piątek, 14 listopada 2014

Rozdział VII

   Wyłączam telewizor nie chcąc patrzeć dłużej na sztuczne twarze i słuchać kapitolińskich debat na temat tegorocznych igrzysk. Wiem, że nasze imiona padłyby jeszcze wiele razy, ale nie mam ochoty wysłuchiwać ani plotek, ani wspomnień z moich, czy jakichkolwiek innych igrzysk. Dylan cicho wchodzi do przedziału i siada w fotelu naprzeciwko zapalając papierosa.
 - Nigdy nie dzieliliście się z nami swoimi wspomnieniami z areny - odzywa się nagle cicho Idril.
Oho! Zapowiada się kolejna miła pogawędka!
 - Ze sobą też nie - odzywa się po chwili Dylan, a ja dopiero teraz sobie uświadamiam, że tak rzeczywiście było. Nasze igrzyska były tematem tabu, którego unikaliśmy, jak tylko mogliśmy. 
 - I tak oboje oglądaliśmy je na ekranach - odzywam się zachrypniętym głosem. 
  Mężczyzna zaciąga się papierosem.
 - Pierwsze igrzyska, najbardziej dopracowane, widowiskowe i zaawansowane technicznie ze wszystkich - mówi cicho zamyślony.
 - I drugie, najkrótsze w historii Panem. 
 - Czego innego by się spodziewać, gdy zostawiają nas na podestach na środku oceanu? - szepcze, wzdrygając się, a ja wiem, że tak jak ja, ma teraz przed oczami pierwsze chwile na arenie zalanej bezkresem wód. 
 - Przynajmniej było łatwo przewidzieć, kto wygra - Idril wzrusza ramionami, prowokując, zapewne świadomie, do dalszej rozmowy.
  Dylan kręci głową zamyślony.
 - Dopiero po powrocie zrozumiałem, o co ci chodziło, gdy mówiłaś o powrocie po igrzyskach - zwraca się do mnie. - Ja... nikt nie umiał pływać... choć nie, pływać jeszcze trochę parę osób może umiało, ale nurkować - nikt. Nikt oprócz mnie... i Josephine, która panicznie bała się wody po tym, jak jej rodzice zginęli na morzu! - podnosi głos. Zaciąga się papierosem i kontynuuje spokojniej - ona nie chciała żadnego sojuszu, żadnej pomocy. Wiesz czemu? - unosi głowę i patrzy mi prosto w oczy swoim bystrym i smutnym wzrokiem. - Bo słuchała ciebie. I wolała zginąć. Tak, Lily, ona chciała umrzeć ponad wszystko. Może zmieniłaby zdanie, gdyby miała dokąd uciec. Ale zobaczyła tylko bezkres wód. "Czterdzieści dwa"... wytrzymała na arenie tylko osiemnaście sekund... - zamyka oczy i pociera dłonią czoło. - Róg był nad wodą, ale wszystkie przedmioty znajdowały się pod nim. Genialna arena, nieprawdaż?! - parska. - Część poszła w ślady Josephine i skończyła ze sobą nim upłynął czas. A my staliśmy. Gdy skończył się czas, my... my wciąż staliśmy. Niektórzy krzyczeli, inni spragnieni pili słoną wodę, a dobrze wiesz, co się w końcu dzieje z tymi, co tak robią, parę osób próbowało popłynąć, uciec, ale szybko opadli na dno. Zanurkowałem... pierwszej nocy, gdy nikt już nie miał nadziei na nic. Wziąłem broń. Zabiłem ich... uznałem to za łaskę... ostatnią łaskę, jaką mogłem im okazać, Ale to było tylko złudzenie... To nie były pierwsze igrzyska, gdzie każdy trybut był powiązany z rebelią i umiał zabijać. To była tylko banda przestraszonych nastolatków skazanych na śmierć, której sami nie byli w stanie zadać. - Milczy przez chwilę, po czym znów podnosi na mnie swój wzrok i mówi cicho - ja już opowiedziałem historię swoich igrzysk. Twoja kolei. 
