sobota, 16 marca 2013

X

   Wpadam do swojego pokoju i zatrzaskuję za sobą drzwi. Jestem wściekła. A miałaś się nie dać wyprowadzić z równowagi!- Szepcze cichy głosik w mojej głowie.
 - Zasłużył sobie - prycham cicho.
Lustruję wzrokiem pomieszczenie. Moje oczy zatrzymują się na luksusowym krześle, wykonanym z najdroższego drewna w Panem, które mieszkańcy Siódemki wycinali za marne grosze, obitym ekskluzywnym materiałem szytym przez obywateli Ósemki, by zarobić chociaż na bochenek chleba, przywiezionym do Kapitolu pociągiem, który Szóstka budowała w pocie czoła, by mieć za co przeżyć.
  Podchodzę do mebla. Zbiera się we mnie jeszcze większa złość. Cała nasza praca idzie tylko na to, by Kapitol mógł pławić się w luksusach. Zaciskam dłonie na oparciu.
 - To, że wygraliście rok temu nie znaczy, że wygracie ponownie - syczę - Boicie się nas, bo my nie boimy się walczyć z wami! - krzyczę ciskając z półobrotu krzesłem w okno z widokiem na Kapitol. Drewno roztrzaskuje się z hukiem - Bo MY umiemy walczyć!
 - I na pewno wygramy rozwalając meble o okna - słyszę spokojny głos za sobą.
  Obracam się. Reuel. Zamyka za sobą drzwi.
 - Widzę, że ciągle jesteś w świetnym humorze - dodaje podchodząc do kanapy i siadając na niej.
  Rzucam mu zagniewane spojrzenie, a on uśmiecha się lekko.
 - Strasznie rozwścieczyłaś Werta. Chodzi teraz po całym mieszkaniu i czeka na lekarza próbując jakoś sobie zabandażować ranę.
 - Należało mu się - prycham siadając koło niego.
 - Trzeba było to zrobić po igrzyskach.
 - Po igrzyskach to on już nie będzie żył.
  Na chwilę zapada cisza. W końcu odzywa się Reuel;
 - Pamiętasz jak mówił o "Zawodowcach"? Że walczą o to kto będzie mógł cię zabić?
 - Coś tam mówił - mruczę pod nosem, po czym marszczę brwi - Co to jest?
 - Trybuci z Jedynki, Dwójki i Jedenastki, grupa wysłanników Kapitolu jadąca, by nas powybijać.
 - Towarzysze Morta... Gor łudzący się, że ocali życie, dziewczyna z Jedynki... Bastian...
 - Diana
 - Co?
 - Tak ma na imię dziewczyna z Jedynki.
 - Nieważne - wzdycham cicho - Skąd wiesz o tych całych "zawodowcach"?
 - Barthy.
 - Też z nim gadałeś - przypominam sobie - Reuel? - patrzę na niego.
 - Hm?
 - Ile jeszcze zostało? Do igrzysk?
 - Dwa dni, jutro ostatnie ćwiczenia i pokaz umiejętności przed organizatorami, potem cały dzień przygotowujemy się do wieczornego wywiadu i trzeciego dnia rano...
 - Jedziemy na rzeź - dokańczam za niego cicho.
 - Wrócimy - mówi pewnie.
  Lekko kręcę głową.
 - Reuly... ja nie wiem, czy... - biorę głęboki oddech, nienawidzę o tym mówić - Nie wiem, czy jeszcze umiem zabijać... czy dam radę.
 - Umiesz, Lil - jego twarz staje się poważna, patrzy się nieobecnym wzrokiem w dal - Takich rzeczy się nie zapomina i nie możesz się ich oduczyć. Nieważne jak bardzo byś chciała, po prostu nie możesz.
 - Ogromnie chcę - mruczę cicho pod nosem - Ale co za szaleniec by nie chciał?
 - Mort - odpowiada, patrzy na mnie i dodaje cicho - Ja.
 - Co ty gadasz? - marszczę brwi.
 - Gdybym nie umiał zabijać, już bym nie żył. Ty byś nie żyła, babka, Matt... wymieniać dalej? Wierzysz, że oprócz walki i zabijania jest jakiś sposób, żeby się uwolnić od Kapitolu?
  Milczę. Wiem, że ma racje. I wiem, że bez przelewu krwi nie uda nam się przeżyć tych igrzysk.
 - Chciałabym, żeby był.
 - Pójdę już - Reuel wstaje - Musisz się wyspać.
  Kiwam tylko głową, a mój przyjaciel wstaje i wychodzi. Siedzę jeszcze chwile na kanapie rozmyślając nad tym całym popapranym światem. Zabijaj żeby przeżyć. Śmierć za życie. Śmierć za wolność.
