środa, 3 lipca 2013

XXIV

   Potężny wstrząs zwala mnie z nóg. Zdezorientowana unoszę się na rękach i rozglądam dookoła. Do moich nozdrzy dociera nieprzyjemny odór siarki, widok przesłania mi duszący dym. Zrywam się gwałtownie na nogi.
 - Naprawdę myślałaś, że ze mną wygrasz? - z mroku wyłania się Śmierć, jej krwistoczerwone włosy falują przy najmniejszym ruchu, czarne oczy wpatrują się we mnie z chłodem - "Zmiech" - śmieje się pogardliwie - czyżbyś przestała już rozróżniać fikcje od rzeczywistości?
  Cofam się przerażona, a ziemia zaczyna się trząść, posągi upadają z głośnym hukiem, wszystko powoli się wali.
 - Kapitol a dystrykty to jedna gra - idzie wolno w moją stronę - a Śmierć i Życie to zupełnie coś innego.
  Ogarniają mnie duszności. Łapię się za gardło nie mogąc złapać tchu. Jakby jakiś niewidzialny sznur zaciskał się na mojej szyi...
 - Zabić - syczy Śmierć zimnym tonem - wybacz. Ty przegrałaś życie.
 - Nie... - charczę resztkami sił.
  Kolejny potężny wstrząs zwala mnie z nóg. Niewidzialny sznur znika. Chwytam łapczywie powietrze do płuc.
 - Ale ponieważ długo grałaś, będziesz też długo przegrywać.
  Klnę cicho, zrywam się i rzucam biegiem w korytarz. W uszach wibruje mi szyderczy śmiech, od którego zdaje się, że pałac trzęsie się coraz bardziej. Oddycham ciężko, z trudem, w oczy razi ostry dym, dusi mnie, ale przynajmniej mogę złapać dech w piersiach.
 - Uciekaj, uciekaj, ślicznotko! - krzyczy kpiąco głos dobiegający ze wszystkich stron. Głos Werta.
  Obracam się przez ramię. Jakbym uciekała przed cieniem... Nagle potykam się o coś i ląduję jak długa na ziemi. Syczę z bólu i podnoszę się. Otwieram szerzej oczy ze zdumienia i cofam się o krok przed ścianą ognia.
 - Co to za nowe piekło? - szepczę sama do siebie będąc na skraju wyczerpania.
  Nagły huk i ściany zaczynają walić się na mnie. Krzyczę i w ostatniej chwili zasłaniam głowę rękoma kuląc się przed spadającymi murami. Czuję jak kawałki gruzu uderzają o mnie zwalając znowu na ziemię. Ogromny ból rozchodzi się po całym moim ciele. Nie mam siły się podnieść, nie dam rady się podnieść. Nie dam rady odrzucić ten cholerny gruz... Nagle czuję jak ciężar zostaje odwalony z moich pleców i coś unosi mnie do góry jak szmacianą lalkę. Zdezorientowana otwieram oczy. Nie. To niemożliwe. Postradałam zmysły. To... to niemożliwe, żebym była trzymana w pazurach ogromnego stwora o skórze pokrytej mieniącymi się wszystkimi kolorami tęczy łuskami, szczerzącego do mnie ogromne i ostre jak brzytwa zębiska, przypatrującego się mi wąskimi złotymi oczyma, machającego nerwowo długim ogonem zakończonym zakrzywionymi kolcami. To niemożliwe, żebym stała oko w oko ze... ze smokiem... Raczej wisiała.
  Rozglądam się zdezorientowana dookoła. Z pałacu zostały już tylko ruiny. Arena jest pogrążona w ciszy wieczoru. Przenoszę wzrok znów na stwora. Ten przekręca pysk przypatrując mi się uważnie. Uśmiecham się jak psychiczna zaczynając panikować.
 - Może... możesz mnie postawić na ziemi? - pytam drżącym głosem.
  Nagle potwór wyrzuca mnie w powietrze. Krzyczę głośno próbując się czegoś chwycić w panice, ale nade mną jest tylko wieczorne niebo, a dookoła milcząca arena... Czuję mocny podmuch wiatru. Na ułamek sekundy wiszę w powietrzu po czym zaczynam spadać. Prosto do otwartej gęby gada. Zamykam oczy. Nagle czuję mocne szarpnięcie, trzask i ogromny ból w prawym ramieniu. Żyję. Nie zostałam połknięta. Chyba. Otwieram ostrożnie oczy i krzyczę krótko. Nie spadłam, bo moje ręce znalazły oparcie... na zakończeniu pyska smoka. Próbuję się podciągnąć, ale ból w ramieniu sprawia, że ledwo w ogóle się utrzymuję. Wyrzucam nogi przed siebie. Stawiam lewą stopę na czymś na wysokości moich bioder i wyciągam się z trudem do góry. Kładę się płasko na pysku stwora oddychając ciężko. Każdy najmniejszy ruch prawej ręki wywołuje kolejną, ogromną falę bólu. Do moich uszu dociera jakieś pufanie. Unoszę głowę i nieruchomieję. Oczy potwora zezują wpatrzone we mnie.
 - Problem - informuję samą siebie.
  Zrywam się i przebiegam po pysku smoka, po czym ześlizguję się po jego długiej, łuskowatej szyi. Już chce zbiec po grzbiecie, gdy nagle stwór szarpie się gwałtownie. Upadam. Znowu. Przekręcam się i chwytam mocno szyję smoka, gdy nagle z boków jego tułowia unoszą się duże, błoniaste skrzydła. Zaczynają się ruszać. Góra, dół, góra, dół...
 - Nie, nie, nie, nie... proszę, NIE! - mój szept zmienia się w krzyk, gdy ogromny stwór odbija się potężnymi łapami od ziemi i wznosi się w powietrze. Coraz wyżej i wyżej...
