wtorek, 25 sierpnia 2015

Rozdział XI

Matt

  Ostatnie metry do windy pokonuję biegiem. Wpadam do środka i wciskam przycisk. Zdaje się, że czekam całą wieczność, nim drzwi zamkną się w końcu i dźwig ruszy. Czas wlecze się niemiłosiernie, gdy jadę przez piętra,by w końcu zatrzymać się na wybranym. Wybiegam, modląc się w duchu, by nie opuścili jeszcze apartamentu.
 - Lily! - wołam głośno, a mój głos drży lekko. - Lily! Dylan!
  Wbiegam do salonu. Mężczyzna podnosi się z fotela i marszczy brwi na mój widok.
 - Matt? Co tu robisz? Co z treningiem? - pyta zaskoczony triumfator.
 - Id... Przyszedł i zabrał Idril! - wyrzucam z siebie zdenerwowany.
 - Kto? Gdzie? - na twarzy Dylana odmalowuje się niepokój.
 - Wert. Nie wiem gdzie... Weszli do windy...
  Mężczyzna klnie pod nosem i opiera się o kanapę, zamykając oczy.
 - Gdzie jest Lily? - pytam zniecierpliwiony. Ona od razu rzuciłaby się do pomocy, zamiast stać i myśleć.
 - Lily nie ma - odpowiada wolno.
 - Jak to "nie ma"?!
 - Usiądź na chwilę - mówi spokojnie Dylan, wskazując mi kanapę.
 - Nie! Musimy znaleźć Idril!
 - Siadaj! - rozkazuje zniecierpliwiony.
  Marszczę brwi i zajmuję posłusznie miejsce. Sam i tak nic nie zdołam zrobić. Mężczyzna siada obok w fotelu i zapala papierosa.
 - Muszę ci coś powiedzieć - odzywa się cicho po chwili. - Ale musisz obiecać, że nikomu nic nie powiesz.
  Kiwam głową, a Dylan zaciąga się papierosem i mówi:
 - To, że Wert zabrał gdzieś Idril jest niepokojące, ale nie stanie się jej żadna krzywda, jako że za parę dni idzie na igrzyska. Gdzie i tak zginie. I tym razem Kapitol postara się, by z areny nie wrócił nikt, kogo śmierci sobie życzą. Żadnych cennych informacji i tak od niej nie wyciągnie, bo Id ich po prostu nie posiada. Chce ja pewnie zmanipulować, albo zastraszyć, po co? Nie wiem. Ale to i tak nie ma większego znaczenia... Bo Idril nie pójdzie na igrzyska.
  Parskam śmiechem. Widocznie Lily nie jest jedynym szalonym triumfatorem z Czwórki.
 - Ciekawe czemu? Bardzo jestem ciekawy, jak chcesz to niby zrobić!
  Dylan spokojnie przyjmuje moje kpiny.
 - Lily wyjdzie za nią na arenę.
 - Co? - To najbardziej absurdalny pomysł, o jakim kiedykolwiek słyszałem.
 - Są bardzo podobne, a Lily właśnie przechodzi operacje i zabiegi, które mają ją odmłodzić.
  Pierwsze, co przychodzi mi do głowy to to, że przecież obojętnie za kogo oddam życie. Ale zaraz potem dociera to do mnie - to LILY chce się poświęcić. A to dla mnie jeszcze większy dylemat. Potrafię oddać życie za Idril bez problemu - bo ona po prostu CHCE żyć. I mimo perfekcyjnej maski, potrafię zobaczyć jej ogromny, paniczny strach. Ona nie chce się poświęcić. A Lily tak. Ona przeżyła już swoje życie. Po pierwszych igrzyskach oszalała, sięgała po coraz to nowsze i silniejsze używki i wydawało się, jakby chciała pożegnać się z tym światem coraz prędzej. I nagle ogarnia mnie pragnienie życia. Nie muszę umierać. Jeszcze nie. Mogę wygrać igrzyska, wrócić z Idril do Czwórki, pracować na morzu, mieć dom, mieć rodzinę - żonę, dzieci... dzieci, które mając naście lat będą narażone na udział w igrzyskach, na krwawą rzeź. I teraz nie widzę już sensu ani w życiu, ani w śmierci.
 - Ona chce oddać za nas życie? - pytam drżącym głosem, już sam nie wiedząc, co chciałbym usłyszeć, choć przecież znam odpowiedź.
  Kiwa głową.
 - Nie pozwoli wam zginąć.