  Czuję na sobie spojrzenie Matta i Idril, a w myślach panicznie wyszukuję wymówki, by nie musieć mówić o przeżyciach z areny. 
 - Wszyscy oglądaliście pierwsze igrzyska - odzywam się po chwili. - Jeśli chcecie, obejrzyjcie je kolejny raz, ale ja nie będę do tego wracać. 
  Na moje szczęście, widoki zza szyb zostają nagle zastąpione ciemnością, a w pociągu rozpalają się światła, co odwraca uwagę od tematu igrzysk.  
 - Co się dzieję? - pyta zaskoczona Idril podchodząc do okna i wpatrując się w czerń za nim.
 - Jedziemy w podziemnym tunelu pod pasmem gór oddzielających Kapitol od dystryktów - wyjaśniam. 
 - A gdyby się zawalił? - głos Idril zdradza nie tylko strach, ale i fascynację.
 - Jest tak skonstruowany, by się nie zawalić - mówi Dylan z lekkim uśmiechem. Podziwiam go za to, że po rozmowie na takie tematy, jak na przykład igrzyska, potrafi odrzucić emocję związane z tym i rozpocząć neutralnie, ze spokojem kolejną rozmowę.
 - I miejmy nadzieję, że nie stanie się to, gdy my w nim będziemy - dodaję. - Zaraz dojedziemy na stację. - Zwracam się do Matta i Irdil - tam zabiorą was do Centrum Odnowy i po przygotowaniach odbędzie się przejazd rydwanów z uroczystym rozpoczęciem igrzysk. Potem udacie się do apartamentów i tam się spotkamy. 
 - A gdzie będziesz przez ten cały czas? - ze zdziwieniem pyta Matt.
 - Mam parę spraw do załatwienia i parę rozmów do odbycia. Im szybciej to zrobię, tym lepiej. 
  Ciemności zza okiem rozstępują się, gdy wyjeżdżamy z tunelu, by ujrzeć Kapitol w całej swojej pełnej krasie. Idril i Matt podchodzą do szyb i patrzą zafascynowani na stolicę, a ja odwracam wzrok niezdolna patrzeć na to okrutne miejsce pełne dziwaków. Pociąg zwalnia i mija chwila nim wjeżdżamy do tunelu i zatrzymujemy się na peronie rozświetlanym fleszem aparatów. Tłumy są jeszcze większe niż co roku. No tak, córka triumfatorki i brat jej dawno zmarłego sojusznika jako trybuci są prawdziwą sensacją. Do tego to właśnie ja będę ich mentorką. 
 - Czas wyjść na pożarcie Kapitolowi - odzywa się, niby beztrosko i żartobliwie, Dylan.
  Luskardis wbiega nagle do przedziału.
 - Tu jesteście! - piszczy. - Czas iść! Chodźcie! Chodźcie! - na moment jej wzrok zatrzymuje się na mnie, a ja nie mogę się oprzeć wrażeniu, że kryje się w nim współczucie... i smutek. 
 - Powodzenia - szepcze do mnie Dylan, gdy Luskardis wychodzi z Idril i Mattem na peron.
 - W czym? - pytam nie do końca wiedząc o co mu chodzi.
 - W rozmowie, oczywiście. 
  Czy mi się zdaje, czy cień drwiny wkradł się do jego słów? 
 - Dzięki. 
 - Pozdrów go ode mnie, gdy już cię pozna. I gdy przypomni sobie kim jest naprawdę. A może raczej... kim był? Ale to się chyba nigdy nie stanie, prawda?
 - Daj już spokój - rzucam zirytowana, wstając. - On...
 - Nas ocali, wiem - kończy za mnie zanim zdążę sama to zrobić. - Nie będę rozpakowywać walizek w takim razie, to od razu jutro, a może nawet już dziś, wracamy do dystryktu, prawda? 
  Nic nie odpowiadam na jego słowa. Wstaję i  podchodzę do przejścia na peron. Biorę głęboki oddech i robię pierwszy krok w stronę Kapitolu.

