wtorek, 7 maja 2013

XVIII

   Zamieram. Nóż w sercu. Jego. Nie moim. Udało się. Odskakuję i patrzę jak Mort pada na ziemie z ostrzem w sercu. A na trzonku jego własna, odepchnięta przeze mnie, dłoń. Podchodzę niepewnie i schylam się nad martwym ciałem trybuta z Jedynki. Ale czy na pewno jest martwe?
Wyrywam ostrze i odsuwam się ostrożnie obserwując ciało. Chowam nóż. To wszystko napawa mnie jakimś niezidentyfikowanym lękiem. Odwracam się gwałtownie i odbiegam nie oglądając za siebie. Pędzę jak szalona nie zwracając uwagi na nic. Nagle potykam się i upadam. Dookoła mnie jest tylko ciemność, czuję pulsujący ból u nasady nosa i w zranionej łydce. Do moich nozdrzy wdziera się zapach suchych liści, w skórę kłują mnie drobne igiełki chojaków. Zapieram się rękami o ziemię i dźwigam na nich do góry. Unoszę się trochę i siadam zdezorientowana. Szumi mi w głowie, a ból się nasila. Muskam lekko palcami nos, co wywołuje kolejną falę bólu. Złamany. Klnę pod nosem. A łydka? Zerkam na nią i już wiem jaki głupi popełniłam błąd lekceważąc ranę. Krew i ropa sączą się z niej, jest zaczerwieniona. Jestem idiotką. Rozglądam się dookoła. Nie widzę śladów innych trybutów, jak dobrze pamiętam, jestem już całkiem blisko skały.
 Dopiero teraz czuję jak bardzo jestem skonana. Wstaję z trudem, ledwo utrzymuję się na nogach, kręci mi się w głowie. Zaczynam iść, ale każdy krok przynosi kolejną falę bólu. Czemu tak nagle zaczęłam się czuć tak źle? Adrenalina. W szale nie zwracałaś nawet uwagi na to jak się czujesz. Nie czułaś niczego. 
  Staram się poruszać jak najciszej, najostrożniej. Co chwila rozglądam się czy nie ma w okolicy żadnego zagrożenia, ale teraz, mogłaby przejść mi przed nosem armia trybutów, a ja bym ich nie zauważyła. Wchodzę na drzewo. Kosztuje mnie to mnóstwo wysiłku i czasu, ale w końcu jestem już tak wysoko, że mogę zobaczyć naszą skałę z grotą znajdującą się parę metrów dalej. Próbuję zejść na ziemię, ale gdy zostaje mi już tylko jakieś 1,5 metra, gałąź pęka pode mną i spadam. Chwilę leżę zdezorientowana nie mając nawet siły się podnieść. W końcu wstaję i utykając przemierzam ostatnie metry dzielące mnie od skały. Wszystko wokół mnie zaczyna falować, cały świat kręci mi się przed oczami. Opieram się o zimną szorstką skałę i drżącą ręka wyciągam flecik. Gram długi wysoki dźwięk. Mam nadzieję, że Diana domyśli się, że to ja. Nagle koło mnie spada końcówka liny. Patrzę do góry i widzę zmartwioną twarz mojej sojuszniczki.
 - Jesteś ranna? - odzywa się najciszej jak może, bym ją usłyszała.
  Kiwam głową.
 - Dasz radę mnie wciągnąć? - pytam słabym głosem.
 - Postaram się.
  Obwiązuję linę wokół siebie jako prowizoryczną uprząż, po czym czuję, jak powoli, powolutku zaczynam unosić się do góry. Nie wiem ile to trwa, ale grunt, że w końcu wczołguję się do groty. Skonana i obolała przekręcam się na plecy i leżę tak tylko oddychając szybko, z trudem.
 - Dziękuję - szepczę, gdy blada Diana pochyla się nade mną.
 - Słyszałam huki armat - mówi drżącym głosem - myślałam... że nie żyjesz - dokańcza ciszej - Co się stało?
 Kręcę głową czując się coraz gorzej. Mdleję.
