niedziela, 13 grudnia 2015

Rozdział XII

Dylan

  Blask reflektorów oświetla scenę, na której zaraz odbędzie się już ostatni akt tej tragedii rozgrywany w Kapitolu - prezentacja trybutów. Zajmuję wyznaczone dla mnie miejsce obok reszty mentorów, ale jeszcze jedno jest puste.
Lily nie przyszła. Przez ostatnie dni, podczas trwania treningów, przechodziła operacje i zabiegi mające na celu odmłodnienie jej o paręnaście lat. Nie pokazywała się w apartamencie i byłem chyba jedyną osobą, z którą miała kontakt przez ostatnie trzy dni. Chowała się przed światem, by jej plan nie wyszedł na jaw. Tak więc, na mojej głowie zostało kontaktowanie się z pozostałymi mentorami i pilnowanie Idril i Matta. Z triumfatorami wszystko przebiega nawet aż za dobrze. Niektórzy nie mogą już się doczekać, by utrzeć nosa Kapitolowi, zmieniając reguły mentorowania. Wciąż nie potrafię zrozumieć, jak mogą chcieć wymordować własnych trybutów, ale wiem, że zrobią to tylko ze względu na Lily. Gdyż mimo jej szaleństwa, dziwnych zachowań i często niezbyt przyjaznego nastawienia, to wciąż jest żywą legendą, ulubienicą tłumów, pierwszą triumfatorką, tą "niepokonaną". I Kapitol, i dystrykty kochają ją na swój sposób i jedno jest pewne - triumfatorzy poszliby za nią w ogień. Bo wiedzą, że idąc za nią - idą po wygraną. 
  Idril nie ma pojęcia, co się kroi. Nikt nie poinformował jej, że Lily wyjdzie za nią na arenę i oby do ostatniej chwili nic się nie wydało. Nad małą Andersówną w ogóle nie mam kontroli. Co dzień znikała na treningach z Wertem, zbyt zdesperowana, by przeżyć, aby zastanowić się choć przez chwilę, czy coś jest nie tak. Nie dało się z nią nawet spokojnie porozmawiać, uciekała przede mną i Mattem. Wiem, że chce przeżyć za wszelką cenę, widzę, jak się boi, choć tuszuje to w mistrzowski sposób. Panikuje. I, jak mówi przysłowie, tonąc, brzytwy się chwyta. 
  Matt jest spokojny. Nie wiem, czy wciąż nie wierzy w historię Reuela, czy po prostu nie chce dopuścić do siebie myśli, że jego brat jest prezydentem Panem. Wygląda, jakby na razie nic go to już nie obchodziło. Jest skoncentrowany na igrzyskach, poświęcał mnóstwo czasu na treningi, co zresztą dało się zauważyć po jedenastce, którą dostał na indywidualnym pokazie umiejętności. Na szkoleniach dorównywał zawodowcom, jakby sam był jednym z nich. Parę osób proponowało mu nawet sojusz, ale każdemu odmawiał. Zawsze powtarzał, że sojusze są albo dla słabeuszy, albo dla głupców. Ale nie dlatego odmawiał. Zdaje się na Lily. Wie, że ma plan, wie, że tylko ona może ich ocalić. Że tylko z nią przetrwa igrzyska. Ale ja wiem, że przetrwać może jedynie kosztem życia Lily. Od chwili, gdy dowiedziałem się, że chce iść na igrzyska, nie potrafię znaleźć sobie miejsca. Nie mogę zostać bezczynny choć na