 - Och, zamknij się - warczę wstając.
  Jestem zmęczona. Strasznie zmęczona. I psychicznie, i fizycznie. Idę się umyć. Długo stoję pod strumieniem gorącej wody. Czuję jak razem z nią spływają wszystkie moje obecne troski. Przez tą krótką chwilę czuję się uwolniona od wszelkich problemów. W końcu wychodzę z zaparowanej łazienki i rzucam się na łóżko. Zaczynam cicho nucić spokojną piosenkę, służącą u nas za kołysankę. Po chwili zasypiam.
***
 - Liiiiiiiiiiiiiiiilyyyyyyyy! - budzi mnie długi, nieprzyjemny dla uszu pisk. Zora.
  Z trudem wstaję i ubieram się w strój podobny do tego co nosiłam wczoraj. Przeczesuję włosy, związuje je jeszcze w kok i wychodzę z pokoju. Idę do jadalni. Jestem strasznie głodna. Przy stole siedzi już Reuel, Zora i... Wert. Przygryzam wargę. Po prostu go olewaj! Biorę głęboki oddech i dosiadam się do posiłku. Zajmuję miejsce jak najdalej od naszego mentora. Bez słowa nakładam sobie na talerz jakąś sałatkę i jajecznice. Kątem oka zauważam, że Wert założył golf zasłaniający jego szyję. Uśmiecham się lekko pod nosem. Niech cierpi. Gdybym mogła już bym go zabiła.
 - Dzisiaj prezentacja trybutów - ćwierkanie Zory przerywa ciszę - Już wiecie co zaprezentujecie?
 - Trójząb - odpowiada po chwili Reuel - Może wspinanie, to wychodzi mi najlepiej.
 - A nasza księżniczka? - pyta nagle Wert - Och, nie musisz odpowiadać! Na pewno zwalisz nas z nóg!
  Nie odzywam się, obserwuję tylko wszystko w milczeniu.
 - Nas? - Reuel marszczy brwi.
 - Wert jest jednym z organizatorów - odzywa się niepewnie Zora - Nie będzie was oceniać - dodaje napotykając mój zszokowany wzrok - Innych tak, ale was nie. Za to będzie wszystko oglądał i może mieć mały wpływ na waszą ocenę... Pamiętajcie, żeby starać się zdobyć jak najwięcej punktów.
  Super. Lepiej być nie mogło.
 - Wybaczcie, muszę przygotować parę rzeczy do popołudnia - oznajmia z drwiącym uśmiechem nasz mentor wstając od stołu - Do zobaczenia, księżniczko - pochyla się w ukłonie przede mną i wychodzi.
  Trzask! Zaskoczona patrzę na przełamany na pół widelec wykonany z dziwnego tworzywa w moich rękach.
 - Lily...
 - Hm? - przenoszę swój wzrok na Zore.
 - Czy mogłabyś przestać rozwalać wszystko?
 - Jasne - odpowiadam mało przytomnie.
  W milczeniu dokańczam śniadanie i jedziemy windą na salę szkoleń. Postanawiam nie zwracać na nikogo uwagi, nie rozmawiać z nikim i ogólnie unikać kontaktu z innymi trybutami. Razem z Reuelem przechodzimy od stanowiska do stanowiska, chcemy wszystko przećwiczyć jeszcze raz. Po południu przychodzi kobieta objaśniająca nam pierwszego dnia zasady i oznajmia koniec szkoleń. Prowadzi nas do jakiejś sali i każe czekać na wywołanie. Siadamy na jednej z paru kanap. Będziemy wchodzili dystryktami, najpierw chłopak, potem dziewczyna.
 - Mort Thompson, Dystrykt Pierwszy - rozlega się w końcu jakiś kobiecy głos.
  Chłopak wstaje i pewnie idzie do sali, którą niedawno wszyscy opuściliśmy. Siedzimy w milczeniu. Co jakieś 15-20 minut wywołują kolejną osobę, ale nikt już nie wraca, widocznie od razu jadą na swoje piętro. Wyczytują dziewczynę z Trójki
  Spoglądam na Reuela. Widzę, że zaczyna się denerwować.
 - Jak ci źle pójdzie inni trybuci uznają cię za niegroźnego i zignorują - próbuję go pocieszyć, chociaż wiem, że jestem w tym beznadziejna.
 - I nikt nie będzie chciał nas sponsorować.