 - Boże, dzięki Ci, że nie mam lęku wysokości! - szepczę oglądając arenę z grzbietu smoka.
  Wygląda... wygląda fantastycznie. Z jednej strony pustynia z malutką wysepką zieleni, zbawienną oazą, ruiny pałacu, z drugiej strony niedostępne lodowe góry, lasy pokryte gęstą mgłą, a to wszystko jest otoczone...
 - Woda. Morze - szepczę oszołomiona - arena jest wyspą.
  Wyspą, z której nie ma ucieczki. Smok szarpie się gwałtownie, ledwo utrzymuję się na jego grzbiecie, silny ból w ramieniu prawie zmusza mnie do puszczenia się, a stwór ryczy głośno. Zdaje się, że cała arena, ba! nawet cały świat! milknie wsłuchany w ten ryk. Smok góruje nad wszystkim, jest panem całej ziemi. Unosi się chwilę w miejscu łopocząc ogromnymi skrzydłami, po czym skręca się i leci przed siebie. Krzyczę krótko i kładę się przy jego szyi, by zmniejszyć opór powietrza. Zapominam nagle gdzie jestem, że potwór znajduje się tu tylko dlatego, by zabijać, że tutaj ludzie umierają i żeby przeżyć trzeba zabijać. Rozkoszuję się lotem, rytmem uderzeń skrzydeł, cudownymi widokami z podniebnego lotu, wiatrem świszczącym w moich uszach, dotykiem lśniących i gładkich łusek smoka. Zaczynam się śmiać jak szalona nie zważając na nic.
 - Leć! - krzyczę chichocząc - leć na koniec świata!
  Nagle smok szarpie się gwałtownie i przyspiesza. Uśmiech schodzi mi z ust., cały czar podróży natychmiast znika. Lecimy w stronę gór. Klnę pod nosem. Nie mam nawet ciepłych ubrań. Jeśli wyląduje na śnieżnym szczycie, zamarznę.
 - Błagam, błagam, nie... - proszę drżącym głosem - błagam...
  Oczywiście, nikt nie słucha moich apelacji, smok dalej leci w stronę lodowych gór. Nie zastanawiając się zupełnie nad tym co robię, zrywam się i skaczę na lewe skrzydło stwora. Ryczy przeraźliwie i opada przekręcając się przeciążony, gdy zawisam kurczowo trzymając się kości skrzydła. Przekręca pysk wpatrując się we mnie. Zaczynam krzyczeć, a on nagle otwiera szerzej pysk. Do moich nozdrzy dociera odór siarki, ogromna fala gorąca ogarnia moje ciało.
 - O nie - szepczę i puszczam się.
  Krzyczę spadając, a nade mną wybucha kula ognia. Ogłuszający ryk przecina powietrze i obok mnie przelatuje ogromne palące się cielsko smoka. Z głośnym hukiem uderza o ziemie łamiąc drzewa. Zamykam oczy, a przez moje ciało przebiega fala bólu i zimna. Opadam coraz wolniej i wolniej, jakby czas się zatrzymywał. Odważam się na otwarcie oczu i próbuję krzyknąć, ale z moich ust wypływają tylko bąbelki powietrza. Tylko ja mogłam mieć takiego farta, żeby wpaść do wody. Gdyby nie to, byłabym już martwa. Szarpię się gwałtownie i wypływam na powierzchnię. Wszystko płonie. Smok unosi jeszcze resztkami sił łeb i patrzy na mnie złotymi oczyma. Chciał mnie upiec, a spalił tylko swoje skrzydło. Odwracam wzrok od ogromnego stwora i podpływam do brzegu jeziora, gdzie jeszcze nie rozpętał się pożar. Sprawia mi to trudności, jak zresztą wszystko, ale jestem zbyt zdeterminowana, by się poddać. Wypełzam na brzeg i kładę się na nim oddychając ciężko z wysiłku.
 - Ciągle żyję - szepczę z zaskoczeniem. Zdecydowanie muszę zacząć najpierw myśleć, potem działać.
  Siadam i patrzę na przeciwległy brzeg. Pożar coraz szybciej się rozprzestrzenia. Nagle coś spada na ziemie obok mnie. Patrzę zaskoczona na dwie menażki przyczepione do małego spadochronu. Odczepiam je i otwieram. W pierwszej jest woda, którą od razu wypijam zachłannie do połowy, a w drugiej... jedzenie. Apetycznie pachnący makaron z jakimś sosem i kawałkami kurczaka. Dopiero teraz dociera do mnie, jak potwornie jestem głodna. Wyrywam łyżkę przyczepioną do menażki i zjadam wszystko, starając się tylko nie spożywać tego za szybko. Czując się o wiele lepiej, chowam wszystko do mokrego, ale tylko z zewnątrz, plecaka i wstaję powoli.
 - Gdzie teraz? - pytam samą siebie spoglądając na palące się cielsko i las. Odwracam się i ruszam w przeciwną stronę - jak najdalej stąd - mruczę.
  Idę wolno, każdy krok sprawia mi coraz większy trud. Nie mam siły poruszać się bezszelestnie. Tak dawno nie miałam kontaktu z żadnym prawdziwym człowiekiem, że przestałam w ogóle uważać to za konieczne. Wytwór Kapitolu i tak by mnie znalazł, gdyby chciał, i tak. Więc po co się chować?
  Po paru minutach marszu, odczuwam już tak ogromne zmęczenie i senność, że postanawiam zrobić sobie odpoczynek. Kładę się pod jakimiś krzakami, nakrywam liśćmi i momentalnie zasypiam.

