piątek, 26 lipca 2013

XXVI

   Wzdycham ciężko. Czas ruszać w drogę. Tylko w którą stronę? Rozglądam się. Stoję na małej łączce pełnej kolorowych, polnych kwiatów. Nad nimi latają wielobarwne motyle, a cisze zakłóca jedynie brzęczenie pszczół. A wśród tej beztroskiej sielanki, na trawie leży dwójka martwych nastolatków zbroczonych krwią. Wpatruję się w nich przez chwilę otępiała. Ostatnie ofiary... wierzysz w to? Muszę. To jeszcze nie koniec. Jeszcze. 
  Przechodzę obok ciał i ruszam w stronę wysokiego, rozłożystego dębu rosnącego na skraju łączki. Teraz muszę tylko znaleźć Róg. Powoli, ostrożnie rozpoczynam wspinaczkę na potężne drzewo. W końcu znajduję się już na tyle wysoko, by dostrzec w oddali góry, a o wiele bliżej, skałę, na której mieszkałam z Dianą. Za nią widzę znajomy krąg skalny z jednym, wąskim wąwozem i, choć go nie widzę, Rogiem w środku.  Nie jest wcale tak daleko, jak mi się wydawało. Tylko gdzie są te obiecane poduszkowce? Może przylecą dopiero, gdy będę na miejscu?
  Schodzę na ziemię.
 - Komu w drogę, temu czas - mruczę do siebie pod nosem i ruszam w kierunku skały.
  Idąc staram się poruszać jak najciszej, ciągle czuję jakiś dziwny niepokój. Oglądam się i drżę niespokojnie na każdy, nawet najcichszy dźwięk. Co chwila sprawdzam, czy nóż jest na swoim miejscu. W końcu wyjmuję go i maszeruję trzymając broń kurczowo w dłoni. Jednak arena milczy. Jak gdyby chcieli zapewnić, że to już koniec, że dadzą nam w spokoju wrócić do domu... Cisza przed burzą. 
  Nareszcie, po długich godzinach wędrówki, dochodzę do skały z grotą. Staję pod nią i oglądam z dołu. Wydaje mi się, jakby minęło mnóstwo czasu odkąd ją opuściłam. A tak naprawdę? Jak długo nie widziałam tego miejsca? Nie potrafię nawet odpowiedzieć na to pytanie. Na arenie kompletnie straciłam rachubę czasu. Ile już trwają igrzyska? Dzień? tydzień? miesiąc... rok? Zdaje mi się, że ciągną się wieczność. Moment, w którym opuszczałam dystrykt jest tak odległy w mojej pamięci.
  Słońce zachodzi barwiąc niebo czerwienią. Jakby ktoś rozlewał krew na błękitnym firmamencie... Zaraz będzie ciemno, a ja ciągle stoję wpatrzona w skałę. Czas gdzieś przenocować. Coś ściska mnie za gardło. Podświadomie już przyjęłam do wiadomości, że to był ostatni dzień na arenie, że nie będę zmuszona przespać tu już ani jednej nocy. Ale jestem. Nie mam zamiaru wędrować w ciemnościach, a nie dojdę do Rogu przed nocą. Biorę głęboki wdech i chowam nóż. Dotykam dłonią szorstkiej skały i błądzę nią przez chwilę po ścianie. W końcu moje palce zaciskają się na sporym chwycie. Czuję nagły spokój, gdy stawiam pierwszy krok na skale. Skupiam się tylko na wspinaczce. Każdy ruch robię rozważnie, by jak najmniej obciążać prawą rękę, by jak najmniej się zmęczyć. W końcu wczołguję się do groty. Siadam zmęczona opierając się o ścianę. Oczy same zaczynają mi się zamykać. Na wpółprzytomna ściągam plecak i wyciągam z niego kurtkę. Czując jak robi się coraz chłodniej, przesuwam się w głąb groty i przykrywając się, zasypiam.