***
  Ciemność, ciemność, ciemność...  
 - Spokojnie... odpoczywaj - czyjś cichy, dobry głos.
 - Opowiedz coś - mój własny szept w ciemnościach - Przeczytaj...
  Chwila milczenia.
 - Mit o stworzeniu świata. Na początku był Chaos...
***
  Spokój. Przecieram oczy wierzchem dłoni i otwieram je powoli. Ostrożnie się podnoszę do pozycji siedzącej.
 - Co...? - szepczę zdezorientowana.
 - Lily! - Diana od razu podchodzi i kuca przy mnie - Jak się czujesz?
  Diana... Po głowie krążą mi jakieś dziwne myśli.
 - Mort! - zrywam się odskakując od dziewczyny - Okłamałaś mnie! - krzyczę w szale.
  Otwiera szerzej oczy patrząc na mnie zdezorientowana.
 - O co chodzi? - pyta niepewnie.
 - On żyje! Żył! Zabiłam go! Okłamałaś mnie! Chciałaś mnie oszukać! Chciałaś mnie zabić!
 - Czy gdybym chciała cię zabić, nie zrobiłabym tego jak tylko wróciłaś ledwo żywa? Czy robiłabym cokolwiek by ci pomóc? - patrzy się na mnie ze smutkiem przemieszanym ze złością - Zawarłyśmy sojusz. Wcześniej nie miałaś problemów żeby mi zaufać.
 - On tam był! Mort!
 - On umarł, Lily. Widziałam jak umierał. Słyszałam wybuch armat oznaczający jego śmierć. Widziałam jego zdjęcie na niebie...- patrzy się smutno przed siebie, wzdycha ciężko - On nie żyje. Dean pewnie już oszalał... - mówi jakby sama do siebie - Rodzice też... Taka hańba dla rodziny - prycha cicho - Taka hańba... - powtarza zamyślona.
 - Więc co to było? - pytam cicho.
  Dziewczyna otrząsa się z zamyślenia i spogląda na mnie.
 - Nie wiem. Ale na pewno nie mój brat.
 - Dean... On odprowadzał mnie z poduszkowca... - mówię niepewnie siadając.
 - Na pewno zdążyłaś go bardzo polubić - uśmiecha się kpiąco opadając na podłoże groty naprzeciwko mnie - Obaj za bardzo wczuli się w służbę dla Kapitolu. Kiedyś byli normalni. Dopóki ojciec nie wrócił ze stolicy. Ze mnie nie mógł zrobić sługusa Kapitolu. Mama mu nie pozwoliła, a ja sama się do tego nie nadawałam. W końcu postawił na swoim. Wygrać igrzyska ku chwale Panem! - prycha kpiąco - Żałosne.
 - To... - patrzę się na nią z niedowierzaniem - To twój ojciec wysłał cię na arenę?
 - Oczywiście. Wiedział, że się nie zgłoszę sama jak Mo. Cóż jest lepszego od wygranej rodzeństwa walczącego w imię Kapitolu?!
  Nie mogę w to uwierzyć. Jak można być tak... okrutnym? Bezmyślnym? Jak można własne dziecko skazać na śmierć? Nagle czuję ogromne współczucie i żal Diany.
 - Jak mógł zrobić coś takiego?
 - Czego się nie robi dla chwały?
  Zapada milczenie. W końcu przerywam je po chwili.
 - U nas losowanie też nie było przypadkowe.
 - Wiem. Walczyłaś w powstaniu. Tak jak parę innych osób. Mort mi o tym mówił. Skąd o tym wiedział? Nie wiem. Miał was wszystkich powybijać. MIELIŚMY was wszystkich powybijać - poprawia się i śmieje cicho - A zamiast tego zawarłam z tobą sojusz.
 - Twój ojciec musi być teraz wściekły.
 - I tak nie wrócę - wzrusza ramionami.
  Patrzę na nią zaskoczona.
 - Czemu tak myślisz? Przecież masz szanse...
