poniedziałek, 11 lutego 2013

I

  Stukot kroków odbija się echem po ogromnym placu. Zdaje się, że cały Dystrykt Czwarty milczy wsłuchany w rytm uderzeń butów o bruk.
Rozglądam się dookoła. Wszyscy idą ze spuszczonymi głowami, nikt nie odważy się nawet odezwać. Co się dzieję? Jakieś zebranie? Apel? Nie przypominam sobie, by Strażnicy Pokoju, którzy rozgłaszali wczoraj, że następnego dnia mamy się zjawić w południe na placu, mówili coś o powodzie, dla którego jest organizowana ta zbiórka. Przenoszę swój wzrok na rozświetlony górującym słońcem, taras przed ratuszem. Ustawiono na nim cztery krzesła i dwie szklane kule z czymś białym wewnątrz. Po obu stronach „sceny” znajdują się ekrany.
- Tutaj – słyszę nieprzyjazne mruknięcie i ktoś popycha mnie na prawo.
  Patrzę na Kathy – pilnującą porządku Strażniczkę Pokoju. Nigdy mnie nie lubiła. Marionetka w rękach Kapitolu.
 - Co się dzieję? - pytam ją, siląc się na neutralny ton głosu.
  Obrzuca mnie nieprzyjaznym spojrzeniem, po czym uśmiecha się kpiąco, rozpoznając przed kim stoi.
 - Córeczka burmistrza – cmoka, kręcąc głową. – Skończyłaś już się bawić w rebeliantkę?
  Przygryzam wargę, próbując powstrzymać się od złośliwej odpowiedzi, która mogłaby tylko sprowadzić na mnie parę batów. Córka burmistrza, czy nie, kary spadną na każdego za choć jedno, niewłaściwe słówko.
 - Co się dzieję? - powtarzam pytanie.
 - Apel, nie widzisz? - prycha. – Stawaj tu – popycha jakąś szesnastolatkę za mną i zajmuje się ustawianiem reszty.
  Już prawie wszyscy stoją na swoich miejscach. Nastolatkowie przed sceną - osiemnastolatkowie z przodu, a najmłodsi na końcu. Dorośli i młodsi stoją dalej. I tak prawie wszyscy mieścimy się na placu. Krwawa wojna dystryktów z Kapitolem zgarnęła swoje plony. Pozostawiła także wiele kalek, sierot, wdów, bezdomnych... Zniszczyła nie tylko budynki, zabrała wiele żyć, wystawiła nas próbie, zburzyła wzajemne zaufanie, nadzieje. Zmusiła do walki, nawet przeciwko najbliższym. Przegraliśmy. Mija już rok od naszej ostatecznej porażki, a ona wciąż niesie ze sobą konsekwencje.
 - Cisza! - krzyczy głos z głośników, chociaż na placu panuje praktycznie absolutne milczenie.
  Na scenę wchodzi mój ojciec – burmistrz Czwartego Dystryktu, jego nowa żona – Stephy (w życiu nie nazwę jej nawet macochą) oraz Główny Strażnik Pokoju – Harry. Siadają na krzesłach ustawionych na tarasie. Ostatnie miejsce wciąż pozostaje puste. W końcu mój ojciec wstaje i wychodzi na środek. Widać po nim, że jest smutny i zamyślony. Chwilę błądzi wzrokiem po zgromadzonych, zatrzymując się na chwilę na mnie, po czym wędruje dalej. Obracam głowę na lewo i szukam w tłumie członków naszej trzyosobowej bandy. Steve'a już nie liczę – zdradził nas w trakcie powstania. W końcu dostrzegam ciemną, rozczochraną czuprynę Reuela, a obok blond włosy wysokiego Jamesa.
  Cichy, spokojny głos burmistrza rozlega się po całym placu. Musi mieć podłączony mikrofon, bo słychać go bardzo dobrze. Mówi o historii Panem, wojnie, dystryktach, Kapitolu, powstaniu, bla, bla, bla, bla.
  Reuel trąca Jamesa i szepcze mu coś do ucha, po czym, jakby czując na sobie mój wzrok, spogląda na mnie. Uśmiecha się lekko, ale ten uśmiech nie sięga jego oczu. Marszczę brwi i przenoszę wzrok z powrotem na ojca. Kończy właśnie wychwalać Kapitol i opowiadać o dobroci prezydenta Browna.
Piękne przemówienie, panie Anderson. Może pan pozostać jeszcze chwilę na swoim stanowisku. Póki będzie pan pamiętał, kto tu rządzi”. 
  Nagle burmistrz robi przerwę i przebiega zakłopotanym wzrokiem po nas. 
 - Ostatnio w Kapitolu zawiązano Traktat o Zdradzie. Dla przypomnienia, że Mroczne Dni nie mogą się powtórzyć, organizowane są Igrzyska Głodowe.
„Traktat o Zdradzie”, „Igrzyska Głodowe”... nie brzmi to za dobrze.
 - Wiąże się to z daniną w postaci jednego chłopca i jednej dziewczyny w wieku od 12 do 18 lat z każdego dystryktu. Zostaną wybrani poprzez losowanie, a następnie pojadą do Kapitolu, gdzie po parudniowych przygotowaniach zostaną przeniesieni na arenę, by tam odbyć walkę na śmierć i życie z trybutami pozostałych dystryktów. Zwycięży ostatni żyjący trybut lub dwójka, o ile pochodzą z tego samego dystryktu.
  Mówi coś dalej, ale ja już przestaję go słuchać. Powoli dociera do mnie to, co przed chwilą usłyszałam. Rozglądam się kolejny raz. Teraz widzę już tylko zastygnięte w przerażeniu twarze lub łkające matki, stojące daleko od swoich dzieci. Dzieci, które mogą zostać im za chwilę odebrane na ich oczach. A one nic nie będą mogły zrobić.
  Wszyscy żyliśmy w złudnej nadziei, że po Mrocznych Dniach nie musimy obawiać się już niczego gorszego, że jesteśmy już bezpieczni, nawet jeśli nie wywalczyliśmy tego, co chcieliśmy. Myśleliśmy, że dadzą nam żyć...
 - Można zgłaszać się na ochotników – mówi głośniej ojciec.
  Ochotników! Co za głupiec szedłby na śmierć?! Ktoś, kto chciałby ocalić życie drugiej osobie.
Jednak milczenie panujące na placu jest nad wyraz jasną odpowiedzią jeśli chodzi o chęci co do udziału w tych całych igrzyskach.
 - W takim razie przechodzimy do losowania – Stephy wstaje i podchodzi do kuli na prawo. Zanurza w niej rękę i wśród niemego oczekiwania wyciąga po chwili małą, białą karteczkę. Powoli, jakby chcąc celowo dodatkowo wszystko przedłużyć, rozwija ją i czyta wolno – Lily Anderson.

To ja.

4 komentarze:

  1. to było jasne, że ją wylosują, ale jak to ja i tak to przeżywam. jestem bardzo wrażliwa. ciekawe kim będzie chłopak. bardzo ciekawa historia. lecę czytać dalej. <3

    OdpowiedzUsuń
  2. A czy zasadę, że może wygrać 2 trybutów z tego samego dystryktu, nie wprowadzono dopiero, jak Katniss brała udział?
    Szkoda, ze taki krótki rozdział

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział bardzo fajny :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Super zakochałam się już w pierwszym rozdziale

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy komentarz c: one naprawdę bardzo pomagają w prowadzeniu bloga
I proszę o niespamowanie pod postami :) do tego jest zakładka SPAM