chwilę, by nie zacząć myśleć o tym, że ona idzie na śmierć. Lily idzie na pewną śmierć. A ja nie mogę temu zapobiec. Ja nic nie mogę zrobić. Tak bardzo nie chcę jej na to pozwolić, tak bardzo chciałbym zginąć zamiast niej... Przez te wszystkie lata, od moich igrzysk, ona ciągle była ze mną, razem pomagaliśmy sobie przetrwać, razem dawaliśmy jakoś radę, wspierając się nawzajem. A teraz... teraz ma odejść. Zginąć na igrzyskach. Tam, gdzie już nigdy mieliśmy się nie znaleźć. 
  Z zamyślenia wyrywa mnie głos prezentera, który rozpoczyna już show. Trybut pierwszego dystryktu wychodzi na scenę. Nie potrafię skupić się na jego rozmowie z prowadzącym, tak samo jak na pozostałych. Cały czas boję się tego, co usłyszę od Idril i Matta. Szczególnie od Idril. 
 W końcu wychodzi na scenę, oczywiście witana gromkimi oklaskami. Wygląda pięknie we fiołkowej, zwiewnej sukience i delikatnym makijażu. Nie wiem, czy był to zamierzony efekt, ale dziś jest jeszcze bardziej podobna do Lily, niż zwykle. Podchodzi z cudownym uśmiechem do Tarmenta, który od parunastu lat prowadzi prezentacje. 
 - Witam! Witam! - woła Kapitolińczyk, gdy blask reflektorów odprowadza Idril na miejsce.
  Chwilę chwali jej urodę i zadziwia się nad podobieństwem do Lily, po czym mówi nagle:
 - Wiesz, Idril, pamiętam, jakby to było dziś, gdy to twoja mama siedziała tu ze mną przed pierwszymi igrzyskami wraz ze swoim sojusznikiem, Reuelem.
  Tego się spodziewałem. To było oczywiste, że tematem rozmowy będzie Lily. Dziwi mnie natomiast wspomnienie Reuela. Nie wyniknie z tego nic dobrego... 
 - To niespodziewany zbieg okoliczności - kontynuuje. - I ty na arenie, i brat Reuela... możemy się poczuć młodsi o paręnaście lat, widząc w was trybutów pierwszych igrzysk! W czym zresztą pomogła nam wasza stylizacja na inauguracji. Czy mogłabyś opowiedzieć nam o swoich relacjach z Mattem i Lily? - pyta nagle, przypatrując się bacznie Idril. 
 - Z Mattem łączy mnie jedynie fakt, że pochodzimy z tego samego dystryktu - mówi swobodnie, a ja zamieram, słysząc jej słowa. - A Lily... - robi krótką pauzę i zerka niepewnie w stronę publiczności. Wszystko ma wyważone, idealnie zaplanowane, każde słowo, każdy gest. Idril naturalnie się tak nie zachowuje. Ale umie grać. - Lily jest moją matką, ale jest także moją mentorką. I mordercą - dodaje ciszej. - Zabiła go - mówi głośno, głos delikatnie jej drży. - Zabiła Reuela. Oszalała. Zamordowała Reuela, a potem będąc już w Dystrykcie Czwartym, zamordowała także swoich przyjaciół, Jamesa i Steve'a. 
  Publiczność ożywa, słysząc nowe tragedie. Ludzie krzyczą, wzburzeni nagłą nienawiścią do pierwszej triumfatorki. A ja nie potrafię uwierzyć w to, co właśnie usłyszałem. To nie może dziać się naprawdę... Och, Lily... gdzie teraz jesteś...?