 - Ja nie chcę wrócić - uśmiecha się do mnie lekko - Po co miałabym to robić? Żeby żyć dla Kapitolu? Proszę cię, takie życie nie ma sensu. Zawarłam z tobą sojusz nie tylko, bo cię polubiłam od pierwszej chwili, nie tylko dlatego, że przypominasz mi moją przyjaciółkę, która zmarła podczas rebelii. Zawarłam z tobą sojusz, żeby pomóc ci przeżyć. Żeby zakpić sobie z ojca, z prezydenta, który podobno "tak liczy na naszą wygraną". Żeby zakpić sobie z Kapitolu. I pokazać mu, że nie ma nade mną żadnej władzy, a ja zamiast go kochać i uwielbiać, nienawidzę. Wiem, głupie... ale co mogę więcej zrobić?
 - Chciałam zrobić wszystko, by te igrzyska już nigdy więcej się nie wydarzyły. Ale teraz, będąc tutaj, nie mam pojęcia jak to osiągnąć. Miałam zamiar nie zabijać, ale gdybym do tej pory nie zabijała, zginęłabym z cztery razy.
 - Tego się nie da zatrzymać - Diana wzrusza ramionami - Chyba, że władze się zmienią, ale na to już nie mamy wpływu - podaje mi butelkę z wodą - Masz, napij się.
  Z wdzięcznością wypijam parę łyków.
 - Znalazłam rzekę - mówię po chwili.
 - Wiem. Bredziłaś trochę przez sen. Zabiłaś Louise i Georgie.
  Kiwam głową.
 - No to jest nas coraz mniej - uśmiecha się lekko - Trzeba znaleźć coś do jedzenia. Prowiant nam się kończy. Właściwie, to mogłybyśmy wrócić pod Róg Obfitości.
 - Wolałabym tu zostać... Gdyby Reuel jednak żył - odzywam się niepewnie.
  Diana tylko kiwa głową.
 - W takim razie trzeba iść coś upolować.
 - Już raz poszłam - krzywię się - Znalazłam tylko wodę i dwie podstępne trybutki usiłujące mnie zabić.
 - Może tym razem pójdzie lepiej - uśmiecha się wstając.
 - Ty chcesz iść? - pytam.
 - Ty byłaś ostatnio, poza tym musisz jeszcze odpocząć. Ja już czuję się dobrze - zapewnia mnie - Masz łuk - podaje mi broń - Na wszelki wypadek - uśmiecha się do mnie - Ja mam noże.
 - Uważaj na siebie.
 - Ty też - odpowiada i podchodzi do krawędzi, po czym znika za nią.
  Po chwili wciągam linę do środka i rozsiadam się wygodnie. Smutnieję zauważając, że nie ma już ze mną głoskułki. Chwilę trwam w bezruchu nie wiedząc co ze sobą zrobić. I po raz pierwszy, od tak długiego czasu, odczuwam... nudę. Aż mam ochotę zacząć się śmiać sama z siebie. Jestem na arenie, gdzie co krok czeka na ciebie śmierć, każdy tylko czyha, żeby cię zabić, a ja siedzę sobie bezpiecznie w grocie na skale i się nudzę.
  Oglądam swoje rany. Łydka jest owinięta bandażem i w ogóle już nie odczuwam w niej bólu, ramię także nie daje o sobie znać. Muskam palcami szramę na policzku - pamiątkę po nożu Gora. Zagoiła się już, ale blizna pozostanie do końca życia. Ostrożnie dotykam nosa. Krzywię się. Nie boli już tak strasznie, ale czuję, że jest złamany. Wzdycham cicho i rozglądam się po grocie. Mój wzrok pada na... książkę. Biorę ją do ręki. "Mity Greków i Rzymian". Przypominam sobie cichy głos Diany czytający mi w moim pół-śnie legendy o bogach i herosach. Nagle robi mi się wstyd, że tak na nią naskoczyłam. Ale skąd w takim razie wziął się Mort? Co to było? Nagle oświeca mnie pewna myśl. Zmiech. Ale... żeby zrobić ludzkie zmiechy? Przecież... to niemożliwe... To wbrew zasadom! Jakim zasadom? Czy Kapitol przestrzega JAKICHKOLWIEK zasad? Nie. Właśnie. Nie.
 - LILY! - głośny krzyk Diany dochodzący gdzieś z oddali.
