poniedziałek, 22 kwietnia 2013

XV

  - A teraz zobaczymy poległych pierwszego dnia pierwszych Igrzysk Głodowych! - rozlega się podekscytowany głos  Tarmenta.
  Zamieram i wpatruję się  z wyczekiwaniem w godło Panem. Już za chwilę. Za chwilę zobaczę to, czego tak bardzo się boję. Potwierdzenie jego śmierci. Śmierci Reuela. Ściskam ze zdenerwowania kurtkę.
   Obraz zamienia się  i teraz na niebie widać zdjęcie dziewczyny z Dwójki, numer jej dystryktu i imię. Alex. 
 - LIILY!!! - długi krzyk przebija się przez melodię hymnu.
  Serce zatrzymuje mi się na chwilę, by po chwili zacząć bić szaleńczo, jakby chcąc wyrwać się z moich piersi. Czuję, że zaraz popłaczę się szczęścia. Ten głos... znajomy głos, tak bliskiej mi osoby, głos, którego spodziewałam  się już nigdy nie usłyszeć. Zrywam się natychmiast. 
 - Reuel... - z moich ust wydobywa się jedynie cichy szept. Wargi same układają mi się  w uśmiech.
- NIEEE!!! POMOCY!!!
  Zamieram. Już  chcę rzucić wszystko i biec na ratunek, gdy nagle wpada mi do głowy jedna trzeźwa myśl; skąd  dochodzą  krzyki? Jakby... znad twojej głowy. Przytomnieję i rozglądam się czujnie, ale w ciemności mało co widzę. Wyjmuję zza ubrania flecik i gram, najciszej jak potrafię, trzy krótkie nuty. Na gałąź zlatuje ptak. Od razu go rozpoznaję. Głoskułka.
  W czasie powstania głoskułki były tajną bronią Kapitolu. Zapamiętywały słowa rebeliantów i przekazywały je potem Kapitolowi. W ten sposób  nasi wrogowie poznawali tajne plany powstańcze. W końcu rozgryźliśmy to, oszukaliśmy wszystkich. Głoskułki są zmiechami. Ludzie się  boją  zmiechów, bo są one zaprogramowane jako maszyny do zabijania albo szpiedzy. Ale skoro są zaprogramowane, to można je przeprogramować. Ja nauczyłam się  jak to robić. Niestety, tylko w przypadku głoskułek. Pracowałam nawet podczas rebelii w jednej z grup zajmującej się tresowaniem tych zmutowanych ptaków, by nie tylko przekazywały bzdury Kapitolowi, ale także powtarzały nam zasłyszane we wrogich laboratoriach słowa. By je przywołać wystarczą krótkie trzy nuty, ale potem trzeba poświęcić dużo czasu na oswajanie i tresowanie. Jednak, gdy zna się już kod do ich systemu, wyszkolenie głoskułki staje się  banalne. Po powstaniu te zmiechy powoli znikały, by potem całkowicie zginąć. Odkryłam ostatnio coś niezwykłego. Głoskułki połączyły się ze zwykłymi kosami wydając na świat połączenie obu tych gatunków. Jednak młode nie potrafią powtarzać słów, a jedynie melodię. Ostatnią żywą głoskułką, którą widziałam i która została ze mną nawet po powstaniu, jest Alia. Przywiązała się do mnie tak bardzo, że nie chciała odejść, gdy przepędzaliśmy resztę ptaków z naszej siedziby badań. Nie wiem czemu akurat ona przeżyła, podczas gdy reszta jej gatunku wyginęła.
  Hymn milknie. Spoglądam zdezorientowana w górę. Obrazy już zgasły pogrążając las w jeszcze większej ciemności. Podczas gdy ja rozmyślałam sobie nad głoskułkami, na niebie pojawiły się zdjęcia wszystkich zmarłych. Gratulacje. Nie wiesz nawet kto przeżył, a kto nie. Nie zobaczyłam Reuela... Za to słyszałaś go przez głoskułkę. Głoskułka. Przyda mi się towarzysz podróży. Gram ponownie trzy dźwięki. Zmutowany ptak podlatuje jeszcze bliżej. Rozsiadam się ponownie na gałęziach i w ciemnościach przypatruję się mu.
 - Dużo was jeszcze zostało? - szepczę zamyślona.