***
  Winda cicho pokonuje kolejne zakręty i piętra. W myślach staram się ułożyć wszystko, co chcę powiedzieć i przewidzieć tok rozmowy, ale nie jestem w stanie. Moje serce bije zdecydowanie zbyt szybko, oddech z pewnością nie ma naturalnego tempa, dłonie drżą nieznacznie, a myśli zlewają się w chaos.
  Dźwig zatrzymuje się i drzwi otwierają się, jak zawsze, bezszelestnie. Biorę głęboki oddech i wchodzę do sali będącej sekretariatem biura prezydenta Panem. I choć w środku drżę i panikuję, to nie daję tego po sobie poznać.
 - Pani w jakiej sprawie?  - piszczy Kapitolińska sekretarka, podchodząc do mnie. - Pan prezydent jest teraz bardzo zajęty, była pani wcześniej umówiona? Czy to coś pilnego?
  Spoglądam na nią z wyższością.
 - Przyszłam do prezydenta i prezydent mnie przyjmie. Teraz. - Odrzuć strach, odrzuć niepewność, graj, jak kiedyś tak dobrze potrafiłaś. - Nazywam się Lily Anderson, a ta sprawa nie może czekać. Czy gdybym była niepożądanym gościem, to czy potrafiłabym dostać się aż TU? - uśmiecham się lekko, kpiąco. Prawdę mówiąc, mam szczęście, że system i droga dotarcia tutaj nie zmieniła się tak, bym nie potrafiła jej pokonać.
 - Och... ja... ja może zapytam - mamrocze już mniej pewnie Kapitolinka.
 - Nie ma takiej potrzeby. To sprawa bardzo delikatna i osobista. Proszę się do tego nie mieszać - mówię i mijam ją, podchodząc do drzwi prowadzących do gabinetu prezydenta.
Raz.   Dwa.   Trzy.
  Zanim Kapitolinka zdąży mi przeszkodzić, otwieram drzwi i wślizguję się do środka, szybko zamykając je za sobą.
  W pierwszej chwili nawet mnie nie zauważa. Siedzi przy biurku, przeglądając jakieś papiery. Obcy mężczyzna znany z telewizji i gazet, który nawet w najmniejszym stopniu nie przypomina mojego ukochanego Reuela. A jeśli Dylan miał rację? NIE. Na pewno nie.
  W końcu podnosi głowę i marszczy brwi, gdy jego zimne, nieprzyjazne oczy zatrzymują się na mnie. Jego twarz, oprócz lekkiego zdziwienia, nie wyraża żadnych emocji.
 - Co pani tu robi? Prosiłem, by nikogo nie wpuszczać. Czego pani chce? - odzywa się lekko zdenerwowany.
 - Reuel - szepczę, podchodząc. - Reuely... musimy porozmawiać. Tak dawno cię nie widziałam, ale... Reuel, musimy w końcu normalnie porozmawiać! - Biorę głęboki oddech uspokajając się i zbierając myśli. Wszystko będzie dobrze.
Raz.   Dwa.   Trzy.
 - O czym pani mówi? - odzywa się nagle, wciąż marszcząc czoło.  - Proszę wyjść, albo zawołam ochronę!
 - Co? - tylko tyle wyrywa się z moich ust, gdy wpatruję się w niego zszokowana, słysząc jego słowa. Potrząsam głową. Jak to możliwe, żeby mnie zapomniał?! - Co? - powtarzam mimowolnie. - To ja, Reuel. To ja - Lily, Lily Andreson, twoja Lily... Reuel... ja...
  Zrywa się nagle z miejsca pobladły ze zdenerwowania.
 - Wynoś się stąd - syczy, a ja cofam się zszokowana. - Naprawdę myślicie, że uda wam się mnie oszukać?! Omamić?! Uważacie mnie za głupca?! Myślicie, że nie znam prawdy?! Że się nie dowiem? Żałosne! Wynoś się ze swoimi prymitywnymi sztuczkami!
 - Oszukać? Jaka prawda? O co chodzi? Reuel...
 - Reuel Castelert zginął na pierwszych igrzyskach głodowych.
 - Więc kim ty jesteś?! - krzyczę, czując na policzkach słone krople łez.
 - Prezydentem Panem. I zarazem całym państwem.
 - Co się stało? Co oni z tobą zrobili?! Co zrobili, że mnie nie poznajesz?! Że sam już nie wiesz, kim jesteś? Że nie pozostałeś sobą... - kończę ciszej, gdy gardło ściska mi się z rozpaczy. - Przecież obiecałeś...
 - Wyjdź stąd natychmiast, albo zawołam ochronę. I nie waż się już nigdy tutaj przychodzić.
  Stoję chwilę w bezruchu wpatrując się w mężczyznę, którego nie znam. Dylan miał rację. Bez słowa odwracam się, ocierając łzy z twarzy i wychodzę. Dylan miał rację. Dylan to przeczuwał. Przeczuwał, czy... wiedział? Ale skąd miałby wiedzieć? Wywnioskował. Tylko ja byłam na tyle ślepa w swoim szaleństwie, by tego nie zauważyć. Ale koniec z tym. Koniec szaleństwa, popadania w obłęd. Muszę ocalić Matta i Idril. Muszę dociec, co się stało z Reuelem, muszę zachować zdrowy rozsądek.
 - Lily Anderson? - słyszę cichy głos.
  Unoszę głowę i spoglądam prosto w tak utęsknione i tak dobrze zapamiętane oczy Reuela. 