***
  Budzę się ze wschodem słońca. Całą noc spokojnie przespałam. Żadnych koszmarów, żadnych zabójców. Przespałam nawet ukazanie poległych wczorajszego dnia. Przeciągam się i przeszukuję plecak w nadziei na znalezienie czegokolwiek zdatnego do zjedzenia. Upijam trochę wody z bukłaka i jem odkrytego suchara. Nie chcąc dłużej zwlekać, pakuję wszystko i podchodzę do krawędzi groty. To jeszcze nie koniec, to jeszcze nie koniec, to jeszcze nie koniec... - ta jedna myśl ciągle krąży mi po głowie, nie mogę się od niej uwolnić.
 - Więc sprawmy, by ten nastał jak najszybciej - szepczę i ostrożnie ustawiam się do zejścia ze skały.
  Schodzenie jest cięższe od wchodzenia, więc uważam jeszcze bardziej, gdzie stawiam kroki. W końcu zeskakuję miękko na ziemię. Nie ma na co czekać. Razem ze wschodem słońca wyruszam w dalszą drogę.
  Maszeruję długo. Po drodze nie spotykam jednak niczego, co mogłoby świadczyć o tym, że igrzyska się jeszcze nie skończyły, a organizatorzy planują dla nas krwawy finisz. Może wcale tak nie jest... może to tylko moja wyobraźnia płata mi figle, a naprawdę nie mam się czego obawiać? W końcu... dlaczego by chcieli mnie zabić? Bo walczyłaś w powstaniu, a do tego jesteś na tyle głupia, by wyzywać Kapitol? Do tego obraziłaś głównego organizatora igrzysk i przez ciebie zginęła maskotka Kapitolu - Mort. Nie ja go zabiłam. Bastian. Żebyś ty mogła wygrać. Racja. Ale muszą mieć zwycięzce. Nie muszą. A nawet jeśli, Reuel nadaje się do tego o wiele bardziej. Nie dam się zabić. Twoje życie jest nie tylko w twoich rękach. 
  Mijają długie godziny moich rozmyślań w trakcie marszu. W końcu zatrzymuję się gwałtownie. Stoję przed wąwozem. Czuję jak serce zaczyna mi bić coraz szybciej. Widzę go. Stoi odwrócony do mnie tyłem, daleko, przy Rogu. Rozpoznaję jego dłuższe, ciemne włosy jak zwykle w nieładzie, jego sylwetkę... to Reuel. To musi być on. Jest już tu. Czeka na mnie. Z oddali widzę błysk słońca odbijającego się w trzymanym przez chłopaka trójzębie. Robię krok w jego stronę przekraczając próg wąwozu. Nagle tracę grunt pod nogami. Krzyczę krótko. Pułapka. Dałam się złapać w sieć. W sumie mogłam się tego spodziewać. Reuel zawsze był nad wyraz ostrożny. I przez to tkwię teraz w idealnie uplecionej sieci dyndającej 1,5 metra nad ziemią.
  Widzę jak Reuel obraca się wyciągając trójząb przed siebie. Zaczyna iść w moją stronę. Im jest bliżej, tym lepiej go widzę. Nie ma bluzki, jego nagą klatkę piersiową przecina długa szrama, na ramie ma zarzuconą jakąś sieć. Jego lewa ręka cała jest poparzona. Spodnie są poszarpane, nie ma butów. Ogarnia mnie nagły niepokój. A jeśli mnie nie poznaje? Jeśli myśli, że jestem zmiechem? Wyciągam drżącą ręką flecik zza bluzki i zaczynam cicho grać wstęp do starej piosenki, którą kiedyś razem śpiewaliśmy. Odkładam go i śpiewam cicho zachrypniętym głosem.
 - Are you, are you
  Coming to the tree
  Where they strung up a man they say murdered three
  Strange things did happen here
  No stranger would it seem
  If we met up at midnight in the hanging tree.
   Reuel zatrzymuje się metr ode mnie. Nie mogę niczego wyczytać z jego wyrazu twarzy. Nagle okręca się, trójząb wiruje w jego dłoni. Sieć pęka, a ja zeskakuję na ziemię.
 - Are you, are you
  Coming to the tree
  Where i told you to run so we'd both be free
  Strange things did happen here
  No stranger would it seem
  If we met up at midnight in the hanging tree - śpiewa, na jego usta wypływa delikatny uśmiech.