  Przekręca łepek i otwiera dziób.
 - Ostatnie słowa przegranej Lily Anderson.
  Zamieram. Gor. No tak. Miałam nad tym pomyśleć. Nad czym? Zabiłam go. Zabiłam jego i chłopaka z Dziesiątki. I jak się z tym czujesz? Nijak. Wzdrygam się. Dopada mnie to samo co podczas powstania, zamieniam się w morderce. Zabijam z zimną krwią i nie umiem nawet tego żałować. Nie ma czego żałować. Oni chcieli cię zabić. Czy to cokolwiek zmienia? Dostałaś nauczkę. Śmierć Reuela... Jakoś ciągle nie może to do mnie dotrzeć. Nie umiem uwierzyć w to co widziałam na własne oczy. Bo nie chcesz uwierzyć. 
  Czuję narastającą senność, oczy same zaczynają mi się zamykać. Przemywam ranę i owijam ją bandażem. Sadowie się na gałęzi i przymykam oczy. Przytomnieję jeszcze na chwile. Nie jestem bezpieczna. A podczas snu zabicie mnie nie sprawi problemu nawet tym małym dziewczynką, o ile w ogóle przeżyły... uchylam powieki i potrząsam głową, by wybudzić się choć trochę.
 - Musisz przeżyć, Lily - głos Bastiana wydobywa się z gardła głoskułki.
  I wtedy ciszę nocy przerywa wybuch armaty, a po nim dwa kolejne. Ilu nas jeszcze zostało? Nie wiem nawet kto zginął oprócz tych, których sama zabiłam i... Reuela. Wpatruję się w zmutowanego ptaka i nagle przychodzi mi do głowy pewien pomysł. Łamię jedną gałązkę i gram cicho jedną wysoką nutę na fleciku. Powtarzam tą czynność trzy razy, za czwartym, na trzask gałązki, głoskułka sama piszczy ostrzegająco. Uśmiecham się lekko i zamykam oczy. Gram jeszcze raz trzy dźwięki przywołujące i zapadam w niespokojny sen czując narastający głód i zmęczenie.
***
   Długi głośny pisk.
 - Och, zamknij się - mruczę sennie.
  Spadam w dół, dół, dół... zapadam się. Nie chcę jeszcze wstawać... Pisk co chwila urywa się, by rozpocząć się na nowo. Wkurzona przecieram oczy i otwieram je. Zaczyna już świtać. Przenikliwy dźwięk ciągle trwa, a ja wciąż się zapadam. Przytomnieję. Jestem na igrzyskach, nie w domu, a pisk jest ostrzeżeniem głoskułki. Podrywam się, chcę wstać, ale nie mogę. Moja prawa noga jest zablokowana. Patrzę w dół i z trudem powstrzymuję się, by nie krzyknąć. Wśród cichych trzasków, drzewo wciąga mnie do środka zapadając się jakby samo w sobie. Gałąź blokująca mnie okręca się wokół nogi trzeszcząc. Przecież drzewa się nie ruszają! Wyciągam nóż i wbijam w konar. Ostrze dziwnie gładko przechodzi przez nie uwalniając jakąś dziwną lejącą się substancje. Ucisk natychmiast się zmniejsza. Wyciągam nóż i próbuję wyrwać nogę. Nagle gałąź puszcza całkowicie i rzuca się na mnie. Przecinam ją automatycznie nożem. Odrąbana część spada na ziemie, a druga na mnie. Czuję jej ciężar na nogach. Zrzucam ją z siebie z obrzydzeniem. Jest śliska, długa i obleśna... Dopiero teraz dociera do mnie co to było. Wąż. Wzdrygam się. Ogromny wąż. Pisk się urywa. Spoglądam na głoskułkę. Siedzi na gałęzi obok i przygląda mi się.
 - Zostajesz ze mną? - mówię cicho, w sumie sama do siebie.
 - Och, zamknij się - wydobywa się mój głos z dzioba głoskułki.
