wtorek, 26 lutego 2013

VII

   Wszystko przebiega tak szybko, że widzę to jakby przez mgłę. Inne rydwany, jakiś plac, oficjalne powitanie, powrót do stajni. Otrząsam się z otępienia dopiero, gdy podbiega do nas uśmiechnięta Mari i jak zwykle rozentuzjazmowana Zora.
  - Pięknie! Pięknie! Zrobiliście świetne wrażenie! - piszczy ta druga.
  Patrzę na Reuely'ego, on obraca głowę w moją stronę.
 - Było... chyba było dobrze - mówię uśmiechając się niepewnie.
  Mój przyjaciel reaguje zupełnie inaczej niż bym się tego kiedykolwiek spodziewała. Gwałtownie łapie mnie za ramiona i patrzy mi przejęty prosto w oczy.
 - Dobrze?! - wybucha - Rozpoczęły się właśnie oficjalne przygotowania do naszej rzezi! Jak może być dobrze?! To całe widowisko! Robią z tego rozrywkę! Jak możesz uważać, że jest dobrze?! - krzyczy, puszcza mnie i odchodzi gniewny.
  Stoję zszokowana nie wiedząc co zrobić. Przez cały czas był taki opanowany, co mu się stało, że nagle tak wybuchnął? Co go aż tak wyprowadziło z równowagi?
 - Czwórka. - wyrywa mnie z zamyślenia męski głos dobiegający zza moich pleców.
  Odwracam się.
 - Jedynka - odpowiadam widząc chłopaka z tego dystryktu, tego co jedzie, by nas powybijać.
 - To ja będę tym, który cię zabije - mówi mściwie.
 - Ciężko uśmiercić swojego zabójce - patrzę się na niego z wyższością, pogardą.
 - Żebyś się nie przeliczyła - syczy i odchodzi.
  Schodzę z rydwanu i wyprostowana idę do windy.
 - Lily!  - słyszę za sobą głos Mari, ale nie reaguję.
  Jestem wstrząśnięta wybuchem Reuela i zirytowana słowami chłopaka z Jedynki. Przy windzie stoi jakiś mężczyzna. Nie wygląda na typowego Kapitolińczyka. Ma na sobie zwykły ciemnoszary garnitur, ciemne włosy, żadnych jaskrawych kolorów ani makijażu. Przypatruje mi się bystrymi, piwnymi oczami.
 - Czwórka - mówi, gdy staję naprzeciwko windy i tym samym koło niego.
  Zaczyna mnie to już wszystko wkurzać.
 - Co? - warczę.
 - Czwórka - powtarza mężczyzna - to wasze piętro. Każdy dystrykt ma swój numer.
 - Jakże oryginalnie! - prycham cicho.
 - Jestem Wert - przedstawia się.
 - Lily - przyciskam świecący się już guzik przywołujący windę.
 - Dobrze się czujesz? - pyta marszcząc brwi - wyglądasz słabo.
 - Wybacz, ale nic cię nie powinno to obchodzić - rzucam opryskliwie wchodząc do przybyłej windy, on także to robi. Czego on, do licha, chce ode mnie? Stał pod tą windą już chyba od jakiegoś czasu, zdążyłby wsiąść do niej wcześniej.
 - O co chodzi? - pytam poddenerwowana.
  Uśmiecha się kpiąco wciskając numer 4, co irytuje mnie jeszcze bardziej.
 - Jedziemy na to samo piętro.
  Nie mówię już nic, nie chcę wybuchnąć, jak przed chwilą Reuel. W ciszy jedziemy w górę. Winda cicho się zatrzymuje i otwiera. Moim oczom ukazuje się bogaty i nowoczesny apartament. Wszystko wygląda to na drogie i nowe. Widzę Reuely'ego. Siedzi na kanapie tyłem do mnie, twarz ma schowaną w dłoniach. Biorę głęboki oddech uspakajając się i podchodzę do niego. Siadam obok.
 - Reuel...
  Dopiero teraz unosi głowę i patrzy na mnie zaskoczony, po chwili zaskoczenie przeradza się w... ulgę?