 - Skąd wiesz, czy to w ogóle będzie potrzebne? Umiemy sobie radzić sami! Widzisz, ja się nie denerwuję.
 - Bo ty od dziecka występujesz przed publicznością.
 - Pamiętaj, jakkolwiek nam pójdzie, będzie dobrze, wyobraź sobie, że to zwykłe ćwiczenia...
 - Reuel Castelert, Dystrykt Czwarty.
   Mój przyjaciel wstaje  i podchodzi do drzwi. Chwile się waha, po czym otwiera je i wchodzi zamykając je za sobą.
  Spuszczam głowę i zamykam oczy, wyciszam się. Nie mam pojęcia co zaprezentuję. Czy ci sponsorzy naprawdę są tacy ważni? czy nie przeżyjemy bez nich? jak TAM w ogóle będzie? Czy w ogóle przeżyjemy? Wzdrygam się. Zadaję sobie to pytanie od początku. A jeśli Reuely zginie? Nie wrócę sama do domu. NIE! Nie dam mu zginąć, szybciej  sama umrę. Śmierć... od dawna jestem na nią przygotowana. W trakcie powstania mogłam zostać zabita każdego dnia, ale teraz... teraz idę na rzeź ku uciesze Kapitolu. Będziemy się zabijać i umierać na oczach całego Panem, a za co? Za nic, za powrót do domu, z którego byśmy nie wyjechali, gdyby nie oni... Czuję jak wzbiera się we mnie gniew. Niedobrze, miałam się wyciszyć, nie denerwować...
 - Lily Anderson, Dystrykt Czwarty.
  W końcu. Wstaję i wchodzę do sali ćwiczeń. "Sędziowie" siedzą przy długim stole na podwyższeniu przy ścianie naprzeciwko wejścia do sali. Wychodzę na środek.
 - Czekamy, Czwórka - odzywa się znudzonym głosem główny organizator, Agnus Rebael, mężczyzna o krwistoczerwonych włosach i czarnym jak smoła garniturze.
  Część osób siedzących za stołem kieruje na mnie swój wzrok znad jakiś papierów, a we mnie nagle wzbiera się gniew. Gniew na tych wszystkich durnych Kapitolińczyków.  Kiedyś zabiję ich wszystkich. Klnę w myślach. Lista osób, które chcę pozbawić życia robi się coraz dłuższa.
  Spokojnie podchodzę do stanowiska z nożami. Zerkam w górę i szybko liczę. Pięć. Biorę do ręki finkę i na próbę rzucam do kukły na drugim końcu sali. Ostrze wbija się w sam środek serca namalowanego na niej. Sięgam po pięć kolejnych noży. To głupie, nie rób tego, to... Rzucam z całej siły w górę. Trzask! Jeden. Przyćmienie, odskakuję w bok. Dwa. Czyjeś krzyki. Trzy. Coraz więcej odprysków, coraz ciemniej. Cztery. Odskok, najgłośniejszy trzask, wszędzie szkło. Pięć. Ciemność. Krzyki organizatorów. Uśmiecham się słysząc w nich panikę. Uspokajam oddech. Trafiłam. We wszystkie pięć palące się lampy. W końcu jakieś boczne światła się zapalają. Wszyscy rozglądają się zdezorientowani, część patrzy się na mnie zszokowana, na niektórych twarzach widzę strach. Nigdzie nie dostrzegam Werta i uświadamiam sobie, że nie widziałam go w ogóle przy tym stole. Tylko jedna osoba patrzy się na mnie z pogardą spod zmrużonych powiek, a jest nią Agnus Rebael.
 - Buntowniczka z powstania, czyż nie?
  Kiwam głową prostując się.
 - Kat i osobisty pies Browna, nieprawdaż?
 - Uważaj na to, co mówisz - syczy - Wiesz, ja przynajmniej nie umrę w ciągu najbliższych trzech dni.
 - Widzisz - przedrzeźniam go - ja też nie zamierzam.
   Odrzuca głowę do tyłu śmiejąc się kpiąco.
 - Zginiesz jako pierwsza, gwarantuję ci to.
 - Nie byłabym tego taka pewna - wzruszam ramionami - mogę już opuścić salę? Niezbyt odpowiada mi towarzystwo...
 - Zobaczymy kto się będzie śmiał ostatni.
 - Zobaczymy - uśmiecham się lekko i wchodzę do otwartej windy. Wciskam przycisk z numerem 4 i przez zamykające się drzwi widzę jeszcze rozzłoszczonego głównego organizatora Pierwszych Głodowych Igrzysk.
 