 - To nie do niej należy ta decyzja - mówię z, nie wiadomo czemu, ogarniającą mnie złością.
  Nie może umrzeć. Jest legendą, jest jedyną osobą mogącą walczyć z Kapitolem, jest niezwyciężona, jest... jest jak matka dla mnie... Przyznanie tego przed samym sobą kosztuje mnie wiele, ale taka jest właśnie prawda. Lily jest dla mnie jak matka, której nigdy nie miałem. I znów poświęcenie nabiera sensu, znów moja śmierć wydaje się być lepszym rozwiązaniem od dźwigania na barkach śmierci Lily do końca życia, patrzenia jak umiera za nas...
 - Musimy uciec - mówię nagle. - Wszyscy. Odlecimy poduszkowcem. Przejmiemy poduszkowiec. Uciekniemy. Albo kanalizacją, jak powstańcy po upadku rebelii! Musimy wszyscy uciec!
 - Gdyby to było takie proste... - mruczy zamyślony Dylan. - Nie uda się. To się po prostu nie uda.
 - Spróbujmy! Co możemy stracić? Życie? Przecież i tak nas wymordują!
 - Tu nie chodzi już tylko o te igrzyska. Lily chce odzyskać Reuela. I powstrzymać tym samym kolejne rzezie.
  Przewracam oczami zirytowany.
 - REUEL.NIE.ŻYJE - mówię dobitnie. - Czemu nie potraficie się z tym pogodzić?
 - Bo to nie jest prawda - odpowiada spokojnie. - Reuel jest prezydentem Panem, Corionalusem Snowem. Przez paręnaście lat manipulowali nim, okłamywali, by w końcu stał się ich idealną marionetką, która po odcięciu sznurków sama będzie działać w imię Kapitolu tak, jak oni by chcieli. Snow już nie pamięta o Reuelu, nie pamięta jak sam walczył na igrzyskach. Myśli, że Lily zabiły dystrykty i nienawidzi je ponad wszystko. Ale zdaje sobie doskonale sprawę, jak bardzo Kapitol ich potrzebuje. Ciężko jest stwierdzić co się teraz dzieje w jego głowie, ale wiadome jest jedno - to już nie jest ten chłopak, który szedł na igrzyska, chłopak, który chciał zmienić Panem, uwolnić dystrykty, zasiać pokój... zamiast tego stał się jeszcze gorszym ciemiężcą i zapomniał o swoich ideałach, zapomniał kim był i jakie były jego cele.
 - To wszystko jest absurdalne! Nawet jeśli jest tak jak mówisz, to i tak nie możemy z tym nic zrobić! Lily się nie uda powstrzymać kolejnych igrzysk, gdy będzie martwa! Musimy uciec! Zostawić Panem gdzieś daleko za sobą i...
 - I co? - wcina się. - Znasz jakiś inny świat, do którego możemy się przenieść?
 - Przecież musi istnieć coś poza Panem! Musi istnieć coś poza murami dystryktów i za horyzontem morza!
 - Jedynie twoje marzenia. Nawet jeśli uda nam się uciec, dotrzeć do jakiegoś miejsca, gdzie nas nie znajdą, opuścić granice Panem, to co dalej? Będziemy się błąkać po pustkowiach, starając się w ogóle przetrwać z dala od cywilizacji. Jakby wyglądało takie życie?
 - Na pewno lepiej od śmierci, która czeka nas tutaj - odpowiadam oschle. Jak w ogóle może tak mówić? - Dlaczego nawet nie chcesz tego rozważyć?
 - Bo rozważałem to już tysiące razy - odpowiada smutno, odwracając wzrok. - Lily nie zostawi Reuela. Dopóki on żyje, ona zawsze będzie mieć nadzieję, że uda jej się go odzyskać. Nie zostawi go. Nie opuści Panem... nie opuści Reuela...
 - Nawet jeśli tym samym straci nas? Jeśli będzie musiała patrzeć jak umieramy?
 - Nawet jeśli sama miałaby umrzeć - odpowiada cicho, patrząc na mnie z ogromnym żalem i smutkiem w oczach.
 - Nie rozumiem - mówię szczerze. Jak mogłaby odrzucić możliwość ucieczki?
 - Jak kogoś pokochasz, to zrozumiesz - rzuca smutno i wychodzi.