  Zrywam się. Porywam plecak leżący obok mnie i doskakuję do liny. Najszybciej jak mogę schodzę na dół. Staję i nasłuchuję.
 - Diana! - wołam.
 - LIL...!
  Biegnę w stronę, z której dochodzi krzyk. Serce bije mi jak oszalałe, nie zważam na nic. Po prostu biegnę najszybciej jak mogę, nie zwracam uwagi na to jak głośno się zachowuję, lekceważę krzaki i gałęzie, które co chwila smagają mnie po twarzy i nogach. Wbiegam na polanę i zamieram. Widzę Dianę trzymaną przez szaleńca z Dziewiątki - Carava. Na ustach widnieje mu obłąkany uśmiech. Nagle ktoś chwyta mnie od tyłu. Próbuję się wyrwać, ale nie mogę, uścisk jest za silny. Ktoś przykłada mi nóż do szyi. Diana patrzy się na mnie przerażona. Wtedy dostrzegam, że jej rana z ucieczki przed Bastianem jest jakby... rozdłubana, leje się z niej krew. Carav nachyla się nad dziewczyną i... całuje ją w szyje? Nie. Nacina ją nożem i wysysa krew ze świeżej rany. Diana zaczyna krzyczeć z bólu. Wydaje mi się, że się zaraz zrzygam. Przytomnieję. Kopię z całej siły do tyłu. Trafiam. Odpycham napastnika wyrywając mu nóż. Podbiegam i skaczę. Spadam na Carava zwalając go na ziemię. Dźgam na ślepo nożem. Słyszę tylko jego krzyki pełne cierpienia, ale także... rozkoszy, radości, jakbym zabijając go sprawiała mu tym samym przyjemność. Jakby ból sprawiał mu przyjemność. Czuję, jak jego krew tryska na mnie, wrzaski cichną, ale ja w szale nie przestaję go dźgać. Huk armat dopiero wyrywa mnie z amoku. To przypomina mi o Dianie. Podrywam się. Leży metr ode mnie, krew wycieka z niej, jak z dziurawego bukłaka. Klękam przy niej, ściskam rany, próbuję zatamować krwotok.
 - Niee - charczy ściskając resztkami sił moją rękę.
  W szoku głaszczę ją po głowie i trzymam jej dłoń szlochając.
 - Nie, nie, nie... - szepczę - Nie zostawiaj mnie, proszę nie... - łkam - Nie zostawiaj mnie samej...
 - Gdy wygrasz... Powiedz ojcu, że go nienawidzę... i nigdy mu nie wybaczę... A Dean... Niech się opamięta... póki może... - przymyka oczy, po czym otwiera je szeroko, jakby się bała, że zaśnie - Dziękuję, Lily... Ja... - zastyga w bezruchu.
  Huk armaty.
 - Nie, nie, nie... - szlocham przytulając do siebie jej martwe ciało.
  Nagle ktoś rzuca się na mnie. Turlamy się przez chwilę po ziemi, po czym napastnik przyciska mnie do gruntu całym swoim ciężarem. Scarlett z Dziewiątki. Teraz przypominam sobie, że zostawiłam nóż w ciele Carava.
 - I co? - syczy nade mną - Chciałaś ocalić swoją przyjaciółeczkę, i co? Zginiecie obie. Już nie ma cię kto uratować - szepcze mściwie.
  Próbuję się wyrwać. Na darmo. Jest silniejsza ode mnie.
 - O, nie, nie - uśmiecha się szaleńczo - Nie myśl, że tak po prostu dam ci umrzeć - wyciąga nóż, pochyla się nade mną jeszcze bardziej - Nie po tym jak zabiłaś Cara. Będziesz konała długo. A ja będę stała i patrzyła jak umierasz. I będę się śmiać. Będę czerpać przyjemność z każdego twojego cierpie... - otwiera szerzej oczy urywając w pół słowa, nieruchomieję.
  Zaskoczona patrzę na to co się dzieję. Oszczep przebił ją od tyłu. Wystrzał armaty, już nie żyje. Jej ciało nagle zostaje odrzucone na bok. Zamiera mi serce. Nade mną stoi...
 - Reuely... - szepczę.

