracy. Nie wiem, jakim cudem, zdołałam tak mocno zaufać w coś, co sama wymyśliłam.
Zamykam oczy. Beztroska i gra, w którą tak mocno się wciągnęłam, musiały się kiedyś skończyć. I skończyły. Przedwczoraj. Reuel wrócił później niż zwykle, dużo później. Leżałam już w łóżku, ale od paru godzin nie mogłam zasnąć. Wślizgnął się cicho, bezszelestnie, położył się wolno obok nie chcąc mnie zbudzić. Usiadłam zapalając lampkę. Spojrzałam w jego oczy i od razu wiedziałam, że coś się stało. Był zmartwiony; i zrezygnowany.
- Co jest? - zapytałam.
- Lily... muszę ci coś powiedzieć - usiadł wpatrując się we mnie.
- Słucham - przez moje ciało przeszedł dreszcz. Czułam niepokój. Coś, czego nie doświadczyłam od chwili zakończenia igrzysk i początku zabawy w dom. Coś, czego chciałam już nigdy nie doświadczyć.
- Odbyła się rada. I głosowanie - zaczął cicho.
Źle, źle, źle. Nigdy nie mówił o pracy.
- Za niecałe pół roku odbędzie się Tournee Zwycięzców - wyrzucił z siebie.
Zdaje mi się, że moje serce w tym momencie się zatrzymało, wstrzymałam oddech nie zdolna nic powiedzieć. Właśnie wtedy cała zabawa w dom dobiegła końca, powróciła szara rzeczywistość, a igrzyska wydały się jeszcze bliższe i wyraźniejsze niż gdy trwały. Opowiadał mi o tym Tournee praktycznie od razu po tym, jak poznałam kim jest naprawdę Coriolanus Snow. W skrócie polega to na tym, że triumfator igrzysk jeździ po wszystkich dystryktach, każdy musi go witać jak zwycięzcę, a on patrzy na rodziny martwych trybutów.
- Nie mogłem nic zrobić - spuścił bezradnie głowę - przegłosowali mnie. Nikt tam nawet nie liczył się z moim zdaniem.
- Więc po co ta cała szopka?! - krzyknęłam odzyskując nagle głos, maska beztroskiej pani domu roztrzaskała się razem z powrotem wspomnienia igrzysk.
- Ciągle muszę próbować! Muszę powstrzymać te igrzyska! - wstał gwałtownie zdenerwowany. - Nie mogę się poddać... i nie poddam się. Zobaczysz, jeszcze wszystko będzie dobrze... - spojrzał na mnie uspokajając się.
Poczułam jak łzy napływały mi do oczu. Byłam egoistką. Zapominając o igrzyskach i skupiając się na fikcji, którą sama stworzyłam, przestałam martwić się o przyszłość, o mieszkańców dystryktów. Podczas gdy Reuel każdego dnia starał się powstrzymać kolejne rzezie dzieci.
Nagle dotarło do mnie, że będę musiała patrzeć w twarze bliskich osób trybutów, których zamordowałam. Widzieć smutek, żal rodziców zabitych. I złość skierowaną do mnie. Ogarnęła mnie panika.
- Ja... ja nie dam rady... - szepnęłam bezradna.
Podszedł do mnie ujmując moją twarz w swoich dłoniach. Jego oczy były naprzeciwko moich. Była w nich nadzieja.
- Będę z tobą. Tyle udało mi się wywalczyć. To ja będę ci towarzyszył, zamiast Werta.
- Boję się - wtuliłam się w jego ramię nie zdolna dłużej powstrzymać łez.
- Będę z tobą - powtórzył ciszej.
- Zawsze? - wyszlochałam cicho.
- Na zawsze - objął mnie mocniej. - Obiecuję.