***
Lily

  Kręcę głową w niedowierzaniu, patrząc na swoje odbicie w lustrze. Świergotliwy śmiech Kapitolinki wyrywa mnie z zamyślenia.
 - Całkiem nieźle, prawda? - ćwierka wesoło. - A to dopiero początek!
  Przenoszę na nią swój wzrok.
 - Dopiero początek? - pytam zdziwiona. - Przecież ja już wyglądam młodziej o parę lat!
 - Och, złociutka! To normalne, że jesteś zadowolona z efektów, ale w jeden dzień nie da się osiągnąć długotrwałych rezultatów - uśmiecha się z lekkim politowaniem.  
 - Nie potrzebuję długotrwałych rezultatów. Chcę wyglądać młodo na pobyt w Kapitolu, w Czwórce przecież nie będą śledzić mnie kamery na każdym kroku - śmieję się, a Kapitolinka razem ze mną.
 - Nie musisz się o nic bać! Będziesz wyglądać tak młodo, jak gdy pierwszy raz pokazałaś się na scenie Kapitolu!
 - O to właśnie chodzi - uśmiecham się do niej tak szeroko, jak tylko potrafię.
 - Przyjdź jutro z samego rana.
  Kiwam głową i zabieram się do wyjścia.
 - Ach, Lily! - woła mnie swym świergoczącym głosem.
  Odwracam się do niej z uśmiechem.
 - Naprawdę nie jesteś taka straszna, jak wszyscy opowiadają.
 - Dzięki - unoszę kąciki ust najwyżej, jak potrafię i zamykam za sobą drzwi, wypuszczając powietrze z płuc i zdejmując sztuczny uśmiech z ust. Z natury nie jestem uprzejma dla kogokolwiek, kto jest z Kapitolu, zwykle pieniądze wystarczają, by wszystko załatwić bez zbędnych uśmiechów, ale jeszcze trochę będzie nade mną pracować, więc może lepiej, żeby jej nic nie podkusiło, by zrobić jakąkolwiek krzywdę mojej twarzy.
  Przemykam szybko do windy i jadę na czwarte piętro, modląc się w duchu, by wszyscy już spali. Najchętniej sama położyłabym się już. Jestem skonana. Jednak wbrew moim oczekiwaniom, apartament nie jest pogrążony w mroku. Zaskoczona wchodzę do salonu, w którym milcząc, z naburmuszonymi minami siedzi Idril, Matt i Dylan. Oho, chyba była jakaś spora kłótnia. I nawet poczekali z nią jeszcze na ciebie! Wolałabym, by tego nie robili...
 - Hej! - rzucam, stając w progu, ale tak, by ciągle padał na mnie cień.
 - Lily... - zaczyna Matt.
 - Tak, "musimy pogadać" - wtrącam. - Widzę. Więc słucham.
 - To nie jest wasza sprawa - mówi nagle zdenerwowana Idril, wstając. - Niczego nie rozumiecie! - rusza w kierunku przejścia.
  Zastawiam jej wyjście, pilnując, by pozostać w mroku.
 - O co chodzi? - pytam, wpatrując się w niezadowoloną Idril zmuszoną zatrzymać się przede mną.
 - Dziś z treningu Idril zabrał twój dawny mentor - odzywa się Dylan. - Na pewno pamiętasz jeszcze Werta.
  Zamieram. Przez moją głową przebiega milion słów, które chciałabym teraz z siebie wyrzucić, ale nie jestem w stanie wydusić ani jednego. Idril odwraca wzrok zirytowana.
 - I co z tego? - prycha. - Pomógł mi. I będzie pomagał dalej. I nie ma w tym nic złego.
 - Co?! - wykrztuszam w końcu. - Ty w ogóle wiesz, kim jest ten człowiek?
 - Naszym sojusznikiem - odpowiada hardo, ale wciąż unika mojego wzroku. - MOIM sojusznikiem. To tylko dzięki niemu przetrwałaś na arenie! I dzięki niemu ja też z niej wrócę! Co cię w tym tak boli? - obrzuca mnie pogardliwym spojrzeniem, ale nie koncentruje się na mojej twarzy. - Że on potrafi mnie ocalić, a ty nie? Że oszalałaś i sama już nie potrafisz nikomu pomóc? Że nie potrafisz nikogo uratować? Nawet siebie...?
  Czuję wzbierającą się we mnie złość. Jak ona śmie?! Cząstka mnie pragnie się wyrwać, rzucić na nią, chociaż przestraszyć, by pożałowała swoich słów, żeby już nigdy nie przyszły jej nawet do głowy...! Ale nie mam żadnego problemu, by odtrącić tą cząstkę, zignorować jej polecenia. To jest moja córka. I o nią walczę, dla niej robię to wszystko. I to nie ona pójdzie na igrzyska. Wert nie zrobi jej żadnej krzywdy, bo jest przekonany, że to Idril idzie na arenę. Chce tylko ją zmanipulować i mnie wyprowadzić z równowagi. Póki Idril o niczym nie wie, by nie wydać mojego planu, to to nie ma żadnego znaczenia.
  Podchodzę do mojej małej córeczki i kładę jej dłoń na ramieniu. Odzywam się spokojnie i cicho.
 - I tak nie chcesz wysłuchać, co mam ci do powiedzenia. I tak byś mi nie uwierzyła. Więc sama postępuj tak, jak uważasz za słuszne - uśmiecham się lekko, bardziej sama do siebie, zdając sobie sprawę jak to wszystko jeszcze bardziej potęguje wrażenie, że oszalałam. Przytulam ją, osłupiałą po moich słowach i oddalam się do swojego pokoju, z coraz szerszym uśmiechem na ustach. Bo jestem coraz bliżej uratowania obojgu.    