***
 - Cześć, Lily - cichy szept tuż przy moim uchu budzi mnie ze snu.
  Otwieram wolno oczy i marszczę brwi.
 - James? Co tu robisz? - podnoszę się i rozglądam dookoła.
  Jestem w pokoju przydzielonym mi podczas pobytu w Kapitolu, mój przyjaciel siedzi na łóżku obok mnie. 
 - To koniec - uśmiecha się łapiąc mnie za rękę - wygraliście.
 - Jak to? - otwieram szerzej oczy ze zdziwienia.
 - Przespać swoje zwycięstwo, to do ciebie takie podobne, Lil!
 - To... to niemożliwe... co ty tu robisz? I gdzie jest Reuel?
 - Przyjechałem do ciebie. A Reuel... - uśmiech schodzi z jego ust - Reuel robił wszystko być przeżyła
 - Nie... - strach ściska mi gardło - czy on... nie żyje?
 - Żyje, ale jest w bardzo słabym stanie. Lily... czemu ich zabiłaś?
 - Jak to? kogo? - niczego już nie rozumiem. 
 - Ich wszystkich. Przecież to była tylko gra... chyba nie zrozumiałaś jej zasad. Gra, w której ludzie odpadają, nie umierają.
 - Co ty gadasz? Przecież...
 - Lily! Nie umiesz grać! Zamordowałaś prawie dwa tuziny dzieci. Zostałaś za to skazana na śmierć. Egzekucja ma się odbyć dzisiaj. Pójdę już lepiej po kata.
  Ogarnia mnie panika.
 - Nie... James, czekaj! Ja nie wiedziałam!
  Nagle drzwi gwałtownie się otwierają i wchodzi Wert z kpiącym uśmiechem na ustach i kosą w dłoni. Podchodzi do mnie, oszołomionej i sparaliżowanej strachem. 
 - Tą rękę trzeba nastawić - wskazuje na prawe ramie.
 - Nie... idź stąd! - charczę.
  On śmieje się tylko głośno, robi zamach i wbija kosę w moje ramię. Krzyczę z bólu, który rozchodzi się po moim całym ciele. Umieram. Znowu. 