Wzdycham głęboko. Wczoraj przyniósł kolejną wiadomość. Marii załatwiła na następny dzień pociąg dla mnie do Czwórki. Wieść, że wyjeżdżam już się rozniosła. Wracam do domu. W odpowiednim czasie. Teraz, gdy gra się skończyła, nie wyobrażam sobie zostania w Kapitolu nawet dzień dłużej. Nie myślę o tym, że przez to stracę Reuela, tak jak wcześniej nie myślałam o igrzyskach. Po prostu nie dopuszczam tego do swojej świadomości. Mimo zaprzeczeń, wydaje mi się, że razem wracamy do Czwórki jako para triumfatorów.
- Lily - błagalny głos Reuela dobiega do mnie zza drzwi - Lily, proszę, wyjdź...
Uchylam powieki i odsuwam się od drzwi.
- Za dwie godziny masz pociąg - mówi po chwili smutno.
Pociąg. Dom. PRAWDZIWY dom. Wracam do domu. By za pół roku wyruszyć na Tournee Zwycięzców.
- Koszmar? - pyta, chociaż doskonale zna odpowiedź.
- Nie miałam ich już od dawna - szepczę roztrzęsiona.
- Widzisz ich? - odzywa się nagle cichym głosem.
- Kogo? - marszczę brwi.
- Tych, co zamordowałaś.
- Nie tylko - szepczę smutno. Wtem uderza mi do głowy jedna myśl - ty nie masz złych snów?
- Mam. Ale jest w nich tylko pustka, ciemność. I głosy. Głosy, które śpiewają żałobne pieśni. Wiem, że wszyscy nie żyją, że zostałem sam... - patrzy się nieobecnym wzrokiem gdzieś za moje plecy - i wiem, że zostanę sam aż do końca swojego życia... i po nim. Już na zawsze - przenosi na mnie swój wzrok.
- Ja będę z tobą - uśmiecham się lekko.
- Wyjeżdżasz - stwierdza smutno.
Kiwam głową.
- Ale ty możesz jechać ze mną.
- Wiesz, że nie - wstaje przygnębiony - rady, konferencje, jakieś durne bankiety, na których trzeba być, głosowania...
- Kiedy to się wszystko skończy? - wzdycham cicho.
- Nigdy - patrzy się na mnie ze smutkiem. - Zawsze... - waha się przez chwilę - zawsze przecież ty możesz zostać tutaj.
Przygryzam wargę.
- I będę chodziła z tobą na przyjęcia? dyskutowała z Kapitolinkami o modzie panującej w stolicy? udawała, że nie nienawidzę ich wszystkich i świetnie się bawię pławiąc w luksusach? Czy całe życie już spędzę w tym mieszkaniu czekając na cud, który się nigdy nie wydarzy?! Nie - kręcę głową - nie zostanę w Kapitolu - rzucam ostro wstając.