 - Reuel! - wołam i rzucam się w jego objęcia. Czuję jak łzy szczęścia zaczynają spływać po moich policzkach - Och, Reuel... - łkam wtulona w jego ramię.
 - Lily - szepcze wzruszony obejmując mnie mocno - to koniec - odsuwa się lekko, by spojrzeć mi w oczy, uśmiecha się z ulgą - wygraliśmy. Wracamy do domu. 
  Kiwam głową śmiejąc się przez łzy. Reuel delikatnie ociera moje policzki ze słonych kropli. 
 - W końcu - wzdycha z ulgą obejmując mnie.
 - W końcu... Reuel - zastygam w zatrwożeniu wpatrując się za jego ramię.
 - Już dobrze, już nic nam nie grozi - szepcze uspokajająco.
 - Reuel! - odsuwam się od niego gwałtownie. Obracam się przerażona rozglądając dookoła. 
  On też podąża za moim wzrokiem i kątem oka widzę, jak cofa się automatycznie. 
  Tu - gdzie wszystko się zaczęło i miało skończyć - oni znów tu są. Stoją dookoła Rogu i nas, na miejscach, które zajmowali, z ranami, przez które zginęli. Stoją tu, wpatrzeni w nas, czekają i na naszą śmierć. Tylko dwa podesty pozostały puste. Podesty, które zajmowaliśmy my.
 - Zabiliście nas - syczy Diana, schodzi z platformy robiąc krok w naszą stronę, reszta trybutów czyni to samo - teraz my zabijemy was.
 - Chcieliście wygrać - mówi Bastian uśmiechając się lekko - tu nie ma wygranych.
 - Chcieliście wygrać - charczy Carav plując krwią - teraz przegracie ze śmiercią.
  Koło zacieśnia się coraz bardziej. Wczepiam dłonie w ramię Reuela. Paniczny strach ściska mnie za gardło. Błagam... niech to się już skończy...
 - Chcieliście wrócić do domu - bełkocze Georgia, jest cała sina, ocieka z niej woda. - Nie wrócicie, tak jak my.
 - Zostaniecie tu z nami na zawsze - śmieje się szyderczo Susan odrzucając głowę do tyłu i ukazując poderżnięte gardło.
 - Obiecaliście! - szepczę w panice - Kapitolu! - krzyczę - obiecaliście nam powrót do domu! Gdzie poduszkowiec?! Jesteśmy ostatnimi żyjącymi uczestnikami tych igrzysk! Z jednego dystryktu! 
 - Już niedługo - charczy Mort i rzuca się na nas. 
  Reuel błyskawicznie wyciąga trójząb, zabójca z Jedynki nadziewa się na niego, wyciąga jeszcze ku nam swe blade dłonie.
  Słyszę swój własny krzyk. Przytomnieję. Wyciągam nóż i wbijam go w najbliżej stojącego trybuta. Kolejny raz patrzę na śmierć Barthly'ego. Brunet pada z wrzaskiem na ziemię, gdy wyrywam ostrze z jego piersi.  Kątem oka widzę, jak Reuel walczy zaciekle przy pomocy trójzębu i sieci, którą zrzucił z ramienia. Obracam się i podrzynam gardło kolejnemu napastnikowi. Dziewczynka z Siódemki. 
 - Nie jesteście nimi! - krzyczę, unikając ciosu Gora. Krzyczę, by przekonać samą siebie. Nie skutkuje. 
  Nagle słyszę wrzask bólu. Wbijam mocno ostrze w brzuch chłopaka z Jedenastki i odpycham go od siebie. 
 - Reuel! - obracam się w panice. Widzę Georgie trzymającą go za szyję obślizgłymi palcami. Jego twarz jest już sina. Rzucam się na dziewczynę i przebijam ją trójzębem z nieruchomej dłoni Reuela. Topielec osuwa się puszczając go. Wyrywam broń. Nagle chłopak z Dziesiątki przebija bok mojego przyjaciela oszczepem. Widzę, jak w zwolnionym tempie, jak Reuel pada na ziemię z wyrazem cierpienia na twarzy. Z boku cieknie krew, a szyja cała jest w jakiś dziwnych plamach. Unoszę trójząb i wbijam go mojej ofierze w twarz. Ostrza przebijają centralnie oczy i środek czoła. Wyrywam broń i wbijam ją w klatkę piersiową chłopaka. Pada martwy. Nagle trybuci zaczynają się wycofywać. Nie dbam o to. Nie dbam już o nic. Rzucam trójząb i opadam obok Reuela. Rana w boku nie wygląda na głęboką, ale chłopak trzęsie się ciągle, z ust leci mu piana, szyja jest już cała w dziwnych przebarwieniach.