*****
Cóż... Nie jestem zbyt zadowolona z tego rozdziału, co najwyżej z końcówki. Trochę mi się zeszło z napisaniem tego, efekt jest, jaki jest... to już wy go ocenicie :>
Pozdrawiam ^_^

22 komentarze:

  1. Wow! Nawet nie wiem co napisać, rozdział zrobił na mnie ogromne wrażenie. I ta końcówka ^^
    Ech... Może zamiast tak biadolić to napiszę, że czekam na next.
    Pozdrawiam i weny życzę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedy kolejny, musiałaś skończyć w takim momencie, teraz nie będę mogła spać bo nie wiem co dalej ;(

    OdpowiedzUsuń
  3. Kolejny świetny rozdział ^,^. Czekałam na niego z wielką niecierpliwością i nie zawiodłam się :). Czekam na następny i pozdrawiam :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo :>
      Nie mogłam się za niego jakoś zabrać i ciągle mi coś nie pasuję, ale cieszę się, że Ci się podoba ^_^

      Usuń
  4. Rewelacja! Naprawdę, przeczytałam wszystko z zapartym tchem. Podjęłaś się bardzo trudnego zadania-w życiu nawet nie próbowałam sobie wyobrazić pierwszych Igrzysk, ale ty ujęłaś to świetnie :D
    Powodzenia i weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ^_^
      Ja nie mogłam nigdzie niczego znaleźć o pierwszych igrzyskach i trochę po części dlatego zaczęłam sama o nich pisać xp

      Usuń
  5. Pobawię się w długi komentarz. Mam zamiar poeksperymentować ^^
    Na początek: Ha! A nie mówiłam?! Ale jakim cudem ona to zrobiła? To mi się wydaje takie... niedorzeczne.
    Ale paskudnie się poharatała. Ja bym umarła na sam widok o.o ale dzielnie wdrapuje się na drzewo(!)
    Nie lubię Diany. Jest taka miła, że tylko czekam aż zabije Lily. Tacy ludzie się nie zdarzają! Powinna wykorzystać okazję i zadźgać Lily. Życie dla Kapitolu, życiem dla Kapitolu, ale ona ma za duży honor. Swoją drogą: Jak ona może bez podejrzeń jej ufać?
    Ale ma psychicznego ojca
    No tak, nie ma to jak nuda na cmentarzu xD
    ... ... ... Tutaj następuje chwila osłupienia. Carav... O.O Wiem, sama jestem psychiczna, ale czy on się za dużo Zmierzchu przypadkiem nie naoglądał? Lubie go. Szkoda, że go zabiłaś.
    Diana nie żyje!!! :D :D :D Nadal nie wierzę, aż w taką honorowość, prawość i miłosierdzie więc się cieszę ^^ Rola Scarlett jest krótka ale znacząca, bo jak zawsze w ostatniej chwili pojawia się bohater i ratuje Lil. Wiedziałam, że żyje. No chyba, że to zmiech.
    Cudnie, miódnie i orzesznie :3
    Mimo pewnych momentów.
    Pozdrawiam cię kochana!
    Kraken :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No normalnie! Masz wszystko opisane! ;>
      dlaczego nie potrafisz uwierzyć w zwykłą dobroć ludzką? :o Diana jest dobra i już xp
      Carav jest szaleńcem, którego pokochałam od chwili, w której go wymyśliłam ^_^ musiałam wymyślić coś co zrobiłby tylko ktoś nienormalny xp i nie porównuj mi go tu do jakiegoś zmierzchu, bo wycofam rozdział, zamknę się w sobie i przestanę pisać!
      Diana jest dobra! (właściwie to teraz już "była" xp)
      Scarlett też lubię :< czemu zabijam wszystkich, których lubię?! Głupia ja -,-

      Usuń
  6. Jest mój Ruluś!Tańczę na dywanie taniec radości, bo oto mój bohater powraca z zaświatów, by wyratować świat ze szponów złego i okrutnego władcy. Pierwszą ratuje damę w opresji jak na bohatera przystało. No, to teraz tak.
    Zabijasz wszystkich, których lubię i toleruję. Brawo!, takiego wyczucia to jeszcze nikt nie miał. Jesteś pierwsza i wygrywasz złotą patelnię.
    Biedna Diana. Szkoda mi dziewczyny, no bo tak ją zabić, kiedy się z Li polubiły, to chamstwo. Niedługo wyjdzie na to, że Ty powybijasz wszystkich trybutów, a ja nawet nie będę wiedziała kiedy.
    Ojciec Diany to cham i drelichowy głupek.
    - Umierać za Kapitol! Też coś! - fuczy Lilith i obrażona odwraca głowę.
    - Ty lepsza nie jesteś, więc milcz. - Gustaw śmieje się i szturcha dziewczynę w ramię. - Odrabiać lekcje, marsz! - dodaje władczym tonem.
    - Jeju. Zachowujesz się jak Gestapo - warczy dziewczyna i kopie chłopaka w piszczel. - A ugryź się. Teraz czytam.
    No, a teraz po wydaniu mojej opinii spadam pisać opowiadanie, ale najpierw mała rada, bo znalazłam błąd w rozdziale. (Patrz niżej)


    Głównie chodzi o to, że kropka po kwestii wypowiedzianej przez bohatera zostaje postawiona, a wypowiedź po myślniku zapisana z dużej litery, gdy przypisz nie odnosi się bezpośrednio do sposobu jej wypowiedzenia. Kropki nie będzie i zdanie rozpocznie się małą literą, gdy będą takie wyrazy jak burknął, mruknął, krzyknął, warknął, sarknął, syknął...