Chwytam energicznie szlafrok z krzesła przy łóżku i idę do łazienki. Zatrzaskuję za sobą drzwi i opieram się o nie. Staram się uspokoić. Niepotrzebnie się denerwuję, niepotrzebnie się złoszczę. Wiem to, ale nie potrafię teraz racjonalnie myśleć. Wszystko było już tak dobrze.. mijają dwa tygodnie od powrotu z areny. Odliczając czas, gdy leżałam nieprzytomna, ponad tydzień spędziłam w apartamencie Reuela w Kapitolu. Nie wychodziłam poza próg drzwi, nie chciałam. Tu byłam z NIM. Rozmawiałam i cieszyłam się jego towarzystwem, tym, że jest tu, tuż obok mnie. Gdy miał jakieś rady, zebrania, głosowania, urządzałam ogród na zakrytym balkonie. Byłam odcięta od Kapitolińczyków, stolicy, tych wszystkich jaskrawo absurdalnych barw, hałasu. Wśród ciszy, intensywnego zapachu kwiatów i spokoju, czułam się naprawdę dobrze. A potem wracał on. Każdego dnia najpierw wpatrywałam się w jego oczy, by odnaleźć w nich potwierdzenia, kim jest naprawdę, kto kryje się pod tym nieznanym mi wyglądem. Potem rzucałam się mu na szyje, a on śmiał się cicho. Nie rozmawialiśmy o igrzyskach, nie wspominałam ich. Było tak, jakby one się nigdy nie wydarzyły. Nie mam pojęcia jak potrafiłam się tak całkowicie od tego odciąć, ale to, co działo się na arenie stało się dla mnie odległym snem, koszmarem, śnionym tak dawno, że już rozmazał się w mojej pamięci. Sama podświadomie przeistoczyłam go w zaledwie mgliste wspomnienie. Chciałam żyć. Normalnie żyć nie pamiętając o tym, co działo się jeszcze paręnaście dni wcześniej. Rozpoczęła się zabawa w dom. Udawałam, i święcie w to wierzyłam, że wynieśliśmy się gdzieś, z dala od Kapitolu, z dala od Panem, i jesteśmy szczęśliwym małżeństwem. Ja dbam o dom, ogród, w wolnych chwilach czytam książki, których jest pełno w naszej biblioteczce, Reuel chodzi do pracy. Nie wiem, jakim cudem, zdołałam tak mocno zaufać w coś, co sama wymyśliłam.
Zamykam oczy. Beztroska i gra, w którą tak mocno się wciągnęłam, musiały się kiedyś skończyć. I skończyły. Przedwczoraj. Reuel wrócił później niż zwykle, dużo później. Leżałam już w łóżku, ale od paru godzin nie mogłam zasnąć. Wślizgnął się cicho, bezszelestnie, położył się wolno obok nie chcąc mnie zbudzić. Usiadłam zapalając lampkę. Spojrzałam w jego oczy i od razu wiedziałam, że coś się stało. Był zmartwiony; i zrezygnowany.
- Co jest? - zapytałam.
- Lily... muszę ci coś powiedzieć - usiadł wpatrując się we mnie.
- Słucham - przez moje ciało przeszedł dreszcz. Czułam niepokój. Coś, czego nie doświadczyłam od chwili zakończenia igrzysk i początku zabawy w dom. Coś, czego chciałam już nigdy nie doświadczyć.
- Odbyła się rada. I głosowanie - zaczął cicho.
Źle, źle, źle. Nigdy nie mówił o pracy.
- Za niecałe pół roku odbędzie się Tournee Zwycięzców - wyrzucił z siebie.
Zdaje mi się, że moje serce w tym momencie się zatrzymało, wstrzymałam oddech nie zdolna nic powiedzieć. Właśnie wtedy cała zabawa w dom dobiegła końca, powróciła szara rzeczywistość, a igrzyska wydały się jeszcze bliższe i wyraźniejsze niż gdy trwały. Opowiadał mi o tym Tournee praktycznie od razu po tym, jak poznałam kim jest naprawdę Coriolanus Snow. W skrócie polega to na tym, że triumfator igrzysk jeździ po wszystkich dystryktach, każdy musi go witać jak zwycięzcę, a on patrzy na rodziny martwych trybutów.
- Nie mogłem nic zrobić - spuścił bezradnie głowę - przegłosowali mnie. Nikt tam nawet nie liczył się z moim zdaniem.
- Więc po co ta cała szopka?! - krzyknęłam odzyskując nagle głos, maska beztroskiej pani domu roztrzaskała się razem z powrotem wspomnienia igrzysk.
- Ciągle muszę próbować! Muszę powstrzymać te igrzyska! - wstał gwałtownie zdenerwowany. - Nie mogę się poddać... i nie poddam się. Zobaczysz, jeszcze wszystko będzie dobrze... - spojrzał na mnie uspokajając się.