***
Lily

  Wyglądam przez okno, obserwując Kapitol. Ulice wyglądają na wymarłe, ale odgłosy show roznoszą się echem po całej stolicy. Mieszkańcy, którzy nie zostali wpuszczeni na widownie, zgromadzili się na placach i salonach, by razem na ekranach obserwować trybutów, a dopiero potem wylać się na ulice i rozpocząć huczne świętowanie. Sama nie oglądam prezentacji, choć powinnam. Nawet jeśli nie dlatego, że mam taki obowiązek jako mentorka, to przecież muszę poznać tych, z którymi przyjdzie mi się zmierzyć na arenie. Ale nie mam czasu wysłuchiwać ich prymitywnych pogawędek ani oglądać sztucznych uśmiechów. Muszę załatwić jeszcze parę rzeczy, a przede wszystkim odbyć jeszcze dwie rozmowy. Poza tym, nie mogę się teraz pokazać publicznie. Kapitol potrafi zdziałać cuda i teraz efekty tego widać także po mnie. Wyglądam znów jak wtedy, gdy miałam paręnaście lat i wychodziłam pierwszy raz na arenę. Pójście na igrzyska zamiast Idril zdaje się być teraz jedną z najprostszych rzeczy, z jakimi musiałam się zmierzyć. Nikt nie rozpozna, że nie jestem nią. Chyba że ktoś nas wyda - to jedyna opcja, która może zniszczyć ten plan.
 - I jak? Podobają ci się efekty? - pyta niby beztrosko James, ale w jego głosie wyczuwam napięcie. Chyba on, tak samo jak ja, nie wiedział od czego zacząć tą rozmowę, naszą ostatnią rozmowę.
 - Coś się stało? - pytam zaniepokojona, widząc nerwowość w jego ruchach. Głupie pytanie. Stały się igrzyska. I to chyba wystarczająco tłumaczy wszelki niepokój.
  Milczy przez chwilę, po czym odzywa się nagle:
 - Powinniście uciec. Wszyscy. Nie możecie wyjść na arenę. Zginiecie. Zginiecie oboje. Musicie uciec. Pomogę wam, to się może udać!
 - Co? - wyduszam zaskoczona jego słowami. - O czym ty mówisz?
  Nie. Nie taki był plan. Plan jest jasny: Dylan zabiera potajemnie Idril z powrotem do dystryktu, ja ginę na arenie, Matt wraca do domu. Nie ma innego planu. Nie może być. Zorientują się, jak zabraknie im dwójki trybutów, Znajdą nas. Zabiją wszystkich.
 - To nie ma sensu! - wyrzuca z siebie. - Twój plan! Gdy się dowiedzą... a na pewno się dowiedzą... pozabijają was wszystkich! Nie tylko ciebie i Matta na arenie, ale wszystkich. Musicie uciec!
 - Musimy odzyskać Reuela - mówię nagle i samą mnie przerażają te słowa. Bo jestem gotowa zrobić wszystko, by to osiągnąć. Jestem gotowa zginąć, by może naprawdę oglądając moją śmierć, opamiętał się w końcu. - Musimy powstrzymać kolejne rzezie...
 - To się nie uda! Nie uda, Lily! Nic nie możesz zrobić! Nie potrafisz tego powstrzymać, a umierając, nie odzyskasz go!
 - Nie zostawię go, gdy istnieje nadzieja...
 - Nie ma już żadnej nadziei! Mamo... - wypowiada to słowo z trudem, ale i miłością, wzruszeniem. - Mamo, proszę cię... Proszę, posłuchaj mnie...
  Czuję jak łzy napływają mi do oczu. Chyba dopiero teraz, w tym momencie prawdziwie dociera do mnie, że to moje dziecko, że to naprawdę mój synek... Przytulam go mocno do siebie, jakby ten jeden uścisk miał wynagrodzić te wszystkie lata, gdy nie byliśmy razem i moją niedługą śmierć.
 - Proszę, posłuchaj mnie - powtarza szeptem, wtulony w moje ramię.
  Zaciskam mocno powieki, tuląc go do siebie, a łzy spływają po moich policzkach wąskimi smużkami. Wzruszenie odbiera mi na chwilę mowę, ale wiem, że muszę wypowiedzieć jeszcze te parę słów. Odsuwam się delikatnie i uśmiecham lekko przez łzy, wpatrując się w twarz Jamesa, tak podobną do Reuela.
 - Nie mogę - szepczę, kręcąc głową. - Nie mogę - powtarzam, gdy odsuwa się ode mnie. - Jeśli uciekniemy i nas znajdą, zabiją wszystkich. Teraz zginę tylko ja - mówię tak cicho, że ledwo sama słyszę swoje słowa, ale i tak ledwo co głos przechodzi mi przez gardło. - Poza tym, jeśli istnieje szansa... Moje życie to i tak mała cena za to, by co roku nie ginęła już ponad dwudziestka nastolatków. Powinnam była to zrobić już dawno temu. Miałam to zrobić już dawno temu, ale nie potrafiłam poświęcić ciebie i Idril... Jeśli jest jakakolwiek nadzieja, to muszę spróbować...
 - Nie dasz rady - mówi zachrypniętym głosem, patrząc się na mnie zrozpaczony. - Straciłem ojca... i teraz mam stracić i ciebie... Mamo... proszę...
 - Przepraszam - szepczę ze ściśniętym gardłem. - Przepraszam - powtarzam, odwracając wzrok. Boję się, że gdy będę patrzyła jeszcze choć przez chwilę w pełen rozpaczy, błagalny wzrok Jamesa, załamię się. Ale nie mogę. Nie mogę. Nie mogę...