 - Lily... Przepraszam - mówi cicho.
 - Nie masz za co. - wzruszam ramionami.
 - Ma - mówi Wert siadając w fotelu naprzeciwko nas - to on miał cię chronić, pocieszać, dodawać otuchy, a nie samemu wybuchać gniewem.
  A już o nim zapomniałam na chwilę.
 - Kim ty, do cholery, jesteś? - pytam wkurzona.
 - Wert, już ci mówiłem - wyszczerza zęby w drwiącym uśmiechu - jestem waszym mentorem.
  Zapada cisza.
 - Brałeś udział w próbnych igrzyskach. - mówi po chwili Reuel.
  Wert kiwa głową
 - Świetna zabawa.
  Gwałtownie się zrywam. Chcę go zabić. Reuely szybko reaguje, błyskawicznie wstaje i łapie mnie od tyłu za ramiona. Próbuję się wyrwać, ale jego uścisk jest za silny dla mnie.
 - Puść mnie - warczę.
 - Lily, uspokój się!- mówi, ale poluźnia uchwyt.
 - Och! Co się dzieje?! - pisk Zory.
  Reuely mnie puszcza. Odwracam się w stronę Kapitolinki.
 - Gdzie jest mój pokój? - pytam zdenerwowana.
 - Nie obejrzysz powtórki z przejazdu? - pyta zdziwiona.
 - Nie.
  Zora wzdycha głośno.
 - Lil... musimy poznać swoich wrogów. - mówi spokojnie Reuel - Jutro pierwszy dzień szkoleń, warto chociaż kojarzyć kto jest skąd i... Lily... proszę...
  Odwracam się niechętnie. Wiem, że ma racje. Chwilę się waham, ale napotykam pogardliwy wzrok Werta. O nie, nie będę przebywała z nim w jednym pomieszczeniu.
 - Gdzie jest mój pokój? - powtarzam zwracając się znowu do Zory.
 - Drugie drzwi na lewo. - wskazuje zrezygnowana na schody na półpiętro.
  Bez słowa wchodzę po nich i idę do przydzielonego mi pokoju. Jak tylko przekraczam próg, zatrzaskuję za sobą drzwi. Chcę być sama. Rozglądam się po pomieszczeniu. Tu, jak wszędzie widać przepych Kapitolu, wielkie łoże z pościelą wykonaną z materiałów, których nigdy wcześniej nie widziałam nawet na oczy, szafa z panelem sterującym, własna łazienka, jakiś stolik, kanapa, szafka, fotele. Przynajmniej tu zrezygnowali z jaskrawych barw, wszystko jest w kolorach morza. Naprzeciwko mnie znajduje się duże na pół ściany okno. Podchodzę do niego. Kapitol. Widać go teraz w pełnej okazałości. Rozglądam się po ogromnych wieżowcach, jaskrawo ubranych ludziach chodzących po ulicach, nowoczesnych samochodach. Przypatruję się trasie, którą jechały rydwany i... zamieram. Już wiem co tak wyprowadziło z równowagi Reuela. Plac. Omamiona rolą, którą miałam odegrać nie do końca zdawałam sobie sprawy z tego co się dzieję dookoła mnie. Teraz już to dostrzegam. Plac, który ja widziałam na żywo, a wszyscy mieszkańcy dystryktów musieli oglądać na ekranach telewizorów, plac, na którym całe Panem zobaczyło klęskę powstania, stłumienie naszego buntu. Odwracam się, nie chcę na to patrzeć. Rzucam się na łóżko i chowam twarz w miękkiej poduszce. Mam tego wszystkiego już dosyć. Chcę stąd uciec, znaleźć się gdzieś daleko, gdziekolwiek, byleby nie tu. Siadam i znowu widzę naprzeciwko siebie Kalipso. Wygląda na zmęczoną, jej suknia jest w nieładzie, próbuje ją nieudolnie poprawić i nagle zauważa na swojej szyi przewiązany cieniutkim sznureczkiem flecik. Bierze go niepewnie do ręki, przykłada do ust i gra cicho. Melodia uspokaja, usypia. W końcu przerywa i kładzie się na łóżku, znika z odbicia lustrzanego. Zasypiam.