Poczułam jak łzy napływały mi do oczu. Byłam egoistką. Zapominając o igrzyskach i skupiając się na fikcji, którą sama stworzyłam, przestałam martwić się o przyszłość, o mieszkańców dystryktów. Podczas gdy Reuel każdego dnia starał się powstrzymać kolejne rzezie dzieci.
Nagle dotarło do mnie, że będę musiała patrzeć w twarze bliskich osób trybutów, których zamordowałam. Widzieć smutek, żal rodziców zabitych. I złość skierowaną do mnie. Ogarnęła mnie panika.
- Ja... ja nie dam rady... - szepnęłam bezradna.
Podszedł do mnie ujmując moją twarz w swoich dłoniach. Jego oczy były naprzeciwko moich. Była w nich nadzieja.
- Będę z tobą. Tyle udało mi się wywalczyć. To ja będę ci towarzyszył, zamiast Werta.
- Boję się - wtuliłam się w jego ramię nie zdolna dłużej powstrzymać łez.
- Będę z tobą - powtórzył ciszej.
- Zawsze? - wyszlochałam cicho.
- Na zawsze - objął mnie mocniej. - Obiecuję.
Wzdycham głęboko. Wczoraj przyniósł kolejną wiadomość. Marii załatwiła na następny dzień pociąg dla mnie do Czwórki. Wieść, że wyjeżdżam już się rozniosła. Wracam do domu. W odpowiednim czasie. Teraz, gdy gra się skończyła, nie wyobrażam sobie zostania w Kapitolu nawet dzień dłużej. Nie myślę o tym, że przez to stracę Reuela, tak jak wcześniej nie myślałam o igrzyskach. Po prostu nie dopuszczam tego do swojej świadomości. Mimo zaprzeczeń, wydaje mi się, że razem wracamy do Czwórki jako para triumfatorów.
- Lily - błagalny głos Reuela dobiega do mnie zza drzwi - Lily, proszę, wyjdź...
Uchylam powieki i odsuwam się od drzwi.
- Za dwie godziny masz pociąg - mówi po chwili smutno.
Pociąg. Dom. PRAWDZIWY dom. Wracam do domu. By za pół roku wyruszyć na Tournee Zwycięzców.
** "Wargule", J.R.R. Tolkien (wiersz z ""Opowieści z Niebezpiecznego Królestwa", z "Przygód Toma Bombadila")
****"Alabama Song", The Doors
*****
Przepraszam, przepraszam, przepraszam! Rozdział chciałam wstawić tydzień temu, chciałam czytać i komentować wasze blogi na bieżąco i odpowiedzieć na wszystkie nominacje. Nic mi się nie udaje, brak czasu, dostępu do komputera i przede wszystkim: BRAK WENY -,- wszystkie zaległości nadrobię... kiedyś, jak tylko znajdę czas wolny. Obiecuję!
Rozdział nijaki, nic się nie dzieję i jestem z niego niezadowolona. Obiecuję, że następny będzie lepszy! Nawet jeśli miałabym go dodać za miesiąc albo jeszcze dłużej :p
Jeśli jakimś cudem ktoś spali moją szkołę lub wysadzi ją, ewentualnie zachoruję, wtedy poprawię ten i poprzedni rozdział. Ale najpierw nadrobię zaległości u was c:
Pozdrawiam! :>
Nijaki?!
OdpowiedzUsuńJa ci dam nijaki! Lepiej przeczytaj moje rozdziały! TO JEST NIJAKIE!
Widać kobieto,że ty się nie znasz, nie znasz...
Przepiękne! Strasznie uwielbiam twój styl pisania! Piszesz tak jakbyś malowała obrazy!
Jestem z ciebie dumna.
Niech wena i mało szkoły będzie z tobą.
Pozdrawiam
Slendy
(Dopiero wrzesień, a ja już jedynka z matmy ;-;)
Bez przesady!
UsuńDziękuję Ci bardzo, aż się zawstydziłam!