 - Nie, nie, nie... błagam, nie... - szlocham ocierając drżącą dłonią jego usta. 
  Nagle przytomnieję. Jaka jestem głupia... na śmierć zapomniałam, że w plecaku powinnam mieć apteczkę. Ściągam go szybko i drżącymi dłońmi przeszukuję w panice. JEST! Wyciągam apteczkę i wyrzucam jej zawartość na ziemię. Przeglądam leki. Nie nada się, nie, nie... to też nie... to... chwytam fiolkę i przebiegam wzrokiem po etykietce. To to! Na zakażenia... połknąć 10 kropli. Wycieram pianę z ust Reuela i wlewam mu do gardła lek. Widzę jak wolno połyka przymykając wargi i nagle sztywnieje... po czym przekręca się i wymiotuje gwałtownie. Opada znowu na plecy i trzęsie się jeszcze bardziej.
 - Reuel... Reuely - szepczę przerażona ściskając jego dłoń.
  I wtedy... zastyga. Patrzę z niedowierzaniem na jego sztywne, stygnące ciało i nie mogę uwierzyć w to, co widzę.
 - Nie możesz - łkam - obiecałeś...  - gładzę go dłonią po włosach szlochając - nie zostawiaj mnie, Reuely, proszę cię... nie możesz mnie zostawić! Kocham cię - szepczę przez łzy - błagam... - czuję się taka bezradna... nagle do głowy uderza mi jedna myśl - to przez was! - krzyczę zrozpaczona w stronę nieba - przez was, Kapitolu! ZABILIŚCIE GO! - wrzeszczę w szale - pożałujecie! Pożałujecie wszystkiego! Zabiję was! - drę się tracąc kontrolę nad sobą - Zobaczycie! Pomszczę go! Jego i wszystkich zabitych na tej arenie! - łzy zamazują mi obraz. Chowam twarz w dłoni łkając cicho.
  Nagle coś delikatnie zaciska się na moim nadgarstku. Patrzę w dół ocierając twarz ze słonych kropli. To dłoń Reuela... jego klatka piersiowa porusza się wolno w górę i w dół. Jego oczy są zamknięte, ale usta na wpółotwarte.
 - Żyjesz - szepczę zszokowana.
  Wtem nad areną rozbrzmiewa po raz kolejny hymn Panem. Unoszę głowę. Nad nami unosi się poduszkowiec. Z jego brzucha wysuwa się klapa wielkości dwuskrzydłowych drzwi i opuszcza się na czterech stalowych sznurach. W końcu opada obok nas.
 - Wejdźcie na platformę!  - krzyczy głos z góry.
  Wstaję chwiejnie i przekręcam Reuela na brzuch, tak, by leżał na ogromnej tacy, po czym sama wchodzę na nią. Coś od razu nas unieruchamia a klapa zaczyna unosić się w górę. Oglądam z wysokości arenę cięgle nie mogąc uwierzyć w to co się stało. W te całe igrzyska i to, że naprawdę je przeżyłam.
  Klapa wraca na swoje miejsce zamykając nas wewnątrz poduszkowca. Prąd, który nas unieruchamiał, znika.
 - Li... - ledwo dosłyszalny szept dociera do moich uszu.
 - Reul! - nachylam się nad nim.
  Nagle czyjeś silne ręce unoszą mnie do góry odciągając od na wpółprzytomnego chłopaka.
 - Nie! Puść mnie! - charczę.
  Widzę, jak do Reuela podchodzi dwójka mężczyzn ubranych w białe fartuchy. Podnoszą go i zabierają gdzieś. Próbuję się wyrwać.
 - Reuel!!! - krzyczę oszalała za nimi.
 - Proszę się uspokoić - słyszę opanowany, ale stanowczy, kobiecy głos po mojej prawej stronie.
  Nagle czuję mocne ukłucie w ramieniu i wszystko pokrywa ciemność.