***
   Budzę się, ale nie otwieram oczu. Miałam taki dziwny sen... jakieś rydwany, igrzyska, Kapitol... słyszę jak ktoś mnie woła.
 - Daj mi spać! - drę się nakrywając kołdrą. Nie chcę jeszcze wstawać.
 - Śniadanie! - krzyczy nieznany mi, męski głos zza drzwi.
  Zaniepokojona tym zrywam się z łóżka. Z moich ust wydobywa się krótki krzyk. To nie był sen, niedługo zaczną się igrzyska, a ten nieznany głos należy do Werta. Siadam na łóżku i chowam twarz w dłoniach, potrzebuję chwili, żeby się uspokoić, ogarnąć psychicznie. Po chwili wstaję i idę do łazienki. Prysznic nie jest zwykłym prysznicem, panel sterujący nim ma mnóstwo opcji. W końcu ustawiam letnią wodę i myję się próbując zmyć z siebie bród Kapitolu. Owijam się ręcznikiem, zawieszam flecik na szyi i idę do szafy. Wybieram zwykłe spodnie, najbardziej zbliżone do tych, które noszę codziennie i szarą bluzę, związuję jeszcze włosy w zwykły kucyk i przeglądam się w lustrze. Widzę siebie, bez makijażu i dziwnej sukni, to już nie Pani Mórz, a Lily, zwykła Lily z Czwórki. Idę na śniadanie. Przy stole siedzi już Wert, Reuel i Zora.
  Siadam obok mojego przyjaciela.
 - Jak się czujesz? - pyta.
 - Nie wiem - wzruszam ramionami - chyba całkiem dobrze.
 - Dziś jest pierwszy dzień szkoleń trybutów.
  Zamieram sięgając po kromkę chleba, cofam rękę, przytomnieję.
 - No taaak...
 - Lily
  Patrzę na Reuela.
 - Tak?
 - Nie musimy iść jak nie chcesz.
 - Musicie! - oburza się Zora - szkolenia są obowiązkowe!
 - A co? Zabiją nas jak nie pójdziemy? - prycham.
  Wert zakrztusza się jedzeniem, Zora zamiera w bezruchu, a Reuel uśmiecha się tylko lekko pod nosem.
 - Lil! - syczy w końcu cicho Kapitolinka - Idziecie! Bez dyskusji! Chcesz przeżyć? - zniża głos do szeptu - Musisz poznać swoich wrogów, znać ich umiejętności!
  Wzdycham głośno, wiem, że ma rację.
 - Przecież nie powiedziałam, że nie pójdę. - mruczę pod nosem.
 - I tak nie przeżyje - Wert uśmiecha się tym swoim drwiącym uśmiechem - za łatwo ją wyprowadzić z równowagi, poza tym w ogóle nie myśli.
 - A co ty o mnie wiesz?
 - Widzę jak się zachowujesz, to mi wystarczy. Nie radzę ci próbować mnie zabić - śmieje się na widok gniewu na mojej twarzy - I odrzucać mojej pomocy, przyda ci się.
 - Nie chcę jej. - warczę.
 - Tak ci się tylko wydaje - nachyla się nad stołem patrząc mi w oczy. Czemu musiałam usiąść naprzeciwko niego? - Ale moja pomoc może ocalić ci życie.
 - On mówi prawdę, Lily. - wtrąca Zora.
  Wzruszam ramionami na znak, ze na razie odpuszczam. Nie chce mi się kłócić.
 - Idziemy? - pytam Reuela.
 - Nic nie zjadłaś.
  Szybko pochłaniam dwie kanapki. Chcę już tylko znaleźć się jak najdalej od Werta. Reuel chyba to zauważa, uśmiecha się i gdy tylko kończę jeść, wstaje.
 - Chodźmy.
 - Powodzenia - mówi nasz "mentor" kpiąco - Tylko pamiętaj, że nie możesz jeszcze nikogo zabić! - dodaje śmiejąc się, gdy ja już odwracam się i odchodzę z Reuely'm do windy.