***
Reuel

Wpatruję się w ekran, niezdolny do choćby najmniejszego ruchu. Kłamstwo - to pierwsze, co przychodzi mi do głowy, którą znów rozsadza paraliżujący ból. To okropne kłamstwo. Gdzieś z dna mojego umysłu znów odzywa się ten dziwny głosik, ale nie tłumię go lekami ani alkoholem. Nie dziś. Nie teraz. Po raz pierwszy od dawna sam staram się sięgnąć pamięcią wstecz, próbując wyrwać się z otępienia, do którego sam się doprowadziłem, chcąc stłumić ból. Ból po stracie... stracie kogo?...
Lily. Mojej pięknej, jasnowłosej Lily, którą zamordowały dystrykty. I która się nagle pojawiła jako mentorka na igrzyskach. I jej córka, przecież to NASZA córka... jako trybutka. I Matt... przecież pamiętam ich wszystkich, a jednak, jakbym zapomniał. Nie, nie zapomniał. Przecież to zdrajcy, to oni zamordowali Lily, oni chcą śmierci Jamesa i mojej! Nie... nie. Dlaczego? Staram się wygrzebać wspomnienia, cokolwiek, co mogłoby służyć mi za wskazówkę do rozplątania tego wszystkiego.
To kłamstwo. Okropne kłamstwo, przez które wszyscy mają znienawidzić Lily. Ale ona nie żyje. Ale jest tu. Jest tu jej wstrętna karykatura stworzona przez dystrykty! To nie jest przecież prawdziwa ona!
Ale po co to wszystko? Bo to kłamstwo. Ta dziewczynka, tak podobna do mojej słodkiej Lily... jej córka, nasza córka, ona kłamie. Pamiętam to. Pamiętam, jak James skonał tuż przy nas, pamiętam, jak w Steve'a Dylan rzucił trójzębem. Pamiętam to. To oni chcieli zabić mnie. Czemu chcieli mnie zabić? Myśleli, że jestem sługusem Kapitolu, że... Co? Chwila. Zaciskam mocno powieki i palce na krawędzi blatu. Pozwalam wspomnieniom zalać mój umysł, pozwalam przemówić tej starej cząstce mnie, którą zawsze tłumię, bo za bardzo boli... za bardzo boli wspomnienie Lily...
Moja córka. A obok mój brat. Mój malutki braciszek, teraz prawie dorosły, jedzie na igrzyska. Nie. Jakimkolwiek zdrajcą by nie był, muszę to powstrzymać. Muszę ich wszystkich powstrzymać.
NIE! Igrzyska muszą trwać, dystrykty muszą być trzymane w ryzach, ten kraj tylko tak potrafi funkcjonować...
NIE! Wolność jest ideałem, do którego trzeba dążyć! Wolność i pokój...
Osiągnięte tylko dzięki zastraszeniu...
Zmniejszeniu ucisku...
Ukaraniu za rebelię! Za zabicie Lily!
Chcę krzyczeć, ale wiem, że wtedy znów bym ich tu ściągnął, z tą ich chłodną obojętnością, białymi fartuchami, strzykawkami i powtarzaniem w kółko "spokojnie". Z kolejnym otępieniem i obojętnością. Z kłamstwem. Zagryzam mocno wargę, aż do krwi, byleby nie wydać z siebie głośniejszego dźwięku, mogącego zwrócić ich uwagę.
Nie mam pojęcia co robić. Choć przecież doskonale wiem, co powinienem. Otwieram oczy, powoli odzyskując trzeźwe myślenie. Muszę to zatrzymać, ale najpierw muszę ją znaleźć. Włączam relację na żywo z prezentacji trybutów i przeszukuję wzrokiem widownie. Nie ma jej. Obok pozostałych mentorów jest jedno puste miejsce. Nie ma jej. Gdzie jest? Nie mogę wydać rozkazu odnalezienia jej - od razu się domyślą, dowiedzą się... nie mogą się dowiedzieć! Jak mogę ją znaleźć...?
James! Mówili przecież, donosili mi: "twój syn zadaje się z tą nędzną imitacją dystryktów, z tą podstawioną kobietą, mającą udawać zamordowaną Lily, ze zdrajcami i rebeliantami. Musisz coś z tym zrobić, bo sam do nich dołączy", ale nie miałem czasu, nie potrafiłem myśleć o tym, nie mogłem...
Tak. James mi pomoże. James ją odnajdzie. Czy on wie? Wie. Na pewno. A jeśli to naprawdę ONA... jeśli to ona to... to ona jest jego matką... czy to możliwe? Jak to mogłoby być możliwe? Mogę tylko się modlić, bym ją rozpoznał, rozeznał czy to naprawdę ona, czy nie. Muszę ją znaleźć.
Sięgam po telefon i wykręcam numer. Zdaje się, że sygnał oczekiwania nigdy się nie skończy, dźwięcząc irytująco w rytmie mojego szaleńczo bijącego serca, choć to może tylko kolejne złudzenie. I nagle kończy się gwałtownie, a w słuchawce odzywa się głos. Głos mojego syna.
 - James? - szepczę, bojąc się, że ktokolwiek usłyszy. I tak usłyszy. Telefon jest na podsłuchu, na pewno jest na podsłuchu!
 - Tak, tato? - jego głos brzmi tak smutno, tak żałośnie...
  Nie mogę tego powiedzieć! Jak to powiedzieć, by nie usłyszeli? Nie mogę. Trudno. Muszę zaryzykować. Nie mogę nic innego zrobić. Nie ma czasu, nie mogę tego dłużej odwlekać, nie mogę... Mogę! Wiem! Gdy był dzieckiem, małym chłopcem, mówiliśmy czasem szyframi. Dla niego była to tylko zabawa, dla mnie możliwość mówienia mu o rzeczach, których nie życzyłby sobie Kapitol. Nie pamiętam już tego tak dobrze, ale będę chyba potrafił ułożyć to jedno zdanie. Oby tylko on to pamiętał...
 - Tato? - powtarza, gdy zbyt długo się nie odzywam, układając w głowie słowa.
 - James, przyprowadź Lily Anderson. By nikt nie wiedział - mówię wolno szyfrem, starając się niczego nie pomylić.
  W słuchawce zapada cisza. Może nie zrozumiał... albo nie wie, gdzie ona jest, albo po prostu nie chce tego zrobić, albo...
 - Zaraz będę - odzywa się cichy kobiecy głos.
  Słuchawka wypada mi z drżącej ręki. To jej głos. To ona. To ona...