***
Raz.    Dwa.    Trzy.
Raz.    Dwa.    Trzy.
Raz.    Dwa.    Trzy.
Raz.    Dw...  Trzymaj się rytmu!
Raz     i obrót! Trzy.
Raz.    Dwa.    Trzy.
Raz.    Skłon.  Trzy.
Raz.    Dwa...  ZABIJ!


*****
Panie i Panowie... oto koniec Pierwszych Igrzysk Głodowych! :D
Myślałam, że rozdział wyjdzie mi krótszy, ale jest jaki jest
Słowa piosenki, wydaje mi się, że nie muszę tłumaczyć skąd wzięłam ;p
Nie wiem jak wam się podoba, ja jestem zadowolona ze sceny przy Rogu, napisałam ją już dość dawno temu i do tego czasu nie wpadło mi do głowy nic lepszego, poza tym, wydaje mi się dobrym zakończeniem igrzysk. 
Jak już pisałam w poprzedniej notce, to nie jest koniec bloga.
Mimo to, chcę bardzo podziękować wszystkim moim czytelnikom, obserwatorom, tym, którzy komentowali i tym, którzy woleli nie wyrażać swojej opinii. Jest parę osób, którym chciałabym szczególnie podziękować, ale wybaczcie, nie chcę już przedłużać ;> ograniczę się do jednej osoby, która jako pierwsza skomentowała mojego bloga, z tego co pamiętam, była także pierwszą obserwatorką i została tutaj aż do teraz. TUTURUTUTUTUTUTU! Brawa dla Alicji w Krainie Czarów ^_^
Dziękuję c:

24 komentarze:

  1. Czyli Reuel przeżył tak? On żyje, prawda? ŻYJE! Uwielbiam happy endy, ale sama nie umiem ich pisać. Jak ja się cieszę!
    Jej, nie mogę uwierzyć, że już koniec tych Igrzysk. Nie wiedziałam, że to tak szybko minie. Zaskoczona jestem!
    Co teraz będzie z Lily i moim Reuelem? Jak będą żyć po tej całej przygodzie i maskarze na arenie, no i przede wszystkim ja czekam na kontynuację! Jestem ciekawa co wymyślisz.
    Scena pod rogiem wypadła nawet nawet. Myślałam, że mi mojego kochanego, najlepszego bohatera zabijesz, to wtedy bym się jednak do ciebie pofatygowała i... no zrobiłabym ci krzywdę. Poważną krzywdę^^
    Czekam na tę kontynuację! Z niecierpliwością!
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aaaaaaa... jeszcze zobaczymy :D
      Wiesz, że ja też? Za szybko pisałam... powinnam robić jak Ty - dodawać jeden rozdział na co najmniej dwa miesiące. Dłużej by trwało xD
      Czekaj, czekaj, zobaczysz ^^
      O! to czekaj... zaraz zginie! :>

      Usuń
    2. Odczep się od mojego dodawania rozdziałów! Widocznie nie umiem inaczej albo coś...^^
      / Lilith

      Usuń
  2. jezus marian to naprawde koniec???!!!
    czytałam z zapartym tchem nie no teraz to przesadziłaś-Twoja wena powróciła w niewiarygodnym stylu...!
    już zapomniałam jak pisałaś o Dianie<3
    ale się jarałam piosenką-od razu poznałam:))
    masakra dopiero jak przeczytałam, że są w tym poduszkowcu dotarło do mnie, że to koniec...
    no tak znowu się mylę, bo jak to sama napisałaś to nie koniec bloga...
    napisz szybko co i jak bo nie mogę się doczekać...!
    i chciałabym Ci na koniec powiedzieć, że Twoje opowiadanie było G.E.N.I.A.L.N.E.
    KONIEC KROPKA.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie też jest mi jakoś trudno w to uwierzyć...
      Hahahaha dziękuję Ci bardzo ^^

      Usuń
  3. Trafiłam na Twojego bloga przypadkiem i jestem właśnie w trakcie jego czytania!
    Jeszcze nie czytałam tego rozdziału, ale chciałam Ci pogratulować weny! :)
    Masz bardzo dobry styl :)
    Pozdrawiam i zapraszam do siebie jeśli będziesz miała ochotę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo Ci dziękuję ^_^
      wpadnę jak znajdę chwilę czasu c:

      Usuń
  4. Jak mogłabym nie zostać? Historia opisywana przez Ciebie jest zbyt fantastyczna żebym mogła ją sobie po prostu darować!
    Mega się cieszę, że to nie koniec bloga!
    Rozdział jak zwykle powalający i do tego Drzewo Wisielców (^_^)
    Co tu dużo pisać? Czekam na next i tyle!
    Pozdrawiam
    A.