  W milczeniu jedziemy na dół, na piętro sali ćwiczeń. Część już tam jest. Widzę parę z Jedynki, chłopaka z Dwójki, kojarzę go skądś, ale nie mam pojęcia skąd, uśmiecha się do mnie kpiąco. Odwracam wzrok. Prawie wszyscy już przybyli, brakuje Gora i jeszcze paru innych. Niektórzy wyglądają jakby nie mogli się już doczekać wyjścia na arenę, reszta jest przerażona, smutna lub zrezygnowana.
  Przychodzi jakaś kobieta i mówi o zasadach, których mamy przestrzegać podczas szkoleń po czym odchodzi polecając, byśmy zaczęli ćwiczyć.
 - Co najpierw? - pyta Reuel rozglądając się po sali.
  Patrzę na stanowiska.
 - Chyba czas nauczyć się rozpalać ognisko. - wzdycham cicho. Nienawidzę ognia.
 - Chciałbym trochę poćwiczyć strzelanie... - mówi niepewnie.
 - Idź - uśmiecham się lekko - jeszcze nie mogą mnie zabić.
  Odwzajemnia uśmiech i odchodzi. Kieruję się do zakątka z ogniskami. Opiekun odpowiedzialny za ćwiczenia tutaj jest cierpliwy i wyrozumiały. W końcu przezwyciężam strach i udaje mi się rozpalić malutkie ognisko, po czym dopilnować, by nie zgasło od razu. Dokładam ostrożnie drewna, gdy ktoś obejmuje mnie od tyłu. Odwracam się pewna, że to Reuel. Zastygam w przerażeniu. To nie Reuel, to chłopak z Dwójki.
 - Witaj, Lily. - na jego twarzy ciągle widnieje ten kpiący uśmiech.
  Odsuwam się.
 - Czego chcesz?
 - Nie poznajesz mnie. - to jest stwierdzenie, smutno kręci głową - Po tylu latach mnie nie poznajesz...
 - Kim jesteś? - boję się tego zabójcy.
 - Dobrze mnie znasz, Li. Jestem Bastian, a raczej ty znasz mnie pod takim imieniem.
  Zapada cisza. Patrzę się na niego osłupiała, nie mogę w to uwierzyć, to jest... niemożliwe...
  Moja rodzina od zawsze miała kontakty z innymi dystryktami, przyjaźnili się z różnymi ludźmi, pisali listy, jechali do siebie w "delegacjach", szczególnie mama. Oczywiście wszystko zmieniło się po powstaniu, ale wcześniej i ja miałam kontakt z mieszkańcami innych dystryktów. Gdy byłam mała, przyjechali do nas przyjaciele mamy z Siódemki, byli przenoszeni do Dwójki ze względu na jakąś chorobę mężczyzny, głowy rodziny. Pozwolono im zatrzymać się u nas na parę dni. Rodzina składała się z małżeństwa i syna rok starszego ode mnie. Żeby dorośli mogli w spokoju rozmawiać, wysyłali nas, byśmy się razem bawili. Pierwszego dnia trwała ciągła rywalizacja, kto jest szybszy, zdolniejszy, lepszy, byliśmy tacy mali i głupi! Ciągłe współzawodnictwo skończyło się, gdy chodząc po cieniutkich gałęziach drzew nad rzeką, one załamały się pod nami i wpadliśmy do wody. Śmiejąc się pływaliśmy i bawiliśmy w wodzie, ja uczyłam go lepiej pływać, on potem odwdzięczył mi się pokazując, jak rzucać nożami. Następne dni spędziliśmy na świetnej zabawie. Tak bardzo się zaprzyjaźniliśmy, że gdy on wyjeżdżał, płakałam. Od tamtego czasu nigdy się nie spotkaliśmy, ale  regularnie pisaliśmy do siebie listy. Przed powstaniem jeszcze wymienialiśmy informacje o idei buntu w naszych dystryktach, planach i taktykach. Po, już żaden list nie mógł przedrzeć się przez bariery Kapitolu. Ten chłopak miał na imię Bastian, a przynajmniej ja go znałam pod takim imieniem.