  Śmieję się cicho i gram króciutką melodyjkę oznajmiającą głoskułce, żeby podążała za mną. Powtarza ją po mnie. Staję na gałęziach i rozglądam się. Do skały zostało mi jakieś pół dnia drogi. Szybko się zbieram i schodzę z drzewa. Omijam szerokim łukiem zwłoki ogromnego węża o skórze identycznej jak konar drzew. Głoskułka ląduje na zdrowym ramieniu. Upijam trochę wody i ruszam w drogę. Głód dokucza mi nieubłaganie, ale nie chcę zostawać w jednym miejscu na dłużej. Tym bardziej, że nie jest ono zbyt bezpieczne. Może znajdę coś jadalnego po drodze. Wąż był jadalny. Wzdrygam się. Prędzej zdechnę z głodu niż zjem coś tak obleśnego i ohydnego.
  Nagle słyszę cichy szelest za swoimi plecami. Odkręcam się błyskawicznie wyciągając równocześnie nóż.
 - Nie!
  Zamieram z ostrzem przygotowanym do rzutu. Pięć metrów ode mnie widzę Dianę. Jej kurtka na prawym boku jest przesiąknięta krwią. W oczach widzę zmęczenie i ból. Nie mam pojęcia co zrobić. Za to ona wydaje się, że doskonale wie.
 - Jestem Diana - mówi.
  Opuszczam nóż.
 - Lily.
  Nie mam pojęcia czemu to sobie mówimy, w końcu obie dokonale wiemy kim jesteśmy.
 - Sojusz? - pyta cicho, po czym rozgląda się czujnie - Nie ma czasu, żebym ci teraz wszystko tłumaczyła. Opowiem ci, jak dojdziemy do skały. O ile się zgodzisz.
  Kiwam głową.
 - Jedna sprawa. Nie zabijesz mnie, ani ja nie zabiję ciebie. Gdy zerwiemy sojusz, rozejdziemy się po prostu w dwie różne strony.
 - Wydawało mi się to oczywiste - Diana marszczy brwi.
 - Więc chodźmy dalej.
 - Potrafisz mi zaufać? - dziewczyna patrzy się na mnie zamyślona - Tak bez opowiedzenia co w ogóle tu robię i czemu specjalnie szłam za tobą, by zawrzeć sojusz?
  Stoję chwilę rozmyślając nad słowami Diany, po czym kiwam głową.
 - Tak. Dowiem się na miejscu. Masz coś do jedzenia?
  Dziewczyna uśmiecha się, ściąga plecak i otwiera go. Przez chwilę grzebie w nim i wyciąga pudełko. Wyjmuje z niego coś i rzuca do mnie. Łapię to w locie i patrzę z niedowierzaniem na upieczone udko kurczaka.
 - Skąd to masz? - pytam zdziwiona podczas, gdy Diana chowa wszystko i zarzuca sobie plecak na ramię.
 - Było w specjalnych pudłach pod Rogiem Obfitości - uśmiecha się lekko - Jedz, jest dobre.
 - Dzięki - unoszę lekko kąciki ust i wgryzam się w udko. Jest... jest po prostu przepyszne! Wydaje mi się lepsze od wszystkiego co kiedykolwiek w życiu jadłam. Na moje usta wypływa błogi uśmiech, gdy przeżuwam soczyste kawałki kurczaka.
  Ruszamy w drogę. Z początku idziemy szybko, w milczeniu, ja kończę jeść. W końcu, po jakiejś godzinie spokojnego marszu, Diana przerywa ciszę.
 - Ten ptak... - wskazuje na głoskułkę siedzącą mi na ramieniu - To zmiech, prawda?
 - Głoskułka. Oswajam ją.
 - Boję się trochę tego lasu - odzywa się szeptem.
  Patrzę na nią zdumiona, po czym rozglądam się dookoła.
  Do tej pory w ogóle nie zwróciłam uwagi na to jak wygląda krajobraz otaczający mnie. Idąc patrzyłam głównie pod nogi. Teraz widzę już o czym mówi Diana. Las... wygląda trochę jakby był zaczarowany. Składa się głównie ze starych, ogromnych drzew. Gdzieniegdzie wydają kwiaty czeremchy wyróżniając się bielą kwiatów wśród zieleni liści i brązu kory lub czereśnia kwitnąca na różowo. Zza starego rozłożystego dębu wystają gałęzie schowanego zza drzewa bzu. Mijamy wierzby płaczące, rozłożyste surmie i smukłe brzozy. Z mchu wybijają się zioła i kwiaty. Czemu wcześniej tego nie zauważyłam? Czemu zakodowałam sobie w głowie, że jest to po prostu "zwykły las". Mordercy nie zwracają uwagi na takie banały, jak piękno przyrody. A to co mnie otacza jest piękne. Wciągam głęboko powietrze do płuc skupiając się na zapachu. Do moich nozdrzy dociera delikatny aromat kwiatów.