*****

Przepraszam, przepraszam, przepraszam!
Mogę tylko powiedzieć (znowu), że jest mi bardzo przykro i wstyd, że po raz kolejny tak zaniedbałam blogosferę, opuszczając ją znów na dość spory okres czasu. Najpierw noce i dnie (dosłownie) spędzałam na nauce, by w ogóle zdać sesję, a jak tylko wszystko pozdawałam to na dwa miesiące wyjechałam i nie miałam za bardzo nawet dostępu do internetu. Przepraszam kolejny raz. Naprawdę nie chcę opuszczać tego bloga, opuszczać Was. Dokończę go. Kiedy - nie wiem. Mam nadzieję, że zacznę znów regularnie wstawiać rozdziały i ten blog odżyje. Mam nadzieję, że wena powróci i ja powrócę na stałe. Przepraszam za to, że nie czytałam Waszych blogów, ale nie miałam nawet na to czasu. Uświadomiłam też sobie ostatnio, że moja era już trochę przeminęła, że blogi, które kiedyś z takim zapałem czytałam i komentowałam, upadły, a ich autorki zniknęły już dawno z blogosfery. Autorki, które czułam, jakbym znała osobiście, z którymi wymieniałyśmy się uwagami i serdecznościami.
Dziękuję każdemu, kto został. Dla Was jest ten blog, dla Was mam wciąż motywację pisać. Proszę, nie bójcie się komentować, poprawiać, zgłaszać swoich uwag. I nie bójcie się przesyłać adresów swoich blogów, przypominać o sobie (sama pamiętam o niektórych i postaram się w najbliższym czasie nadrobić wszelkie zaległości c: ). Dziękuję za wszystko :*
Wasza Lily 