*****

Więc... Witajcie ponownie! Myśleliście, że już nigdy nie napiszę? Bo ja trochę tak... jednak mam za dużo obowiązków, za dużo problemów, za dużo wyjazdów i za dużo nauki. I nie wyrabiam z niczym. Chciałam wrócić, już tak na zawsze, tak jak wcześniej, dodawać co najmniej jeden rozdział na miesiąc i czytać Wasze blogi. Ale nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek będę mogła prowadzić bloga regularnie, może jak rozpocznę w końcu kolejne igrzyska, to jakoś się do tego zmobilizuję i spróbuję znaleźć choć troszkę czasu, by cokolwiek tu wstawić. Ale kolejny rozdział postaram się dodać przed świętami jeszcze - i oby się udało :)
Dobra wiadomość jest taka, że mam mnóstwo pomysłów co do dalszych rozdziałów, a zła, że nie mam kompletnie czasu nawet na zapisanie ich na kartce papieru, gdy już wpadną mi do głowy...
Rozdział dedykuję Astorii, za to, że wciąż jesteś, za wszystkie Twoje komentarze, które zawsze tak podnosiły mnie na duchu i dodawały sił i szczególnie za Twój ostatni komentarz, w którym napisałaś, że "od Twojego bloga zaczęła się moja przygoda z blogosferą". Nie wiem dlaczego, ale jakoś wstrząsnęło mną to. Może nie wstrząsnęło, a bardziej wzruszyło, choć przecież żadnej w tym nie ma mojej zasługi. Może dlatego, że sama bardzo dobrze pamiętam pierwsze fanfiction, które przeczytałam i chociaż jego poziom nie był zbyt wysoki i było w nim mnóstwo plagiatów, to mimo to zawsze pozostanie mi sentyment do tamtego bloga i zawsze będę wspominać, jak zaczytywałam się w tym świecie blogosfery, który nagle otwarł się przede mną.
Pozdrawiam Was wszystkich i dziękuję, że wciąż jesteście :*
Wasza Lily  

5 komentarzy:

  1. O rety.
    To pierwsze co wpadło mi do głowy. Bo...po prostu o rety!
    Kocham Twój blog. Kocham to jak piszesz, Twoje postacie, pomysły, wątki, w s z y s t k o!
    Jesteś niesamowita. Nie wiem jak to robisz.
    Wiedziałam, że w końcu coś napiszesz, tylko nie wiedziałam kiedy.
    Narracja Reuela jest genialna. Jestem straaasznie ciekawa, co będzie dalej.
    Obyś miała więcej czasu na pisanie! :D
    Grace