 *****
Lewiatan, sprawdzałam, ale tam też nie znalazłam :<
Przepraszam wszystkich. Ostatnio nic mi nie wychodzi, jestem ciągle zmęczona psychicznie i zdołowana nawałem nauki i wszystkim dookoła.
Proszę o szczerą krytykę, wytykanie błędów, nawet gdy jesteście na tym blogu pierwszy i ostatni raz, piszcie śmiało co o tym myślicie, nie bójcie się wyrażać negatywnych opinii, mogą one mi tylko pomóc poprawić się.
Dziękuję wszystkim komentującym i czytającym tego bloga. Mam nadzieję, że jeszcze wpadniecie tu kiedyś ;)

19 komentarzy:

  1. Ajajaa! Ale super, bardzo mi się podoba, najlepsze te noże !!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dzięki :> nie byłam właśnie do końca jak to wyjdzie, więc cieszę się, że Ci się podoba ^^

      Usuń
  2. Jej... bardzo fascynuje mnie temat Głodowych Igrzysk i od dawna mam zamiar poświęcić trochę czasu "Igrzyskom Śmierci" - wprawdzie widziałam film, ale z doświadczenia wiem, że książka daje lepsze odczucia sytuacji i pomaga wkroczyć w ów świat, który przedstawia.
    Fascynujące. Niby zwykłe fanfiction (z całym szacunkiem wobec autorki), a jednak naprawdę mnie oczarowałaś. Potrafisz w niektóre sytuacje wpleść nawet czarny humor, co uwielbiam. Postać Lily mnie, wręcz, fascynuje. Wie, o co walczy i ma w tej walce słuszność. Cóż, pozostaje mi jedynie w dalszym ciągu śledzić jej losy!

    www.listy-przekletej.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Książkę naprawdę warto przeczytać, według mnie jest o wiele lepsza niż film ^^
      Bardzo Ci dziękuję i zapraszam ponownie ;>

      Usuń
  3. Dziękuję :> rozdziały będą pojawiać się pewnie co weekend, przynajmniej postaram się, żeby tak było ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytałam film, oglądałam książkę Igrzyska Śmierci i twoja bohaterka przypadła mi bardziej do gustu niż postać z książki. Nie wiem czemu tak jest. Ot, może mój kaprys, albo twoja wydaje mi się bardziej odpowiednia?
    Nie ma pod łóżkiem, ojej! Uciekła cholera jedna. Gonić ją!
    Nie przejmuj się, mi też nic ostatnio nie idzie i najchętniej zakopałabym się w swoim pokoju nie wychodziła stamtąd do końca świata. Taki nastrój! Powtarzaj sobie: Byle do wiosny! Byle do wiosny! Bo ta jak na złość ucieka...
    No, ale ja tak gadam i gadam, a rozdział przecież cudo jest. Naprawdę! Ja nie wiem jak wygląda coś napisanego, gdy masz chęci, wenę i wszystko w pakiecie.
    Wert mnie wkurwia, no! Chciałabym go zabić, albo potraktować paralizatorem. Li dobrze zrobiła, że go wcześniej ostrzej potraktowała, bo naprawdę z niego cham i buc.
    Ogólnie rozdział bomba.
    Pozdrawiam i weny życzę!
    Przepraszam jeszcze, że komentarz tak krótki, ale obiecuję, że niedługo wrócę i wypowiem się należycie, a nie tylko w dwóch, trzech zdaniach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzisz? Wszystko ucieka! Wena, wiosna, dobry humor :<
      Prezentacje opisywałam na brudno z cztery razy i żadna wersja mi się nie podobała :/ ta już wyszła mi najlepiej z nich wszystkich, jak wpadnie mi coś genialnego do głowy to może ją jeszcze poprawię ;p
      Wert pierwotnie miał być inny, ale przez wasze komentarze po pierwszym spotkaniu z nim zupełnie go zmieniłam i w sumie tak wydaje mi się, że jest ciekawiej ;> w następnym rozdziale będzie go trochę i akurat jego na razie nie uśmiercam ^^