 - Szłam wczoraj tędy przez pół dnia i nie zwróciłam nawet uwagi na to, co mnie otacza - kręcę z niedowierzaniem głową.
 - On nie był taki od początku - odzywa się szeptem Diana - Za skałami przy Rogu  rosną same iglaki.
  Spoglądam na nią. W oczy rzuca mi się krew na jej boku.
 - Jesteś ranna?
 - To nic - wykrzywia usta w grymasie - Nie mamy czasu na odpoczynek.
 - Opatrzyłaś chociaż ranę?
 - Nie miałam kiedy. Nie przejmuj się, nie jest poważna. Niedługo dojdziemy, to się nią zajmę.
  Wzruszam ramionami. Dalej idziemy w milczeniu. Ciągle korci mnie, żeby zapytać się o Reuela. Powstrzymuje mnie tylko to, że wszystkiego dowiem się, gdy dojdziemy do skały. Podczas marszu nie robimy przerw. Wypijamy parę łyków wody, jemy prowiant z plecaka Diany, ale wszystko to robimy ciągle idąc. Pod koniec drogi widzę, że dziewczyna jest już na skraju wyczerpania. Stara się nie pokazywać tego po sobie, ale dostrzegam, że idzie coraz wolniej, ciężej, grabi się i co chwila przyciska dłoń do rany. W końcu wchodzimy na sporą polanę, na której środku stoi cel naszej drogi. Wysoka, wapniowa skała z jaskinią u góry. Patrzę na Dianę. Uśmiechamy się do siebie w tym samym momencie. Oddycham głęboko z ulgą. Nagle dociera coś do mnie. Uśmiech schodzi z mych ust.
 - Dasz radę wejść? - pytam.
  Spogląda do góry i marszczy brwi.
 - Nie wiem. Wzięłam linę - otwiera plecak i wyciąga zwinięty, mniej-więcej 25-metrowy rep.
 - Poradzimy sobie.
  Zabieram od niej linę i rozkładam. Przewiązuję się nią w pasie i przypatruję drodze, którą zaraz będę musiała pokonać. Biorę głęboki oddech i podchodzę pod samą skałę. Głoskułka sfruwa z mojego ramienia i wlatuje na półkę z grotą. Dotykam dłonią szorstkiej powierzchni i zaciskam mocno dłoń na pierwszym chwycie. Droga nie sprawia mi większych trudności. Tym bardziej, że jestem w miarę wypoczęta, najedzona. W końcu staję na szczycie. Grota nie jest zbyt głęboka. Akurat taka, żebyśmy obie się w niej zmieściły bez problemy. Wejście jest tylko od jednej strony. Łatwiej się będzie schować i bronić. Szukam czegoś do przewiązania liny, żeby łatwiej było wejść Dianie. Tuż przy wylocie jest spora dziura. Przekładam przez nią końcówkę i zawiązuję mocno. Nachylam się i mówię najciszej jak mogę, żeby Diana mnie usłyszała.
 - Dasz radę po niej wejść? Będę ci pomagać, wciągać, ale bez twojej pomocy mogę sobie nie poradzić.
  Widzę jak kiwa głową i łapie linę. Nie wiem ile mija czasu podczas gdy obie siłujemy się z repem, ale w końcu Diana staje w grocie. Wciągam linę na górę i obie siadamy naprzeciwko siebie opierając się plecami o ścianę. W milczeniu ściągamy plecaki i pijemy trochę wody. Nie odzywając się patrzę jak Diana zdejmuje kurtkę, podciąga bluzkę i przemywa ranę wodą. Podaję jej apteczkę i pomagam w opatrywaniu. Obrażenie rzeczywiście okazuje się nie takie poważne, jakie mogłoby się wydawać. W końcu, gdy już rozsiadamy się wygodnie odpoczywając, biorę głęboki oddech i pytam cicho.
 - Opowiesz mi teraz wszystko?
  Dziewczyna kiwa głową i zaczyna mówić.