    OdpowiedzUsuń
  2. O jejku dziękuję kochana :* !
    Wiesz zepsułam laptopa i odebrałam go z naprawy w dniu kiedy dodałaś nowy rozdział - to po prostu musi być przeznaczenie! Dziękuję za dedykację nie spodziewałam się :*
    Rozdział cudny chociaż mam problemy z zrozumieniem - po prostu za długa przerwa w czytaniu i nie pamiętam tego, co było w poprzednich rozdziałach. Ale obiecuję poprawę - wszystko sobie przypomnę!
    Mam tak mało czasu na wszystko, ale Twój rozdział pochłonęłam tak szybko, że nie muszę się martwić o mój rozszerzony wos.
    Postaram się, żebyś zrozumiała tak bardzo podobała mi się Scena z przemyśleniami Reuel`a, może dlatego że przypomina mi Smeagola z Władcy Pierścieni? Nie zmienia to faktu, że mi się podobało xd
    Martwi mnie co kombinuje Idril, z tym wyznawaniem prawdy i ujawnianiem faktów... Niby nie wie o planie Lily, więc w ten sposób sama może sobie zaszkodzić, jeśli już trafi na arenę... No bo jak nielubiana Lily ma załatwiać sponsorów jej i Mattowi? No cóż, chyba tylko pozostaje jej nóż ^^ Oby oby :D
    Ciekawi mnie już arena, nie każ na nią długo czekać, liczę, że będzie w następnej notce ;) STANOWCZO DOMAGAM SIĘ WIĘCEJ MATTA <3
    Mało czasu, już mówiłam...
    Czytam, jestem, będę, kocham, podziwiam i do następnej :P
    Pozdrawiam gorąco !
    I dziękuję za komentarz u mnie, tak bardzo poprawił mi humor <3 Kochana :)
    Do kiedyś ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak, myślałam, że nie napiszesz.
    Ogólnie wszystkie blogi, które czytam mam w zakładkach i dzisiaj tak wchodzę i mówię sobie:"Dobra, jeżeli nie ujrzę raodziału, to kasuję tę zakładkę."
    Wchodzę a tu... JEST ROZDZIAŁ BEJBE!
    KOCHAM CIĘ ZA TO, LILY!
    BAŁAM SIĘ ŻE JUŻ NIGDY CIĘ NIE ZOBACZĘ!
    Dobra, koniec sentymentów. Zobaczyłam, że mało komentarzy, ale udało mi się zmusić siebie. No dobra, Okej, lecisz komentować.
    Po pierwsze, trochę mi czasu zajęło zorientowanie się, o co chodzi, bo, jak wspomniałam, dawno tu nie byłam i musiałam sobie wszystko odświerzyć.
    Idril to suka. Kapitoliańska suka, która Werta uważa za gościa (a, bądźmy ze sobą szczerzy, gościem on nie jest). No w każdym razie jej nie lubię i mam nadzieję, że nie dotrwa.
    Czemu mam wrażenie, że się nie zgodzi na plan Lily?
    Dobra, Reuel... koleś, weź się w garść, bo zginiesz zgnieciony przez tłum! Mam gdzieś ludziów wsadzających ci jadem gończym nie twoje wspomnienia! Masz ogarnąć dupę i... właśnie, i co?
    Naprawdę chcę, byś zignorowała igrzyska i zrobiła przesłodzone zakończenie, w którym prezydent odwołuje igrzyska, zabiera Lily bohatersko z areny i odlatują na jednorożcu. Poza tym dystrykty się godzą i wszyscy są mega szczęśliwi. Ogólnie Peace and Love, a dzieci niosą kwiatki strażnikom pokoju, jak w tej piosence Michaela Jacksona "Heal the World".
    Ale czemu mam wrażenie, że mijam się z prawdą o lata świetlne?
    James <3. Kocham kolesia, jest serio spoko. Ale chcę więcej Matta.
    Staram się napisać, długi, motywujący komentarz, ale nie umiem. Powiem ci, że powinnaś zostać pisarką, bo twoje teksty mają w sobie to nieuchwytne coś, do czego powracasz po paru miesiącach.
    Dlatego tu jestem.
    Uwielbiam dialogi, nie są przesłodzone, a bohaterowie nie gadają o niczym. Naprawdę chciałabym, abyś oddała mi swój talent, bo wtedy zawładnęłabym światem XD.
    Żałuję, naprawdę żałuję, że nie masz czasu na pisanie, bo się marnujesz.
    Może nie jestem na blogu od początku, ale na pewno jestem, więc nie martw się - jakby był brak komentarzy, to ja prędzej czy później wpadnę, obiecuję.
    Musisz dodawać częściej rozdziały. To nie prośba, królowe Internetów nie proszą, ale rozkazują.
    Zostajesz drugą królową Internetów, ale to nie znaczy, że moje rozkazy się cie nie imają.
    Wiem że zaczynam pisać od rzeczy, ale aprawdę próbuję przekazać, że jeżeli nie wstawisz kolejnego rozdziału to potnę się proszkiem do pieczenia babeczek.
    Daję ci czas do... hmmm... co powiesz na luty? Taki margines bezpieczeństwa, bo nie lubię się ciąć, ale mus to mus, a sok jabłkowy to sok jabłkowy. Jeżeli cię inaczej nie zmuszę...
    Co ja jeszcze chciałam? A! Komentarz dedykuję tobie, bo zainspirowałaś mnie do skomentowania tego boskiego opowiadania XD.
    Kurde, czy ja właśnie zadedykowałam komentarz...?
    Nieważne. NEVERMIND.
    Kurde, chyba od dziś możesz mnie nazwać królową internetowego pieprzenia...
    A! Jeszcze jedno. Twój blog nie był pierwszym, jaki przeczytałam, ale to on zainspirował mnie do napisania opowiadania (i tutaj taki spamik... 49igrzyska.blogspot.com) o tej samej tematyce, choć... zupełnie innej XD.
    To chyba tyle. Rozpisałam się trochę, ale czasu poświęconego na to nie uważam za zmarnowanego (coś mi się wydaje, że nie jest to poprawnie gramatycznie, ale właśnie zjadłam tabliczkę czekolady i myślenie nie jest moją najlepszą stroną...).
    Życzę pokładów lotniskowców weny i tankowców wolnego czasu!
    Okej