 - Od razu cię poznałem - mówi - chociaż... zmieniłaś się - znów ten kpiący uśmiech - wydoroślałaś.
 - Lily? - Reuel staje przy nas.
 - Muszę iść - mówię zdezorientowana do Bastiana.
 - Przyjdź o północy na dach - szepcze.
  Kiwam głową, wstaję i odchodzę z Reuely'm.
 - Po co gadałaś z tym zabójcą? - pyta cicho mój przyjaciel.
 - To nie zabójca! - oburzam się, chociaż przed chwilą jeszcze sama tak uważałam.
 - Co się dzieje? - wzdycha głośno.
 - Ja... ja go znam...
 - Nie możesz go znać, jest z Dwójki, jak niby miałabyś go poznać, co?
 - Znam go... znam go dłużej niż was. Gdy byłam mała przyjechał do nas z rodziną, wtedy go poznałam, potem pisaliśmy do siebie listy. Od powstania nie miałam z nim żadnego kontaktu, nie dali mi wysłać żadnego listu... do dziś nie wiedziałam nawet, czy żyje...
  Zapada cisza.
 - Nic nigdy nie mówiłaś o nim - mówi po chwili Reuel.
  Milczę. To prawda, nie wiem czemu, ale chciałam zachować tylko dla siebie znajomość z Bastianem.
 - Nigdy jakoś nie było okazji - mamroczę.
 - Lily! Chcę wiedzieć co się dzieję! Czy chcesz mieć mnie za sojusznika, czy sprzymierzać się z innymi...
 - Tak! Nie! Reuel! - patrzę mu prosto w oczy - Jesteśmy razem, chronimy się nawzajem, tylko my. MY. Tylko tobie ufam, ale... chcę z nim porozmawiać, tylko tyle. Nie stworzę żadnego sojuszu z nikim innym, by go potem zabić, albo czekać aż on zabije nas.
 - To twój przyjaciel...
 - Ty nim jesteś. Teraz tylko ty. Wszystko inne jest nieważne, bo musi takie być.
 - Lily...
 - Tak?
  Waha się przez chwile, po czym mówi:
 - Pamiętaj kim jesteś.
  Uśmiecham się lekko.
 - Pamiętam. Chodźmy już poćwiczyć coś. Co proponujesz?
 - Wspinanie?
  Śmieję się, to ostatnie co musielibyśmy trenować.
 - Tak, chodźmy się odstresować.

*****

Bardzo, ale to bardzo dziękuję wam za wasze opinie :) nawet nie wyobrażacie sobie jak mnie radują ^-^ cieszę się, że podobają wam się moje "wypociny" i proszę o cierpliwość, zbliżamy się coraz bardziej do igrzysk ;>  i ciągle zwracam się z prośbą o wasze komentarze, sugestie, co jest źle, co dobrze i ogólnie co o tym wszystkim sądzicie.

6 komentarzy:

  1. Oh, dziękuję :) nareszcie odkryłam twój blog. Miło mi, że mnie nominowałaś. Ale chyba odmówię. Jest kilka niewygodnych pytań (xD) nie mam pojęcia kogo nominować ani jakie pytania zadać... Może wezmę się w garść i napiszę jak co§ wymyślę albo odpowiem na pytania... :) Jeśli już to nota pojawi się na blogu informacyjnym - swimming-with-kraken.blogspot.com Jeszcze raz dziękuję - Kraken c:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja też się wahałam, ale w końcu się przemogłam :p

      Usuń
  2. Hej, zaciekawiło mnie twoje opowiadanie i myślę, że będę tu wpadać o wiele częściej...
    Zapraszam też do mnie: http://igrzyskasmierci-historiapierwsza.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej, dziękuje za nominacje, nie spodziewałam się :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję bardzo za nominację! Nie spodziewałam się kompletnie, a tu miła niespodzianka:) Jeszcze raz dziękuję:D

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdziały są długie i takie piękne! Tak mi źle, że dopiero teraz cię znalazłem!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy komentarz c: one naprawdę bardzo pomagają w prowadzeniu bloga
I proszę o niespamowanie pod postami :) do tego jest zakładka SPAM