 - Jako ci tzw. "Zawodowcy" mieliśmy pozabijać każdego kogo się da już na samym początku, zająć Róg i nie pozwolić nikomu nawet się do niego zbliżyć. Mi... cóż, ta idea wcale mi się nie podobała. Nie chciałam iść na te igrzyska i nie chciałam zabijać. Gdy nas wybrali... gdy wybrali mnie i Mo... - w jej oczach pojawił się smutek i ogromny żal - On chciał iść. Mówił ciągle, jaki to zaszczyt i ile każdy by dał, aby stanąć na naszym miejscu... ale nie o tym miałam mówić. Przy Rogu trwała największa rzeź. Zginęło z dziesięć osób. Starałam się nie zabijać, a jedynie bronić. Ja...
 - Krzyczałaś do mnie. Wtedy, żebym uciekała - przypomina mi się.
 - Tak - kiwa głową - Podświadomie podjęłam decyzję, żeby w nocy odłączyć się od nich i znaleźć ciebie, zaproponować sojusz. Mo był na mnie taki wściekły... - uśmiecha się lekko - Myślałam, że mnie zabije. Kazałam uciekać dziewczynie, którą on za wszelką cenę pragnął zamordować. Gdy rzeź się skończyła, przyleciał poduszkowiec i zabrał ciała. Od nas zginął Gor i Alex. Zostałam z Mortem, Bastianem i Susan. Spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy do plecaka i położyłam go blisko swojego posłania, by, po przejęciu nocnej warty, odejść. Bastian uparł się, że to on stanie na straży. Mogłoby się wydać dziwne, gdybym bardzo nalegała, żeby odstąpił mi wartę. Uznałam, że i tak w nocy się wymknę. Umiem poruszać się bezszelestnie, więc prześlizgnięcie się w nocy przez straż Bastiana nie wydało mi się zbyt trudne. Poza tym zawsze mogłabym powiedzieć, że idę na jakiś patrol, czy za potrzebą. Gdy tylko się położyłam, od razu zasnęłam. Nie umiem spać długo, więc udałam się na spoczynek, akurat tak, by wstać w środku nocy. Obudziłam się. A gdy się obudziłam... - głos zaczyna jej drżeć, zaciska dłonie - świecił księżyc. W jego blasku... Bastian podrzynał gardło Susan... Mo... - łzy zbierają jej się w kącikach oczu - Mo konał krztusząc się własną krwią. Zerwałam się i zaczęłam biec w stronę wąwozu. Bastian rzucił za mną nożem, ale ostrze musnęło tylko mój bok. Biegnąc usłyszałam jego krzyk... "Te igrzyska nie potrwają już długo! Za wolność i przeciw wam, "potęgo" Kapitolu!!!" i trzy wystrzały armat... a każdy wystrzał oznacza śmierć jednego trybuta. On... zamordował ich, a potem... potem samego siebie - dokańcza cicho, ledwo dosłyszalnie.
  Po policzku spływa mi samotna łza. Ocieram ją wierzchem dłoni i odwracam głowę. Jak mogłeś zrobić coś takiego, Tian?
 - On chciał, żebyś ty przeżyła, prawda? - odzywa się cicho Diana.
  Przenoszę na nią swój wzrok i kiwam lekko głową.
 - Czy ty... - waham się chwilę - Czy ty wiesz, czy Reuel żyje?
 - Nie widziałam go, a tą całą prezentacje zmarłych, która jest każdej nocy, przespałam. Słyszałam jedynie przez sen hymn Panem.
 - Ja... widziałam jak Mort go mordował...
 - Mo bywa okrutny... a właściwie, bywał - ociera szybko oczy, by nie poleciały z nich łzy.
 - On... znałaś go wcześniej? - pytam cicho.
 - To mój brat.
  Milczę. Nie wiem co powiedzieć. Nie mam rodzeństwa. Nie takiego prawdziwego. Ta mała idiotka, córka Stephy, się nie liczy. James i Reuel byli za to lepszymi braćmi niż mogłabym sobie wyobrazić.
 - Mo.. - odzywa się szeptem Diana - Był pewien, że to my wrócimy. Że po to właśnie jest ta zasada o dwójce wygranych z jednego dystryktu. Że została stworzona dla nas...
  Zamykam oczy i odchylam do tyłu głowę opierając ją o zimną, szorstką skałę. Ciągle rozmyślam o tym, co przed chwilą usłyszałam. A przez te wszystkie myśli, przebija się jedna. Nie ma potwierdzenia śmierci Reuela.