      Usuń
    2. No właśnie widzę, że wszystko ucieka. Eh.. niedobrze.

      Usuń
  5. Podziwiam Lily, że tyle wytrzymała z Wertem, ja chyba rzuciłabym się na niego przy pierwszej lepszej okazji. Mimo wszystkiego go lubię, sama nie wiem czemu. Jestem okropnie ciekawa, co dalej wymyślisz. ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hahah xD ona już ledwo wytrzymuje ^^ ja ogólnie jestem zadowolona z tego jak mi wyszła ta postać :> następny rozdział mam już mniej-więcej napisany, więc niedługo powinien się pojawić ;)

      Usuń
  6. Eh, pora na moją opinię. Wert jest super! No po prostu! :D Moja wena uciekła ale powróciła (chyba) i biorę się w obroty z igrzyskami a ten geniuszaśny rozdział mnie jedynie zmotywował! Chciałam powytykać błędy, ale na prawdę nie mam serca i rozumu. Za bardzo Lily powaliła mnie tym co zrobiła przed organizatorami o.O Dzielna dziewczyna! I jeszcze te słowa - "Kat i osobisty pies Browna, nieprawdaż?" KOCHAM JE! Ironia i chamstwo! Dwie rzeczy które cenię sobie u ludzi :D Jedne z dwóch... Kapitol jest chory :> No cóż... Właściwie po rebelii nic się nie zmieniło. Władza przeszła po prostu w inne ręce. Ja osobiście twierdze, że Coin była równie zła co Snowy :3 Payler może nie... Ale jednak :>
    Czekam! Na nexta!
    Kraken

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pisz, pisz, bo nie mogę się już doczekać tych Twoich igrzysk ^^
      Miałam spore wątpliwości co do tego, jak mi to wyszło, bo ostatnio nic mi właściwie nie wychodzi :p ale cieszę się, że Ci się podobało ^_^
      Co do Coin zgadzam się z Tobą absolutnie, a Paylor... to przekonamy się chyba w Twoim fan fiction ;>

      Usuń
    2. Rozkaz to rozkaz pani kapitan ^^ Paylor wydała mi się... zbyt dobra. Bo sympatyczna to ona nie była xD Może ją zabiję :\ I jak nic Ci nie wychodzi?! To opowiadanie to perełka!

      Usuń
    3. Taaaaaak! Wszystkich zabić! :D
      no ciągle nic mi nie idzie :< serio, miałam poważne wątpliwości czy wstawiać ten rozdział, bo wydał mi się taki... nie za dobry xp

      Usuń
  7. Świetna główna bohaterka :) Taka Katniss z Czwórki ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niedobrze :o nie chciałam, żeby postać Lily przypominała Katniss xp właściwie to się nawet nad tym nigdy nie zastanawiałam ;p tak naprawdę buduję ją trochę na podstawie realnej osoby ;>

      Usuń
  8. Zostałaś nominowana. Więcej na moim blogu: walka-o-wolnosc.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  9. Świetny rozdział ;) Widać, że Bastian dobrze nauczył Lily rzucać nożami :D

    OdpowiedzUsuń
  10. Rozdział wspaniały tak jak wszystkie inne:)Kiedy czytam twojego bloga mam wrażenie jakbym była główną bohaterką.
    Nie mogę już doczekać się igrzysk.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy komentarz c: one naprawdę bardzo pomagają w prowadzeniu bloga
I proszę o niespamowanie pod postami :) do tego jest zakładka SPAM