Ja niedługo pewnie też dostanę swoją pierwszą "pozytywną" ocenę w tym roku xp
haha xD
UsuńA mi się rozdział podoba. Nawet bardzo. ^.^
OdpowiedzUsuńUh, potworny sen. Nie wyobrażam sobie tego poczucia winy jakie musi czuć Lily... Nie dziwię się, że wymyśliła sobie własny świat. To chyba najlepsze wyjście w Panem.
W niektórych miejscach zaczęłaś zdanie z małej litery, ale teraz nie jestem w stanie pokazać Ci, gdzie. Chyba jak Lily obudziła się z koszmaru i wydaje mi się, że jeszcze gdzieś. ;)
Jestem chora więc jak chcesz to mogę Cię przytulić. xd
Jeszcze raz: rozdział świetny!
Weny!
Ps. U mnie nowy rozdział. :)
Cieszę się ^_^
UsuńPoszukam tych małych liter, ale nie mam siły już tego dzisiaj zrobić xp
TAAK! Tak tak tak! Chodź do mnie! :D
Dziękuję c:
Zajrzę jak znajdę chwilę :>
*przytula* ;D
UsuńAAAAA! Jak cudownie!!! Te koszmary, to najlepsze koszmary jakie się da! Dla mnie oczywiście.
OdpowiedzUsuńBeztroska pani domu... To tak bardzo nie pasuje do Lily. Turnee?! Ojeny. Ojeny. Ojeny. Ma przerąbane.
Reuel. Taak. Z Reuelem czuję się dziwnie. Ale to dobrze.
Rozdział duuużo lepszy od poprzedniego!
Hawk!
Kraken
Hahahaha no tak, jak dla Ciebie to idealnie xD
UsuńNo ^ ^
Dziękuję Ci c:
Jaki nijaki? Jaki nijaki, ja się pytam? Rozdział jak zwykle fenomenalny i ani mi się waż zaprzeczyć.
OdpowiedzUsuńNie mogę sobie wyobrazić Snowa i Reula jako jedną osobę...
A jak ktoś już spali twoją szkołę, to za jednym zamachem niech spali też moją. Mam napady weny na kartkówcę z fizyki.
Czekam na next *3*
No... taki xp Dzięki ^ ^
UsuńHahahaha pisz na marginesach i potem je odrywaj. To, że nie zdążysz napisać kartkówki, nie jest przecież najważniejsze!
Tournee! No tak, zapomniałam całkowicie o tym;-; Obawiam się, że stanie się coś wtedy i znając ciebie na 100% wymyślisz coś naprawdę ciekawego:D
OdpowiedzUsuńI zaczynam współczuć trochę Lily, przez te koszmary. Zresztą i tak jej sny są ciekawsze niż moje, w których bawię się w chowanego z Voldziem;-;
Pozdrawiam:)
Ja w sumie też xD dopiero niedawno przypomniałam sobie o tym
UsuńZobaczymy ^_^
Hahahahahahhaah dlaczego mi się nigdy to nie śniło? xD
Aaaaaa, czemu oni nie mogą być razem ??!! Wiem, wiem to by było za piękne, ale ja tak lubię. Jestem ciekawa co wymyślisz z tym wątkiem dalej. W ogóle tyle się tajemnic porobiło, eeh czekam na kolejny rozdział. Zastanawia mnie to jak będzie wyglądał jej powrót do domu no i tournee.
OdpowiedzUsuńJ
Nie ma dobrych zakończeń :D
UsuńZobaczysz ^ ^
Nijaki? No nie wierzę! Jest dobry. Opisuje, co się aktualnie dzieje, jak wygląda życie Lily po igrzyskach. Ba, jest genialny!
OdpowiedzUsuńBędzie tournee, straszne... Jestem ciekawa jak to wszystko będzie dalej no i w ogóle XD
Pozdrawiam i życzę weny
Ali :3
Haha dziękuję ^ ^
Usuńszczerze powiedziawszy, ja też jestem ciekawa, bo na razie zorientowałam się, że w ogóle powinno być tournee xD
jak ten rozdział jest nijaki to ja kocham Werta!