*****
Powodzenia dla wszystkich piszących w najbliższym czasie jakiekolwiek egzaminy :>
Niech los zawsze wam sprzyja!

26 komentarzy:

  1. A nie mówiłam? Żyje i ma się dobrze.
    Rumień się rumień, bo ten rozdział jest równie dobry jak poprzedni!!!
    Tan pomysł z głoskułką! Ten opis tresury!
    Sojusz z Dianą to niezbyt dobre rozwiązanie. Ale rozumiem bohaterkę, co poradzić.
    Bastian jest/był przerażający O.O Poderżnął Susan gardło. W nocy. I Mortowi! Dobrze, że Mortowi, bo mógłby być mocnym przeciwnikiem dla Lily. Pewno o to Bastianowi chodziło. Żeby Lil było łatwiej :c Urocze.
    "Patrz Lily! Zamordowałem dla ciebie osiłka!" O! Muszę to zanotować!
    Ty geniuszu ;>
    Kraken

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciiiii! To się dopiero okaże czy ma sie dobrze xp
      Mogę zdradzić, że sojusz nie potrwa zbyt długo ;>
      Nawet nie wiesz jak Twoje komentarze potrafią poprawić mi humor ^_^
      A Ty pisz szybko kolejny rozdział u siebie!

      Usuń
  2. Ja uważam, że ten sojusz pomoże Lily, a nie zaszkodzi. I rzecz jasna:
    Nie spodziewałam się tego po Bastianie. Nigdy nie pomyślałabym, że mógłby to zrobić! Czemu go zabiłaś, czemu? A ja chciałam, żeby był z Lily, bo... Bo oni do siebie by pasowali, no! Zepsułaś mi humor na resztę dnia. :c

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wsystkim ostatnio psuję humor :< no on i tak by musiał umrzeć przecież :(

      Usuń
    2. No wiem, wiem... Ale dlaczego w taki sposób? :c

      Usuń
    3. Bo... bo... no nie wiem :<. wybacz...

      Usuń
    4. Wybaczam... Ale już nikogo nie zabijaj. :c Chociaż nie, to igrzyska, śmierć musi przecież być...

      Usuń
    5. Musi być, musi ^_^
      Poza tym zabijanie jest takie fajne...

      Usuń
  3. Hm... No nie wiem co powiedzieć! Rozdział jak zwykle świetny, ale bardzo mnie zaskoczył.
    Nie spodziewałam się, że Bastian może być taki okrutny... nie wiem jak to inaczej nazwać i samobójstwo?!
    Ale cieszę się, że jest szansa na powrót Reuela :>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miał zaskakiwać ^_^
      Szansa jest zawsze ;>

      Usuń
    2. Przepraszam za ten fragment u mnie na blogu! Mam sklerozę i kompletnie zapomniałam, że taki sam był u Ciebie. Najpierw coś przeczytam, zapomnę, a później jestem dumna z tego co wymyśliłam! Przpraszam raz jeszcze i poprawiłam ten fragment, już jest inny!
      Pozdrawiam i wybacz!