  Zimny pot leje mi się po twarzy, gardło boli zdarte od krzyków. Szarpię się gwałtownie i siadam. Milknę. Oddycham wolniej uspokajając się. To tylko sen. Ciągle jestem na arenie.
 - W końcu się obudziłaś - słyszę męski głos za sobą, odwracam się błyskawicznie. - I znowu się spotykamy. 

*****
Bardzo przepraszam, chciałam dodać ten rozdział wcześniej, ale w mojej głowie narodziło się mnóstwo nowych pomysłów i nieco poskreślałam, podopisywałam no i trochę mi się z tym zeszło xp
Sama nie wiem, czy jestem zadowolona z tego rozdziału czy nie 
Mam nadzieję, że każdy dostał się (lub dostanie) do tej szkoły co chce, każdy zdał, no i pozdrawiam wszystkich bardzo serdecznie, życzę cudownych wakacji i mnóstwa weny :D

Ach, i gratulacje dla Lilith, przyszłego weterynarza xD

22 komentarze:

  1. Ijoijoijo!
    Polica!
    Fuck? Czemu :< Tym jednym słowem rozwaliłaś rozdział.
    To jest słowo tak koszmarnie współczesne, że przyćmiło moją zaskoczoną radość ze smoka i zachwyt nad jakością tego rozdziału.
    I mam jeszcze jedno ale.
    Dostarczanie czegokolwiek na arenę jest inwestycją pochłaniającą wiele pieniędzy i ktoś marnuje je na wodę (podczas gdy siedzi w jeziorze (wiem o zanieczyszczeniach etc. ;))) i jedzenie.
    Makaron z kurczakiem na dodatek.
    Serio?
    Nie podchodzi mi to.
    Tak ogólnie to jakoś mi rozdział nie podszedł pomijając właśnie smoka i sen.
    Zaorientowałam się, że to on na początku (nabieram wprawy :D) ale miałam wątpliwości do czasu wypowiedzi o grze :D
    Kocham jak są sny w tym opowiadaniu <3
    Zdałam, dziękuję,.dziękuję i nawzajem :3
    Kraken