    No to Lilith już nie przynudza tylko ucieka. Weny i zdrowia!
    / Lilith.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zrozumiałaś coś z mojego bełkotu? No ja nie wiem, bo jak ja to teraz czytam to myślę, że jednak nie zrozumiesz, bo ja sama nie rozumiem.
      A dodam jeszcze, że zabiłaś mojego naczelnego psychopatę, który bawił się w wampira. Jeszcze tylko brakuje, aby mu brokatowy tyłek w słońcu zaczął świecić, jak to robił Edłardo w Tłajlajcie.
      Kogo ja teraz będę naśladować jak Caro nie żyje. Smutam i idę się pochlastać szczypiorem.
      /Lilith

      Usuń
    2. Jak zobaczyłam tak długi komentarz, to od razu tak sobie pomyślałam, że to Ty xD
      Tak, tak, masz swojego Reuela, żyje i się znalazł ^_^
      Widzisz... ja lubię zabijać :> JEEEJ!!! Zawsze chciała mieć złotą patelnie! :D
      Dobra, teraz odczekam trochę zanim kogoś zabiję xp
      Pisz! Pisz! A co do błędów, to jak zwykle jest ich pewnie mnóstwo, ale niestety nie mam do dyspozycji swojego kochanego komputera i muszę pisać na tablecie, czego nienawidzę (nie mogę przekonać się do tych wszystkich dotykowych idiotyzmów) i już sama nie wiem co piszę i jak piszę :< poprawić tego też na razie nie mogę, zajmę się tym, gdy już spokojnie usiąd przy moim yradycyjnym komputerku ^_^

      Usuń
    3. W czasie gdy piszę odpowiedź, Ty jeszcze dopisujesz...tak się nie robi!
      Trochę zrozumiałam... chyba xp
      Masz Reuela! Nie można mieć wszyskiego! xp
      A Carav był szalony i i tak go lubię!

      Usuń
    4. BO TO MÓJ REUEL JEST! Wara od niego, bo ręce połamię:D
      A Crav był fajny. Taki psychopata jak ja, tylko szkoda, że go zabiłaś.
      / Lilith

      Usuń
  7. Rozdział mnie powala. Jak zwykle świetnie napisany. Oj ale masz talent :) Brawo.
    Scena na polanie jest epicka. Świetnie opisana ... No i ten szaleniec(?) zapomniałam jego imie. wybacz. gratuluję. To było świetne!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ^_^
      Właśnie piszę kolejny rozdział i trochę jeszcze namieszam, może za bardzo, ale mam nadzieję, że i tak się spodoba :> więc szaleniec jeszcze będzie ;)

      Usuń
  8. Diana, Diana! Nie, proszę, no! Najpierw Bastian, teraz Diana? Chyba przestanę Cię lubić. :c Poza tym rozdział świetny, no ale Diana! Nie rób mi tego więcej, proszę. Zabijasz wszystkich moich ulubionych bohaterów. Sama lubię mordować tych tworzonych przeze mnie, ale do bohaterów innych historii bardziej się przywiązuję...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobra! Już kończę zabijać! xD Nie no, nie mogę :< Kiedyś musiała umrzeć :p a lepiej teraz niż później ;>

      Usuń
  9. Wow! Pierwsze igrzyska! Pomysł bardzo oryginalny i ciekawy. Całość przeczytałam z zapartym tchem i czekam na więcej! Świetnie opisane sceny walki. Szkoda mi Diany, ale za to jest Reuel ^^ Kocham to opowiadanie! <33
    Czekam na kolejne rozdziały i pozdrawiam :**

    OdpowiedzUsuń
  10. czekam i czekam, kiedy kolejne? :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy komentarz c: one naprawdę bardzo pomagają w prowadzeniu bloga
I proszę o niespamowanie pod postami :) do tego jest zakładka SPAM