      Usuń
  4. Świetny rozdział!
    No nie wiem czy sojusz z Dianą to dobry pomysł...Ona wydaje mi się dziwna.
    Bastian mnie zszokował. Samobójstwo? O.o Nieźle...
    Dobrze, że jest szansa dla Reuela. :)
    Czekam na kolejny rozdział. :3


    I tak na marginesie zapraszam na:
    http://blogspotowe-igrzyska.blogspot.com/
    I ty możesz stać się trybutem!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo ^_^
      oj tam, sojusz nie potrwa zbyt długo i nie skończy się wcale tak strasznie źle ;>
      no musiałam go jakoś zabić...
      Wpadnę, gdy tylko znajdę trochę więcej czasu, bo ostatnio mi go trochę zaczyna brakować ;<

      Usuń
  5. Rozdział swietny, jak zwykle, cieszę sie ze dodajesz ostatnio tak często :D bo ja na przykład mam zastój weny :/
    Pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Intrygujący rozdział, tak wiele się dzieje, że aż trudno nadążyć. ale szczerze mam po nim mieszane uczucia związane z Bastianem, z Lily i ogólnie ciężko się wypowiedzieć. Umiesz się bawić emocjami czytelników hehe :)... Jedno jest pewne rozdział jest świetnie napisany, a Ty po raz kolejny uświadomiłaś mi, że dobra z Ciebie pisarka. :) Brawo. :)
    czekam na nowości i przy okazji zapraszam na rozdział 2 na zyjaca-dla-atona.blogspot.com :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie nie wiem czy nie za dużo się dzieję, ale ja nie potrafię zbytnio inaczej pisać i nie lubię wszystkiego rozwlekać xp
      Jeej, dziękuję Ci bardzo ^_^
      Właśnie jak napisałaś komentarz czytałam Twój rozdział :>

      Usuń
  7. Pisz pisz pisz.... Weny ci życzę.... Chcę następny rozdział... PROSZĘ

    OdpowiedzUsuń
  8. Przepraszam, że dopiero teraz komentuję, ale egzamin musiałam pisać. Masakra. No, ale już jestem, żyję.
    I są Głodowe Igrzyska! W końcu. Wiesz, póki w prost nie napiszesz, że Reuel nie żyje, to ja się będę łudzić, iż nagle wyjdzie zza jakiegoś drzewa i uśmiechnie do Lily. Lepiej dla ciebie, żeby tak było, no.
    Mort nie żyje, Mort nie żyje, chyba że to podstęp jakiś tej Diany. Tez tak może być.
    Głosokułka to fajne stworzonko. Ma się z kim pogadać:D
    Ostatnio wszędzie niucham spiski, dlatego byś się zdziwiła jakie teorie krążą mi po głowie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Egzaminy były ciężkie? :<
      Łudź się, łudź ^_^ ze mną nigdy nic nie wiadomo xp
      Nie no, umarł :<
      Podziel się teoriami :D może coś fajnego zaproponujesz i to wykorzystam ^_^

      Usuń
    2. Egzaminy jak egzaminy. Dla mnie były takie sobie, dało się przeżyć, więc cóż... chyba były łatwe, bo ja siebie, jako wielkiego inteligenta określić nie mogę.
      Będę się łudzić. Mam prawo. Takie moje prawo czytelnika, o. A ty musisz to uszanować.
      No nie wiem. Mam jedną gdy Diana z Mortem uknuła to wszystko, a dziewczyna ma tylko pozyskać zaufanie Lily. Jest jeszcze wiele innych:D

      Usuń
    3. Jak najbardziej to szanuję ^_^
      No wiesz co... aż taka nieufna jesteś? :p

      Usuń
    4. Ano owszem mam ostatnio nosa do wyszukiwania wszędzie podstępów...

      Usuń

Dziękuję za każdy komentarz c: one naprawdę bardzo pomagają w prowadzeniu bloga
I proszę o niespamowanie pod postami :) do tego jest zakładka SPAM