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sorry, Panem powstało na gruzach Ameryki, więc jak gdyby w przyszłości, może jak kiedyś będzie mi się chciało popoprawiać rozdziały, to zamienię je na coś innego. Na razie tak zostaje.
      Serio.
      Chyba nie Ty nabierasz wprawy, a ja się opuszczam, ale przynajmniej zakończenie igrzysk będzie (mam nadzieje) lepsze.

      Usuń
  2. Wow. Ten rozdział był... wow. Cały czas nie mogę się nadziwić, że tak doskonale radzisz sobie ze wprowadzaniem nagłych zwrotów akcji :D. Genialny fragment ze smokiem, był bardzo dynamiczny i fajnie się go czytało. Jedyne moje zastrzeżenie to użycie słowa "fuck", bo moim zdaniem zepsuło trochę klimat. Ale ogólnie jest bardzo dobrze :D. Ja również życzę świetnych wakacji i dużo, dużo, dużo weny! Pozdrawiam, Marvel

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :> chociaż nie wiem czy nie ma za dużo tych nagłych zwrotów akcji :p
      Ostatnio psuję wszystko, więc się nie dziwię xD

      Usuń
  3. Smok?! Czego to Kapitol (czyt. Genialna Lily) nie wymyśli... Przez sekundę myślałam, że Lily przspała własną wygraną, ale doszło do mnie, że to by było dziwne...
    Rany, jesteś geniuszem, uwielbiam cię!
    Pozdrawiam i weny życzę!
    A.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahahaha za dużo fantastyki ;D
      Dzięki ^_^

      Usuń
    2. Nominowałam Cię do Versatile Blogger, po szczegóły zapraszam na: http://zero-strachu.blogspot.de/2013/07/the-versatile-blogger.html ;)

      Usuń
  4. Przemyślałaś moją propozycję by wydać książkę?
    Rozdział genialny, przeczytałam jednym tchem, najlepsze ze smokiem. Naprawdę, ale żeby smok? Nie zdziwiłabym się, gdyby to było np... nie wiem, ale żeby smok?* xd
    Rozdział genialny.
    Weny życzę i pozdrawiam.

    * Tak, wiem, specjalnie się powtarzam xd

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha Może kiedyś tak zrobię ^_^
      Dzięki :>

      Usuń
    2. Twój blog został oceniony na http://fair-gaol.blogspot.com/ Pozdrawiam.

      Usuń
  5. Świetny rozdział, zresztą jak zwykle... cholernie mnie zaciekawiłaś. Co z tego wreszcie wyniknie?

    OdpowiedzUsuń
  6. Cudowny. *.*
    Smok?! Genialne.
    Jak sobie pomyślę, że za niedługo ta historia się skończy to mi się smutno robi. :< Mam nadzieję, że będziesz później jeszcze coś pisać?
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
  7. cudne ^*^
    mam tylko jedno zastrzeżenie-przeklinanie jakoś nie pasuje mi w tym opowiadaniu, bo jest tak fajnie i super i wszystko sobie wyobrażam, a tu jedno słowo sprawia, że wracam do rzeczywistości i jakoś mi to nie pasuje:)
    nie wiem, czy rozumiesz o co mi chodzi,zresztą sama siebie czasami ledwo rozumiem...;)

    po raz kolejny chwalę za bardzo rozwiniętą wyobraźnię- to dzięki niej opowiadanie jest takie świetne, nigdy nie wiadomo co się wydarzy...
    masz ogromny talent...!!!
    świetnie wplatasz opisy i sny (ten był boski naprawdę uwierzyłam że to koniec i ona wygrała igrzyska, a mnie nie tak łatwo nabrać a Tobie się udało^^)

    po raz kolejny proszę o to, żebyś kiedy już opowiadanie się skończy, Ty nie kończyła pisać, bo robisz to świetnie i powoli zaczynam Ci zazdrościć.