*****

Możecie mnie zabić. Naprawdę nie przewidywałam kolejnej długiej nieobecności na blogu. I naprawdę chciałam napisać lepszy rozdział na powrót. Ale tak wyszło i chcę bardzo za to przeprosić i obiecać, że kolejny rozdział pojawi się w przeciągu dwóch tygodni (postaram się dodać za tydzień, ale nigdy nie wiadomo, czy starczy czasu) i będzie lepszy.

Rozdział dedykowany Laxus. Nie odpisałam Ci na komentarz, który zostawiłaś pod ostatnim postem, a bardzo chciałabym Ci podziękować za Twoje słowa, tak bardzo miłe i podnoszące na duchu :) 

Dziękuję wszystkim, którzy wciąż odwiedzają i czytają tego bloga, bardzo pokrzepiło mnie to, że mimo, iż w sumie go trochę opuściłam, to wciąż codziennie jest dużo wejść, dziękuję, że wciąż jesteście :)

Pozdrawiam wszystkich i jeszcze raz bardzo przepraszam oraz obiecuję poprawę :)

8 komentarzy:

  1. LILY WRÔCIŁA!! *dzikie densy szczęścia* już myślałam, że się nie doczekamy. Chyba zrobię imprezę XD
    Jakoś mi się tak milej na sercu robi, gdy wchodzę na tego bloga. Taki sentyment XD
    Igrzyska Dylana straszne ;__; Reuel... Snow... Reuel... Snow... Wyprali mu mózg. Zabili jego duszę i zostawili tylko ciało, które i tak zdeformowali ;___; Źli ludzie.
    Reuela uwielbiałam, Snowa nienawidzę... Ech...
    Jesteś genialna, ale ty Ameryki nie odkryłam, bo wszyscy wiemy to już od baaardzo dawna.
    Weny, weny, weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem zastanawiam się, czy gdybym odeszła z tego bloga na parę lat i nagle wróciła, to czy w ciągu jednego dnia widziałabym już pod nowym postem Twój komentarz :D Nigdy nie przestanie mnie zadziwiać, że wciąż tu jesteś. I nigdy nie przestanę być Ci za to wdzięczna :)
      mi się robi na sercu milej, gdy widzę Twój komentarz :>
      Zły Kapitol :c
      Dziękuję po stokroć :*

      (i ponownie robię Ci wyrzuty za usunięcie bloga o igrzyskach! :c )