    OdpowiedzUsuń
  4. Długo czekałam, aż rozdział się pojawi. Zniknęłam na trochę z blogsfery i teraz chciałam zacząć porządkowanie zaległości jakie uzbierały mi się na blogach. Wchodząc na twojego bloga myślałam, że rozdziału nie będzie, ale tak jakoś podświadomie wciąż miałam nadzieję, iż jednak rozdział się pojawi... i nagle bum! Ogromne i bardzo miłe zaskoczenie, ponieważ ten długo wyczekiwany od sierpnia rozdział wreszcie się pojawił i to jeszcze jaki! Całkowicie mnie pochłonął! Nie mogę uwierzyć w to, że Idril powiedziała takie rzeczy o swojej matce... co ten Wert z nią zrobił :( :( :( Mam chociaż ogromną nadzieję, iż Reuel faktycznie się opamięta i pomoże Lily, Mattowi i oczywiście Idril. Muszą wspólnie wymyślić jakiś lepszy plan. Pozycja prezydenta to nie byle jaka, ale nie ma osób, których nie da się zastąpić. "Maskę założyć może każdy, ale nie musi pod nią kryć się ta sama osoba. Jeśli nie jest przez innych znana lub została zapomniana łatwiej ją zastąpić". Kapitol działa cuda i potrafi ucharakteryzować ludzi tak doskonale, że różnicy się nie zobaczy. Mogą wziąć byle jaką osobę z ulicy, która albo świetnie potrafi udawać, albo da się jej łatwo mózg wyprać, ucharakteryzują go i nadal to prezydent Snow chociaż pod tymi niezliczonymi zabiegami kryje się zupełnie inna osoba! To właśnie muszą zrobić! Zgadłam?? xD Kocham spekulacje !!♥♥
    Wesołych świąt, Sylwestra i Szczęśliwego Nowego roku, abyś miała więcej czasu wolnego dla siebie i mogła pisać dla nas też pisać kolejne rozdziały xD
    Pozdrawiam Lex May

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy komentarz c: one naprawdę bardzo pomagają w prowadzeniu bloga
I proszę o niespamowanie pod postami :) do tego jest zakładka SPAM