    OdpowiedzUsuń
  5. <333333333333333333 Rewelacyjne początki, to też Igrzyska musiały się spektakularnie zakończyć. :) Super, jak zwykle ^^

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej;3 Przeczytałam całego Twojego bloga i muszę przyznać ,że jest SUPERR REWALACJA XD naprawdę. I muszę to powiedzieć. A ja nie lubię Reuela! Po tym co napisałaś, że ma być w przyszłości prezydentem Snowem to wydał mi się taki obleśny i straszny ;)) ALE BLOG EXTRA ;333 czekam na dalsze rozdziały i życzę WENY ^^
    Pani Mellark

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahahaha xD jesteś chyba pierwsza, co go nie lubi ^^
      Dziękuję Ci bardzo :D

      Usuń
  7. Mega! Jestem bardzo ciekawa jak opiszesz jej życie po Igrzyskach. Weny kochana ;*
    + wpadnij na nowy rozdział

    http://67igrzyskaoczamijulites.blogspot.com
    Pozdrawiam. :)
    Julites.

    OdpowiedzUsuń
  8. Szczerze to najgorszy rzdział..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze, sama tak nie uważam. Wydaje mi się, że były dużo gorsze i sama jestem z niego zadowolona c:
      Ale każdy ma inny gust i inne zdanie ;>

      Usuń
  9. A ja się nie zgadzam z opinią wyżej, że to najgorszy rozdział. Widać, że wena wróciła, ale ja jestem teraz mega ciekawa co będzie dalej. I co z Reuelem? Co z nim? Rany, już się nie mogę doczekać co będzie dalej.
    Gorąco pozdrawiam ;*
    Katrin

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahahahah xD Dziękuję ^_^
      Dowiesz się wszystkiego, ale niestety pewnie dopiero za tydzień, bo znów wyjeżdżam c:

      Usuń
  10. To.. t-to już koniec?
    Naprawdę?
    Nie!
    Ale... ale chyba napiszesz jeszcze kilka rozdziałów jak wracają do czwórki i starają się żyć normalnie, co? czy raczej nie?

    OdpowiedzUsuń
  11. OOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOO!
    Kraken wróciła!!! Komentarz będzie krótki, bo nadrabiania, a nadrabiania ale bogaty w pochwały.
    Bo to było świetne.
    Ten pomysł z rogiem, z trybutami! Kapitol widocznie chciał mieć tylko jednego zwycięzce. To bezpieczniejsze. Jeden, złamany, zrozpaczony zwycięzca, a nie wspierająca się, niezwyciężona para.
    A on żyje!!! Wiedziałam, że przeżyje, od samego początku.
    W ogóle, świetny pomysł, tak ogólnie. Nie wiadomo, kto przyjaciel, kto wróg, komu, czemu ufać. Wszystko takie przerażające, jak twój najlepszy przyjaciel nagle rzuca się na ciebie z nożem i okazuje się, że to nie on.
    Niby koniec, ale jak dla mnie teraz to się zacznie. Już zacieram łapki.
    Tak zacieram, że aż się zapaliły. Idę szukać gaśnicy.
    Kraken

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahahahha xD wielki powrót?
      Dziękuję, dziękuję ^^
      Chciałam żeby tak wyszło i cieszę się, że według Ciebie mi się to udało c:
      It's only just begun :D ty zacierasz łapki, a ja główkuję jak to najlepiej rozegrać ;p

      Usuń

Dziękuję za każdy komentarz c: one naprawdę bardzo pomagają w prowadzeniu bloga
I proszę o niespamowanie pod postami :) do tego jest zakładka SPAM