6 komentarzy:

  1. Znowu trzeba było długo czekać na kolejny rozdział, lecz się pojawił. Doskonale rozumiem powody i za złe Ci tego nie mam :) Wyszedł genialnie ^^ Lily powinna powiedzieć całą prawdę Idril (włącznie z tym, że Reuel jest jej ojcem i jej brat żyje). Wert to żaden sojusznik tylko najgorsza zmora, a ona go tak broni...
    Czekam na kolejny rozdział (nawet nie wiesz jak mnie uradowałaś wstawieniem tego :D)
    Pozdrawiam Lex May

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow, nareszcie rozdział!! >jednoosobowa fala< Rozumiem, że nie mogłaś napisać rozdziału, ale, spokojnie, wybaczam Ci. Inni pewnie też.
    Perspektywa Matta była bardzo ciekawa. Ja w swoim opowiadaniu nałogowo zmieniam perspektywy i ogólnie lubię, jak punkt widzenia nie ogranicza się do jednej osoby. Jestem ciekawa, co będzie dalej O_o
    Powodzenia z pisaniem podczas roku szkolnego!
    Grace

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajnie piszesz apraszam do mnie http://igrzyskasmiercipowrot.blogspot.com/?m=1

    OdpowiedzUsuń
  4. Nareszcie!
    Robiłam przegląd blogów, które chcę przestać czytać, bo ktoś je porzucił i weszłam na twój...
    Bardzo mnie przyjemnie zaskoczyłaś rozdziałem, więc szybko odrzuciłam w ogóle pomysł skończenia z tym opowiadaniem!
    Jak zwykle rozdział był super i nie mogę się wciąź otrząsnąć z zachwytu nad twoim pomysłem...
    Biedna Lily, drugi raz na igrzyska jadzie.
    Cieszę sie, że Matt ma w sobie choć trochę zrozumienia i nie wyśmiał Dylana, ale go wysłuchał do końca. Lubię ich, i Dylana i Matta.
    Za to Idril mnie denerwuje jak nikt inny. Bo rozumiem, że jaj matka nie była nejlepszą opiekunką, ale trochę zaufania mogłaby mieć.
    Co więcej mam dziwne wrażenie, że Wert rzeczywiście chciał jej pomóc, a zamiast tego może pomóc swojemu wrogu...
    Czekam na nexta, życzę mnóstwo weny i zapraszam do siebie (49igrzyska.blogspot.com)!
    Okej

    OdpowiedzUsuń
  5. Nadal jestem i nadal czytam :* Wybacz, że dzisiaj nie napiszę długiego pochwalnego komentarza, ale mam brak czasu, a chcę żebyś wiedziała, że przeczytałam i mi się podobało. Zresztą JA chyba nie muszę Ci tego ciągle powtarzać, od Twojego bloga zaczęła się moja przygoda z blogosferą i dzięki Ci za to. Zawsze będę czytać, cokolwiek napiszesz :D
    A teraz lecę i pamiętaj pisz dalej!
    Ściski :*

    OdpowiedzUsuń
  6. W końcu, zmobilizowałam się do napisania porządnego komentarza... Bądź dumna! :)

    Zaczynając od tego, to wybaczam Ci tą długą przerwę i nie zabijam za to, ponieważ musisz skończyć to pisać. Kobieto, jesteś genialna! :o
    Nie będę skupiała się na błędach, ponieważ mi też czasem jakiś wpadnie! ;)
    Jadąc dalej... fabuła jest elektryczne, niesamowicie, wybitnie wciągająca i chce czytać ja dalej i dalej!
    Wszystko co piszesz jest takie przyjemne w czytaniu. Po prostu cię kocham... <3
    ~Hermiona Malfoy
    first-hungergames.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy komentarz c: one naprawdę bardzo pomagają w prowadzeniu bloga
I proszę o niespamowanie pod postami :) do tego jest zakładka SPAM