OdpowiedzUsuńchyba zwariowałaś, że chcesz poprawiać rozdziały!
przecież są genialne!!!!!!!!!!
zaraz idę spalić szkołę:P
o masakra będzie Tournee...no jeszcze Werta by mi tam brakowało!!!
fajnie, że nie jedzie...chociaż z drugiej strony byłaby szansa żeby go zabić:P
przeraża mnie fakt, że muszę chyba czekać na jego śmierć pół roku opowiadania:)))
załatwmy go!!!!!!!! ^^
no i nie wiem o czym mam pisać, bo przecież rozdział jest cudny i przepiękny. tylko Ty narzekasz:D
pisz szybko następny:P
pozdrawiam i życzę weny!!!
i bardzo cichutko liczę na śmierć Werta:P
Haha xD Dziękuję Ci bardzo ^ ^ szczerze powiedziawszy strasznie nie chce mi się tego robić, więc cieszę się iż nie uważasz, by wymagały poprawy ^ ^
UsuńTAAAK! :D
Co Ty z tym Wertem? xD no jeszcze troszkę poczekać musisz :>
Dzięki :D
Nowy rozdział! *o*
OdpowiedzUsuńTrzymasz poziom, ustawiłaś sobie wysoką poprzeczkę i przeskoczyłaś wysoko nad nią. ;)
Przepraszam, że dopiero teraz komentuję, ale wczoraj nie miałam do tego głowy ;)
Szaleństwo *_____* najlepsza rzecz pod słońcem ;p
Mam pytanie...
Zamierzasz zmienić fabułę książki, czy dojdzie do kolejnych Igrzysk?
Więcej Werta! :D
Weny, pozdrawiam i powodzenia w szkole. ;)
N. K. K.
Dziękuję ^ ^
UsuńJa teraz nie mam już głowy do niczego :/
To to zobaczysz :D
Dzięki c:
Przeczytałam z zapartym tchem... i... Jejusiu... Ona nie może zostawić Reuleya ;-;
OdpowiedzUsuńJestem cholernie ciekawa jak rozegrasz to ze Snowem... nie chce igrzysk... zastanawiające. W mojej głowie jest mnóstwo pytań i będę śledzić bloga, żebym potrafiła sobie na nie odpowiedzieć.
Aww... uwielbiam, jak coś dodajesz, wtedy na chwilę zapominam o świecie i mogę przeżyć Igrzyska. Bo zawsze najlepiej jest, gdy czytasz coś, czego nie znasz. Jeśli ode mnie by to zależało, to czytałabym na przemian Pottera, IŚ i inne książki, które czytałam już miliard razy, ale takie FF, pisane dobrze i z fajną historią sprawia, że za każdym razem, gdy czytam I., to układam sobie w głowie starsze igrzyska, całą historię ułożoną przez fanów, ale równie intrygującą. Przedwczoraj i wczoraj czytałam po raz miliardowy wszystkie trzy części i przyznaję z ręką na sercu, że kilka razy, gdy przeczytałam Snow, pomyślałam... Reuel ;)
Czekam na NN i zapraszam do mnie na 42 rozdział ;)
Mockingjay On Fire
Ona może wszystko! :D (a raczej ja )
UsuńDziękuję Ci bardzo ^ ^ ja też uwielbiam czytać te same książki kolejny i kolejny i kolejny raz c: FF dodają kolejne wątki i te wszystkie historie fanów dobudowują stworzony już świat, że czytając "Igrzyska" po przeczytaniu tych opowiadań, to nie są już te same "Igrzyska", gdy czytałam je po raz pierwszy :D cieszę się, że też tak masz, ja nie potrafię już spojrzeć na Snowa i nie widzieć w nim Reuela xp