      Usuń
  2. Cieszę się, że wróciłaś. Codziennie tu zaglądałam i sprawdzałam czy napisałaś coś nowego. Kiedy dzisiaj weszłam na twojego bloga na początku nie mogłam w to uwierzyć. Muszę przyznać, że zaczynałam myśleć, że już nic nie napiszesz. Rozdział jest fajny. Może nie najlepszy, ale naprawdę nie jest zły. Tylko trochę pozapominałam o co chodzi. Błagam nie rób już takich przerw. Czekam na następny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, czy wyobrażasz sobie, jak wiele radości sprawił mi Twój komentarz :D dziękuję ^_^
      Szczerze powiedziawszy, też już powoli zaczynałam tak myśleć, ale nie wypadałoby tak odejść na zawsze c;
      Miałam nadzieję, że może nie wyjdzie jakoś fatalnie, choć nie jestem z niego zadowolona :/
      postaram się zrobić jakąś zakładkę z bohaterami i krótkie streszczenie pierwszej części, ale obiecuję, że już na tak długi czas nie zostawię tego bloga :)

      Usuń
  3. Lily wróciłaś! Nareszcie! Matko, ale długo Cię nie było! Muszę sobie przypomnieć wcześniejsze rozdziały, bo mam trudności z ogarnięciem nowego rozdziału. Nawet nie wiesz, jak się zdziwiłam i ucieszyłam jak zobaczyłam nowy rozdział u Ciebie :P
    Strasznie mi się podobały igrzyska Dylana. Ogólnie to chyba zaczynam lubić jego postać. Jeju, Lily taka odważna poszła do Snowa, no i ja wiedziałam, że tak się skończy, no ale zawsze ma się nadzieje, że jednak nie... Cudny koniec, bo zapowiada, że powraca ta stara Lily, która umie zawalczyć o to co dla niej jest ważne. Kto wie, może jeszcze mój kochany nóż się pojawi? ;)
    Zaintrygowałaś mnie końcówką. Oczy Reuela? To chyba nie jest Matt?
    Mam nadzieję, że nie będzie już takich długich przerw. Ciągle czekałam na coś nowego i dziś jest szczęśliwy dzień.
    Sama muszę się zabrać, naskrobać coś u siebie.
    Cóż życzę dużo weny i czasu do pisania!
    Pozdrawiam i ściskam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak! :D wróciłam ^_^ za długo, jak widać ;c trzeba było w końcu wrócić :)
      cieszę się, bo wydawało mi się, że nie wyszło tak, jak planowałam, a co do Dylana to mam mieszane stosunki ostatnimi czasy xp
      Zobaczymy, zobaczymy ^_^
      Nie będzie już długich przerw :) powracam na stałe! :D (a przynajmniej mam taką nadzieję ;> )
      Bardzo, bardzo, bardzo Ci dziękuję ^_^

      Usuń
    2. Ooooo...<3
      Tęskniłam za Tobą. Nie zostawiaj nas na tak długo!>_< Heh, hipokryzja się szerzy...
      Kocham Twoje rozdziały, są po prostu genialne!!!! Jak zawsze wracasz w wielkim stylu.
      Reuel nie umarł, nie zamienił się w Snowa, zrobił zły, etc., etc. On gdzieś tam jest, ja to wiem- ,,- Lily Anderson? - słyszę cichy głos. Unoszę głowę i spoglądam prosto w tak utęsknione i tak dobrze zapamiętane oczy Reuela."!!!! ,,Reuela"!! Ha, on żyje i wróci...! Prawda? O_o
      Tak z innej beczki- kto był na ,,Kosogłosie" ręka w górę?! >macha jak opętana< Ooocchh, Igrzyska<3!
      To pozostaje mi życzyć czasu(czy tylko mnie tak doskwiera szkoła? U_U) i weny.
      Grace(Fanka<3)

      Usuń
  4. http://finnickianne.blogspot.com/ polecam

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy komentarz c: one naprawdę bardzo pomagają w prowadzeniu bloga
I proszę o niespamowanie pod postami :) do tego jest zakładka SPAM