    życzę weny, udanych wakacji i jeszcze ciekawszych pomysłów (choć to chyba już niemożliwe, bo osiągnęłaś już najwyższy poziom)

    ale się rozpisałam...

    pozdrooooooo<3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdemu to przeszkadza, zmienię je na jakieś inne w najbliższym czasie. Rozumiem.
      Ja się zaczynam bać swojej wyobraźni xD
      Dziękuję Ci bardzo ^_^
      Na pewno nie skończę :)
      Wielkie dzięki :D

      Usuń
  8. Twoje opowiadanie jest absolutnie genialne! Przeczytałam całe w jakieś dwie godziny (nie robiłam przerw!)i już nie mogę się doczekać dalszego ciągu. Po przeczytaniu Igrzysk Śmierci nie miałam pojęcia co ze sobą począć, aż do teraz- gdy znalazłam tego bloga! Sam pomysł stworzenia początku tego, czego koniec poznali wszyscy czytelnicy Suzanne Collins jest świetny! Tym bardziej, że zrobiłaś to pierwszorzędnie. Jestem Ci niezwykle wdzięczna, że tworzysz takie CUDO! Takich ludzi jak Ty powinno być więcej nie tylko w sieci, ale i w świecie literatury (daję Ci w ten sposób dyskretnie znak, że MUSISZ napisać książkę). Jesteś mistrzynią w tym, co robisz, co piszesz i mam nadzieję, że nigdy nie skończysz tworzyć, byśmy mogli się tym cieszyć:)
    Mi osobiście przeklinanie nie przeszkadza, bo jest tu rzadkie. Może dlatego, że mi samej zdarza się przeklinać. Ja, na przykład, nie mogłabym się powstrzymać od choć cichego "cholera" w tak okropnej sytuacji, jak przygoda Lily ze smokiem.
    Sama piszę opowiadania (nie o Igrzyskach)i po przeczytaniu tego stwierdziłam, że bezgranicznie zazdroszczę Ci talentu. Bo masz talent i to chyba jeden z najświetniejszych, jakie dotąd spotkałam<3
    Życzę mnóstwo weny na następne rozdziały i pozdrawiam.
    I NIGDY NIE PRZESTAWAJ PISAĆ!
    ~Twoja fanka;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Speszyłaś mnie! Uważaj, bo jeszcze Ci uwierzę i się przewartościowuję! Dziękuję Ci bardzo ^_^ dla takich komentarzy, może nie zawsze do końca prawdziwych, warto pisać bloga c:

      Usuń
  9. Jestem tego samego zdania, co moja poprzedniczka. Całego bloga przeczytałam jednym tchem. Wystarczyło tylko mieć trochę wolnego czasu i już nie mogłam się oderwać od twojej pracy.Jestem zachwycona. Bardzo lubię Igrzyska Śmierci, ale trafić na tak dobrego bloga to jest rzadkość. Świetnie wykreowani bohaterowie, ciągłe zwroty akcji. Nic tylko zazdrościć talentu. Z niecierpliwością czekam na kolejną notkę.
    ~Pozdrawiam Katrin ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo Ci dziękuję ^_^ i jak tu można mieć zły humor po przeczytaniu czegoś takiego? ;>

      Usuń
  10. Nie słuchaj ich tam. xD Mi się to " fuck " podoba, a co. :D Ogólnie dziś zaczęłam czytać Twojego bloga i powiem Ci, że jest świetny, nie mogę przestać się zachwycać ! :) Oby tak dalej ! No to ja lecę czytać do końca. :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy komentarz c: one naprawdę bardzo pomagają w prowadzeniu bloga
I proszę o niespamowanie pod postami :) do tego jest zakładka SPAM